Ten rozdział dedykuję dwóm najwspanialszym bloggerkom pod słońcem:
Oliwii Szlufik i layli
oraz moim przyjaciółkom:
Paulinie i Patrycji.
Dziewczyny, Kocham Was!
(Tak, tak, tam niżej to trochę rozwinę...)
*Oczami Riley*
Oliwii Szlufik i layli
oraz moim przyjaciółkom:
Paulinie i Patrycji.
Dziewczyny, Kocham Was!
(Tak, tak, tam niżej to trochę rozwinę...)
Wiem, że jest troszkę skakania po miejscach akcji, ale chciałam pokazać, co dzieje się wszędzie, nie tylko w jednym miejscu. Jeśli chodzi o pisanie w czasie teraźniejszym, szczerze nie umiem się teraz przestawić, więc liczę, że mi wybaczycie. Jest tu też troszkę linków, a ja nie mogłam się powstrzymać od dania tych zdjęć do opowiadania. Oczywiście, jak wolicie nienarzucony wygląd, to nie musicie klikać.
Znaczenie (dla przypomnienia):
*** - przyśpieszenie w czasie czy "przejście do następnej sceny", co już znacie.
*(imię)* - coś pisane z perspektywy tego kogoś.
[--] - info ode mnie.
~***~ - zmiana miejsca.
* - niżej przypisy.
,,Nie ma końca. Nie ma początku. Jest tylko niezaspokojona pasja życia."
~ Federico Fellini
*Oczami Riley*
- Jake! Jaaaaaake! - krzyczę, w nadziei, że uciszę hałas, aż w końcu sfrustrowana schodzę do garażu.
Jak można tak perfidnie budzić człowieka o szóstej? Jak? W dodatku w wakacje? Musze odespać cały rok szkolny, a bratu zwidziało się granie akurat teraz na gitarze elektrycznej. Zabiję go, słowo daję, kiedyś zginie, albo zniszczę mu tę ...* gitarkę!
Garaż, jak garaż, po za faktem, że stoi tam perkusja, mikrofony, trzy gitary elektryczne, dwie akustyczne i jedna klasyczna. Po za tym, pianino, parę klawiszowych instrumentów, dzwonki itp. Po podłodze jak zwykle walają się kable, więc muszę uważać. Mój kochany braciszek zapewne mnie nie słyszy. Ja sama nie słyszę tu nic oprócz jego gitary. Ściany nie są dźwiękoszczelne a wielka szkoda. Powinny. W Hogwarcie grają sobie w pokoju życzeń. Bynajmniej grali, bo Hilian i Victor skończyli już szkołę. A ja muszę się męczyć z bratem przez kolejny rok. Na całe szczęście, jest w innym domu.
Widzę go szarpiącego w najlepsze struny gitary elektrycznej. Mój brat ma krótkie, brązowe włosy i takie same oczy. Z resztą, podobnie jak ja. Rodzice mają brązowe oczy i włosy, ale tata ma trochę jaśniejsze od mamy.
Nie wytrzymuję, kiedy Jake ignoruje moje wołanie, więc obrywa śnieżką w twarz. Nawet wujek Jack (mimo, iż nie jesteśmy spokrewnieni, nazywamy tak wszystkich przyjaciół rodziców) powinien mi pogratulować celności.
- Jezu, czego?! - pyta mój braciszek, odkładając to ustrojstwo i wycierając policzki.
- Mogłam sobie spokojnie spać do dziesiątej, to nie! Weź się lecz człowieku! Jest szósta rano! - zaczynam się wydzierać, ale ucisza mnie ręka.
- Tata kazał cię obudzić, a nie miałem lepszego rozwiązania - wzrusza ramionami.
- Po co? - pytam zdumiona.
- Inaczej zaspałabyś na urodziny Any i Loli. - Odpowiada spokojnym głosem.
- To dzisiaj? - mój brat potakuje.
Uświadamiam sobie, że ciągle jestem w pidżamie, a mieliśmy deportować się za pół godziny.
- To ja spadam! - wybiegam pędem w kierunku swojego pokoju, a Jake się śmieje.
Musze znaleźć koniecznie te czarne leginsy teraz, bo potem nie będzie czasu... i się spakować... i odnaleźć prezenty... i tę błękitną bluzkę... albo lepiej tą miętową? A może sukienkę? Nie... wieczorem będzie zimno. Zatem trzeba wziąć dwa zestawy! OMG!!!
Chociaż tyle, że portal jest w Dover. Ale w centrum, a nie na obrzeżach, co oznacza, że trzeba tam dojechać..!
*Oczami Meroly*
Budzę się i spoglądam na zegarek. Nie do wiary! Jest dopiero siódma!
Mój pokój ma jasnoróżowe ściany, na których ręcznie wymalowałam kwiaty farbą w kolorze bieli i pudrowego różu. Łóżko jest duże, z ogromną liczbą poduszeczek. Stoi tam jeszcze szafa z białego drewna, biurko i komoda pod komplet. Stwierdzam, że muszę iść obudzić Anę i życzyć jej wszystkiego najlepszego. Jestem młodsza od niej o dokładnie minutę. Nie widzę sensu ubierania się, wiec wychodzę z pokoju i idę w kierunku tego naprzeciwko z wygrawerowanym, złotym napisem Anavis. Oczywiście natrafiam na jedną ze służących, która mówi mi, że Gaaverowie zaraz będą. Dziękuję za informację i podchodzę do drzwi. Delikatnie otwieram drzwi i widzę, że siostra ciągle śpi. Jej włosy o barwie truskawkowego blondu są perfekcyjnie uczesane nawet we śnie.
- Ana! Ana wstawaj!
- Hmmmm... daj pospać... - mruczy dziewczyna.
- Są nasze urodziny! Wszystkiego najlepszego! - zostawiam kilka śnieżynek na jej policzku, żeby się obudziła.
Anavis od razu podnosi się z łóżka.
- Wszystkiego najlepszego Meroly! - tuli mnie.
- Wiesz co? Wszyscy potwierdzili przybycie!
- Wszyscy? - od razu się uśmiecha, a ja kiwam głową.
- Riley i Jake zaraz będą... - mówię, a siostra uważnie mi się przygląda.
- No tak... Jake zaraz będzie, a ty ciągle nie ubrana... - moja siostra posyła mi uśmiech w stylu "ja wiem!".
- Racja! - wołam i biegnę do siebie, ale po chwili wracam do pokoju siostry z zapasanymi rekami. - Ty też - uśmiecham się, po czym wracam do siebie.
Ubieram różowy komplet ozdobiony koronką [taki, jaki był w poprzednim rozdziale na zdjęciu], nie maluję się. Wychodzę w pełni ubrana i zauważam Hiliana pomiędzy pokojem moim a Any. Czyżby znów próbował wykombinować, jak zrobić ściągany kolczyk w wardze? Mam tu na myśli fioletowy ślad pod dolna wargą. Białe włosy, biała cera, niebieskie oczy - wyglądem jak tatuś w latach młodości, z tym wyjątkiem, że Hilian bardzo chce być punkiem, ale rodzice kategorycznie mówią nie, zatem wraz z Jake'm i Victorem odkryli, jak rysować tatuaże, które można usunąć w każdej chwili specjalnym zaklęciem. Stąd ramiona i plecy mojego brata pokryte są rysunkami przedstawiającymi różne symbole, w tym baaardzo dużo węży, oraz jeden, który posiadają wszyscy trzej - kobra, lew i nietoperz na tle ośmioramiennej gwiazdy. Jednak jeśli chodzi o piercing**, to ciągle eksperymentują, co pozostawia po sobie często fioletowe sińce czy zdrapania, a mamy się wkurzają, żeby rzec tak najłagodniej...
- Siemasz siostrzyczko! - woła.
- Cześć - odpowiadam.
- Wszystkiego naj! - przytula mnie zbyt mocno, jak to robi zawsze. - Gdzie Anavis? Nie ma jej w jej pokoju.
- Nie wiem... może zeszła już na dół. Gaaverowie ma zaraz być, słyszałeś?
- Tiaa, rodzina Szczerbców też. Aaaaaa... - łapie po chwili. - Dlatego jesteś na nogach o tej godzinie - uśmiecha się podejrzliwie.
- Nieee... - śmieje się - tego dowiedziałam się idąc obudzić Anę. Fajnie, że Kira przyjeżdża, prawda? - mówię, wykorzystując jego nieuwagę.
- Prawda - odpowiada. - W zasadzie... - zaczyna się wymigiwać, a ja się śmieje. - Nie ważne - kończy, a ja jeszcze bardziej się śmieje.
Schodzimy razem na dół po okropnie długich schodach, dogryzając sobie. Sala balowa jest przystrojona balonami, a służba znosi stoły, nad czym czuwają ciocia Ania i wujek Kristoff. Witają nas tuż przy wejściu i składają mi obszernie długą listę życzeń. Dziękuję im i odchodzimy w głąb sali. Widzimy Anavis siedzącą na jednym z ustawionych stołów zajadającą się ciastkiem z kawałkami czekolady. Macha swoimi nogami jak dziecko na huśtawce i mam wrażenie, że przy mocniejszym machnięciu, szpilki mamy zlecą jej z nóg. Ma na sobie jasnoniebieską bluzkę z krótkim rękawem i białą spódniczkę, ozdobioną jasnobrązowym pasem [jak w przypadku Mer, zdjęcie w r. 31]. Widzi nas i od razu się uśmiecha. Hilian robi to samo, co w moim przypadku, a ja śmieję się, kiedy Ana wystawia język i szeroko otwiera oczy na znak, że się dusi. W końcu Hil ją puszcza, a ona sama powraca do pożerania ciastka.
- Tata dzwonił jakieś parę minut temu... i powiedział... że już odbierają ciocię Car, wujka Arthura, Riley i Jake'a... z pod portalu - mówi w przerwach miedzy kęsami - a ciocię Punzie i wujka Julka zaraz odbiorą z portu.
- A Kira? - dopytuje się nasz brat.
- Też.
- To dobrze - uśmiecham się. - Vivi i Victor?
- Nie wiem, to wampiry, mają przylecieć - informuje Ana kończąc ciastko. - Jeremy przyleci zapewne na swoim smoku i znów będzie mnie wkurzać - fuka, na co my się śmiejemy.
- Smok czy Jer? - słyszymy znajomy głos.
- Riley! - krzyczymy na widok brązowowłosej dziewczyny, która uśmiecha się od ucha do ucha. Nie widziałyśmy Ri od zakończenia roku szkolnego, więc miło znów ją zobaczyć, mimo, że to wcale nie było dawno. Wszyscy biegniemy, żeby ją uściskać. W pewnej chwili Hilian pyta:
- Gdzie Jake'a zgubiłaś?
- Nie zgubiła! Tu jest! - krzyczy wyżej wspomniany, kiedy pojawia się tuż za siostrą i rozkłada ręce, wskazując na swoją osobę. Chłopak jest podobny do siostry, w końcu urodzili się jako bliźnięta. Po kolei witamy się Jake'm, klasycznymi uściskami.
- Frostowie i Gaaverowie zawsze się tak witają - słyszymy śmiech i odwracamy się by ujrzeć niepełną rodzinę Rainów - brakuje ich taty. Kruczowłosa rodzinka rożni się jedynie kolorem oczu - mama niebieskie, a dzieci po ojcu stalowoszare. Zawsze miałam wrażenie, że włosy Vivi są zbyt długie, ale teraz widać je przycięła.
Co prawda to prawda - takie powitania miedzy nami są zawsze, nawet, jeśli widzieliśmy się dnia poprzedniego. Nie dajemy im długo się nad tym rozwodzić, więc wraz z Gaaverami zamykamy Vivi i Victora w uścisku, a potem każdy z osobna wita ciocię Mavis. Ja i Ana wysłuchujemy życzeń wszystkich, a Riley mówi, że prezenty dopiero na przyjęciu. W ogóle, informujemy ich, że rodzice będą tylko przez pierwszą godzinę, a potem zostają sami młodzi. Chłopaki mówią, że muszą coś ważnego nam przekazać, ale chcą to zrobić przy wszystkich. Wszyscy siadamy na stole, który nie jest jeszcze niczym przykryty, kiedy dostrzegamy przy wejściu naszą mamę i naszego tatę. Rozmawiają z ciocią Anią, a potem widzę, że ciocia wita rodzinę Szczerbców, na co wraz z Mer i Hilem podrywamy się do góry i machamy do Kiry i jej rodziców. Znów to samo, witanie się, życzenia bla bla blaaa...
***
- Więc... chcieliśmy wam powiedzieć... - zaczyna Victor, ale chyba zabrakło mu słów.
- ... że mamy menedżera! - Dokończa Jake, nie wytrzymując.
Wybucha gwar i wszyscy zaczynają mówić na raz, ale mój w miarę opanowany brat ucisza ich ręką.
- A teraz, mamo, tato, siostrzyczki - uśmiecha się - ciociu Caroly, wujku Arthurze i Riley, ciociu Mavis oraz Viviano - robi teatralną pauzę. - Puścicie nas do Los Angeles? - pyta.
Zapada milczenie i każdy czeka na rozwinięcie tego pytania, na co decyduje się brązowowłosy.
- Pojechalibyśmy tam na dwa tygodnie, w celach podpisania kontraktu i nagrania paru piosenek. Oczywiście, musicie się jeszcze zgodzić i podpisać na papierach - mówi.
- Na całe szczęście, pan Harper zezwala na dokończenie Hogwartu przez Jake'a, zatem nagrywalibyśmy jedynie w przerwach świątecznych. Tylko przez dziesięć miesięcy byłoby tak niewygodnie - tłumaczy Victor.
- Potem - mówi nieco smutniejszym głosem Hil i odwraca głowę, by nie napotkać spojrzeń mamy i taty - ma nadzieję, że przeprowadzimy się wszyscy trzej do mieszkania w Birmingham.
Zapada okropnie długa cisza...
***
[koniec perspektyw]
Ona i Hilian siedzą przy jednym ze stolików w końcu sali. Popijają lemoniadę, bo żadne z nich nie zgodziło się na proponowanie piwo kremowe - on, ponieważ jest księciem Arendelle i nie wypada pić na przyjęciu w swoim królestwie, a ona, bo po prostu nie pije niczego, nawet z tak niewielką dawką.
Chłopak nie odpowiada. W tle rozgrywa muzyka do walca. Większość par tańczy a w jednym z rogów sali wygłupiają się jakieś przyjaciółki. Starsze dzieci, którym kazano się zajmować rodzeństwem, bo rodzice poszli "na chwilkę" w innym kierunku odciągają je od wszelkich niebezpieczeństw. Na samym początku wszyscy wraz z Meroly i Anavis szwendali się po imprezie razem, witając znajomych. Po wspólnej godzinie jego przyjaciele zawędrowali nie wiadomo gdzie, a siostry zapewne wraz bliźniętami Gaaver przechadzając się wokół zamku. W zasadzie, obie księżniczki bardzo długo musiały czekać na to, żeby ludzie wreszcie skończyli składanie życzeń. Trwało to naprawdę, naprawdę długo, a kolejka zdawała się nie mieć końca. Wszystkie znajome osoby stały i wymawiały bardzo długą listę życzeń dla młodych księżniczek.
Chociaż, co do Ri, to nie zdziwiliby się, gdyby zamiast z tamtymi chodziła w towarzystwie Victora i paru znajomych z jej i Kiry paczki - Ryana, Lucy i Aleca.
- Ogólnie tego nie lubię...- zaczyna Hilian.
Dziewczyna przygląda mu się uważnie. Zaczyna mieć nadzieję, ale po nim nigdy nie można się niczego spodziewać, wiec tylko patrzy w jego niebieskie oczy, wyczekując. Obiecała Riley i Ryanowi do nich dołączyć, ale w tej chwili wydało jej się to mało istotne.
- ...ale mnie tego uczyli, więc cię nie podeptam, a skoro ja jadę za tydzień do LA a jak wrócę, to ty będziesz w Rio de Janeiro...- waha się, a blondynka powstrzymuje śmiech. - Dobra, do rzeczy: zatańczysz ze mną? - pyta w końcu.
Kira udaje, że rozważa jego prośbę, a potem z uśmiechem kiwa głową. Odkłada szklankę z lemoniadą na stół, a Hilian bierze ją za rękę i rusza w stronę parkietu. Nie zobaczy jej przez prawie rok, jeśli nie będzie mieć wyraźnego powodu odwiedzenia Corony, więc to świetna okazja, by powiedzieć "do widzenia". Fakt faktem, oboje mieli lekcję tańca, więc nie mają z tym najmniejszego problemu. Ich kroki są świetnie zgrane, a czerwona sukienka dziewczyny ślicznie faluje, a posiadanie butów na wysokim obcasie, na szczęście nie utrudnia tańca. Szczerze? Tęskniłby za nią... niby nie byli parą, ani nie mieli ze sobą bliższych kontaktów w tym kierunku, ale nie było tajemnica, że się sobie podobają. Spoglądał w jej zielone tęczówki. Teraz, albo nigdy...
~***~
Tymczasem, w małej salce, w której są złożone prezenty...
- Nie wierzę, że zamierzają opuścić nas tak z dnia na dzień - wzdycha Mavis.
- Ani ja - dokańcza Jack, rozsiadając się na ziemi, pod ścianą. Prosi w tym czasie jedną ze służących, żeby załatwiła im tu kanapę. Anna i Kristoff nadzorują imprezę, a Roszpunka z Meridą spisują liczbę gości, a Czkawka i Julek stoją w kolejce po piwo kremowe, które już powoli zaczyna się kończyć.
- Może i powinni spełniać marzenia, ale Jake i Hilian muszą pamiętać, że w każdej chwili to oni mogą być wezwani na nasze miejsce - Caroly uśmiecha się blado, rzucając Jackowi spojrzenie.
- Aczkolwiek równie dobrze Księżyc może wezwać Riley i Anavis bądź Meroly - przypomina Elsa.
- Tak czy inaczej, nie uważam, by to był dobry pomysł - wzdycha Arthur.
- Ale - uświadamia ich Mavis - jeśli się nie zgodzimy, możemy raz na zawsze zaprzepaścić ich szansę...
- ... i tym samym zniszczyć marzenia - Caroly wtula się w męża.
- Sama nie wiem - Elsa kręci głową.
- Wy chociaż macie ten komfort, że wasi skończyli Hogwart - Arthur wybija palcami przypadkowy rytm na oparciu kanapy, którą specjalnie dla nich tu przyniesiono.
- Boję się tylko, że jak pojadą to tego całego Hollywood, to wrócą zakolczykowani i wytatuowani prawdziwymi tatuażami - Jack zapasuje ręce, wyobrażając ich sobie w takim wydaniu.
- Uwierz mi, to chyba najmniejszy problem - stwierdza Arthur.
- Módl się, żebyś nie został dziadkiem - dodaje Car.
Jack już otwiera usta, ale Mavis powstrzymuje go ręką.
- Nie masz co go bronić. Sławnym odbija - wzdycha.
- Chciałabym powiedzieć, że nie masz racji... - Elsa bezradnie kręci głową.
~***~
W tym samym czasie, w porcie, na pomoście...
Wszyscy, w piątkę siedzą na pomoście i brodzą nogami po wodzie. Jest już prawdopodobnie koło dziewiątej, ale mimo, że jest dosyć ciemno, wszystko idzie jeszcze rozróżnić. W okolicy jest sporo grupek - jedna na na schodach przy bocznym wyjściu z zamku, którym niegdyś królowa Elsa uciekała z zamku, kilka osób obsiaduje most, co chwila widać jakieś grupki przechodzące chodnikiem wokół budynku. Właściwie, czego się spodziewać? Że kiedy wieczór jest ciepły, wszyscy będą się gotować w sali? Sporo osób mignęło w świetle latarni i ruszyło w kierunku miasta.
- Ryan, uspokój się. Mówiłam, że zapewne zagada się z Hilianem - wtrąca Riley.
- Skończyła mi się cola! - mówi bardziej do siebie, niż do nich Alec.
- Masz moją, ja już nie chcę - mówi Riley i podaje brunetowi swoją szklaną butelkę wypełnioną do połowy napojem. Oni też zrezygnowali z piwa kremowego.
- Dzięks - mówi i bierze sporego łyka.
- Hej, Alec, nie tak szybko bo ci się znowu skończy - mówi blondynka o krótkich, kręconych włosach, ale chłopak nie zaszczyca jej nawet spojrzeniem, podczas, gdy inni się śmieją.
- Taa, żeby go to jeszcze obchodziło... - śmieje się Victor.
- Ja mu swojej nie dam! - deklaruje Ryan.
- Ja też nie! - śmieje się kruczowłosy.
- Lucy, widzisz, zostałaś jedyną... - zaczyna Alec.
- Bo kto inny w razie potrzeby napoi biednego, bezbronnego Ala? - dokańcza słodkim głosem Ryan.
- Morze - podpowiada Riley i pcha chłopaka do wody. - Słona woda dobrze ci zrobi - uśmiecha się.
Wszyscy się śmieją, a Alec podciąga się na rękach, by znów wejść na pomost. Mokra, biała koszulka ukazuje mięśnie chłopaka. Teatralnym gestem wznosi głowę jak najwyżej się da.
- Idiotka - syczy, ale potem się uśmiecha, zatem było to żart.
- Zawsze! - odpowiada dziewczyna.
Chwilę siedzą i rozmawiają. Potem dobiegają do nich głosy dwóch chłopaków. Widzą ich idących chwiejnym krokiem po ścieżce w kierunku tylnych drzwi zamku. Drą się na całe gardło, próbując wymówić słowa hymnu szkoły.
- Chach, Jeremy i Henry przesadzili z piwem kremowym - wzdycha Lucy.
- Z dodatkiem imbiru - przypomina Victor, wsłuchując się we fragmenty pieśni.
- Możesz wypchać nasze głowy - nuci Ryan. - Farszem czegoś ciekawego...
- Zamknij się! - karci go Lucy. Jakie kochające się rodzeństwo... Puchon i dawna Ślizgonka. Niby nie dom lwa, ale jednak rodzeństwo.
- Ej patrzcie! - woła Alec, który wcześniej za pomocą zaklęcia przywrócił się do ładu. On i Lucy już skończyli Hogwart, w tym roku, natomiast Ryan jeszcze nie, dopiero za rok, jak Riley i Kira. Alec w Hogwarcie należał do Gryffindoru.
- Co? - ciekawią się Ri i Lucy.
- Shipper! - informuje z zaskoczeniem Victor, podnosząc się na nogi.
Na dźwięk tego imienia, Riley od razu przypomina się pierwsza jazda Hogwart Exspressem. Wtedy z równie zdenerwowaną podekscytowania Kira, znalazły wolny przedział i niedługo po jego zajęciu w drzwiach stanęła chudziutka, mała, piegowata, ruda dziewczynka. Jej włosy wyglądały, jakby trafił je piorun. Tak poznały Ship, z którą do dzisiaj wiąże je silna przyjacielska więź. Innymi słowy: NPNZ***. Oczywiście, w trakcie jazdy do przedziału wstąpiła Ślizgonka z drugiego roku o długich i kręconych wówczas włosach, która obwieściła, że jej matołkowaty brat też jedzie na pierwszy rok. Alec dołączył do paczki najpóźniej. Dopiero w Halloween tego samego roku. Tak rozpoczęła się przyjaźń, gdzie często pojawiał się też kolega Lucy, Victor. Należeli do tego samego domu, co ich do siebie zbliżyło, a fakt, że Kira i Ri go znają, sprawił, że został na stałe.
Brązowowłosa nie wierzy w usłyszane słowa, ponieważ jej przyjaciółka z powodu silnych obrażeń po meczu Quiddith'a wylądowała u św. Munga. Miała dzwonić zaraz po wyjściu.
Jednak rzeczywiście. W ich kierunku zmierza rudowłosa, piegowata osóbka o niskim wzroście. Macha do nich, więc i reszta wstaje. Dziewczyna ubrana w błękitna sukienkę posyła uśmiech w stronę przyjaciół.
- Ship! - śmieje się brązowowłosa, kiedy tuli przyjaciółkę. - Ostatnia osoba, której się tu spodziewałam...
- No cóż, to, że Anavis nie chciała mnie zaprosić nie znaczy, że nie odstałam zaproszenia od Meroly - stwierdza dziewczyna.
Ana jej nie lubiła, z resztą z wzajemnością, ale nie mogła zbroić siostrze zaproszenia koleżanki, która przecież pomogła jej wiele razy [Meroly, nie Anie].
- Jak długo tu jesteś? - pyta Victor.
- Od początku imprezy, ślepoty - odpowiada wesołym tonem, a potem dodaje promiennie: - Tańczyłam z twoim bratem! - mówi do Ri i wyciąga telefon, pokazując filmik, potwierdzający jej słowa.
Lucy i Alec krzywią się, a potem dają na jej wyciągniętą dłoń po pięć sykli. Riley unosi brew.
- Założyliśmy się, że nie wyciągnę Jake'a na parkiet. Ten zakład był jeszcze w roku szkolnym - Ship podrzuca monety i chowa je do torebki w kształcie paszczy lwa. - Ale ciągle aktualny!
~***~
Znów wracamy do salki...
- A jakby wysłać z nimi Riley i...- zaczyna Mavis, ale obaj mężczyźni jej przerywają:
- Nie! - krzyczą, ale kontynuuje tylko Jack: - Chłopcy w tym wieku są..- wymieniają z Arthurem spojrzenia.
- Nieprzewidywalni - kończy brunet, po długim szukaniu odpowiedniego słowa.
- A więc? - pyta Caroly.
W tej chwili do pomieszczenia wpadają Merida i Roszpunka. Rudowłosa ma splamioną sukienkę, a Elsa zauważa to i od razu usuwa plamę zaklęciem, za co ta dziękuje.
- Dziewczyny chcą już puszczać sztuczne ognie - mówi.
Wszyscy podnoszą się i idą na dziedziniec zamku, ustrojony niemożliwie wielką liczbą balonów, serpentyn i tym podobnych.
Obie kobiety poprosiły Kirę, Riley, Lucy i Ship (bo te trzy znalazły na pomoście, a Punzie poprosiła córkę), by zawołały wszystkich gości na dziedziniec, jako, że one jedyne (dwie pierwsze) miały pojęcie o zaproszonych gościach. Kiedy już wszystkie cztery wróciły z gośćmi i same stanęły na dziedzińcu. Brązowowłosa odciąga rudą na bok.
- Ship... - szepce Riley, a ta nadstawia uszy. - Nie uwierzysz, co widziałam! - mówi z przejęciem.
- Gadaj! - ponagla ją ruda.
- Hil i Kira się całowali! - mówi z ekscytacją. - Widziałam!
Klaszcze w dłonie i podskakuje.
- Nie żartuj! - odpowiada równie podekscytowana Ship.
- Nie żartuję!
Obie szczerzą się "jak głupie do sera".
- O czym gadacie? - znikąd pojawia się Lucy.
- Kira i Hilian się całowali! - mówią jednocześnie.
- Serio?! - dziewczyna udaje "mega zszokowanie". - Przecież było wiadomo, że prędzej czy później do tego dojdzie - mówi spokojnie, kręcąc głową.
Zaraz za nimi pojawiają się solenizantki.
- Słyszałyście newsa? - pyta Meroly - obejmując Ship i Lucy.
- Jeśli chodzi o to, że Kira i wasz brat się całowali, to tak - odpowiada znudzonym tonem Lucy. - Słyszałyśmy.
- A ja to nawet widziałam! - chwali się Ri.
- Też... - ucisza ją Anavis. - Zostali parą!
~***~
Ten sam czas, drugi koniec dziedzińca...
- Clarence, patrz! - krzyczy Viviana, ściskając ramię kolegi z Hufflepuffu.
- Co tym razem? - pyta ciemnoskóry i patrzy w kierunku nieba, które wprost tonie w różnorodnych barwach. Jej kujonowaty kumpel, który dziwnym cudem nie zagrzewał miejsca w Rawenclawie, jest szczerze znudzony ciągłym zachwytem wampirzycy nad fajerwerkami, które zadeklarowali się wybrać Hilian i Jake.
- Nie widziałeś? - stwierdza Vivi smutnym głosem.
- Nie... - odpowiada znudzony i siada na murku.
- Ja tam byłam, a ty nie widziałeś!!! - mówi urażonym tonem.- Ty? Ale co "ty"?
- No moja twarz ułożona z fajerwerków na wspólnym "zdjęciu" z Aną, Mer i Henrym! Ehhh...
Oboje dostrzegają panią Hagnam. Ruda kobieta o kręconych włosach zmierza w ich kierunku, przepychając się między ludźmi na dziedzińcu.
- Widzieliście Jeremy'iego? - pyta zmartwiona. Widać już dłuższy czas nie może go znaleźć.
- Nie - odpowiadają oboje.
Kobieta wzdycha. Już ma zamiar odejśc, ale Clarence ją zatrzymuje:
- Może Riley i jej paczka wie? Cały czas byli na pomoście, a głównym wejściem wychodziło niewiele osób - wzrusza ramionami. - My byliśmy w mieście.
- Dobrze, dziękuję, zapytam... - kobieta odchodzi, a oni wymieniają zdziwione spojrzenia.
Przez dłuższą chwilę stoją w ciszy. Takiej miłej. Znaczy... o ile można uznać huk fajerwerków i okrzyki ludzi za ciszę. Teraz znowu są wszyscy i dorośli i młodzież. Parę sekund potem pojawia się matka dziewczyny.
- Zostajemy w Arendelle na noc - mówi do córki, uprzednio witając Clarence'a.
- Dlaczego? - ciekawie się Viv.
- Muszę z Jackiem, Arthurem, Car i El porozmawiać w sprawie chłopaków.
- Yhym - odpowiada.
- Tata przyleciał - dodaje Mavis, całuje córkę w czoło i znika z pola widzenia nastolatków.
~***~
Sala balowa, pod koniec sztucznych ogni...
- Załapałem się na ostatni kufel piwa kremowego!
- Oh, Julek...
Roszpunka kręci głową i wraca na dziedziniec, ale mężczyzna zatrzymuje ją, a ona wystawia mu język i upija spory łyk napoju. Czkawka, Kristoff i Merida się śmieją, na co zirytowana Ania karci ich spojrzeniem, wskazując śpiącego na złączonych krzesłach Rikera. Jedenastolatek zasnął ze zmęczenia. Żaden z niego malutki chłopczyk, ale nie dotrwał.
- Ejjjj! Nie piłem tego od zakończenia Hogwartu! - krzywi się Julian, kiedy żona zostawia mu tylko połowę. - Tym się nie da opić, więc...
- Jasne, nie da się - fuka Czkawka. - Dzięki mojemu synowi zostajemy tu, chociaż powinniśmy wracać...
- Zostajecie? - ciekawi się Kristoff.
- Tak. Nie da rady powozić Viggiem - mówi Merida, mając na myśli jego smoka.
Do sali wchodzą solenizantki w towarzystwie bliźniąt Gaaver, Kiry i Hiliana, a zaraz za nimi kroczy Victor, żywo rozmawiających z Ryanem. Drugim wejściem, głównym wkraczają Caroly, Arthur, Mavis, Vincent, Elsa, Jack i Vivi. Młodzi witają pana Rain'a.
- Ship pojechała do domu - Ri tuli mamę, widząc, że ta szuka wcześniej wspomnianej.
- A Lucy? - pyta brat dziewczyny, siadając na krześle.
- Poszła z Alecem po chipsy.
Widać, też jest zmęczona.
- Zostajemy tu na noc - mówi Caroly, kiedy jej "duża dziewczynka" wtula się w nią i ziewa.
- Mogę się już położyć? - ziewa przeciągle.
- Hil, weź ją do pokoju obok Meroly - prosi Elsa.
- Robi się - odpowiada, a Riley niechętnie wstaje. Kira tuli ją na pożegnanie, a reszcie zwyczajnie macha - Viviana i Victor zostają, Meroly, Anavis i Hilian tu mieszkają, Riker śpi, a Ryana tulić nie będzie (Bo nie!). Prosi go, żeby pożegnał od niej Lucy i Aleca.
- Ja też jestem śpiąca - stwierdza Viv, więc we trójkę ruszają na górę.
*Szczerze miałam zamiar użyć przekleństwa "pie*doloną", ale jakoś mi nie pasuje przeklinanie w tej opowieści... i do tej postaci :)- Ejjjj! Nie piłem tego od zakończenia Hogwartu! - krzywi się Julian, kiedy żona zostawia mu tylko połowę. - Tym się nie da opić, więc...
- Jasne, nie da się - fuka Czkawka. - Dzięki mojemu synowi zostajemy tu, chociaż powinniśmy wracać...
- Zostajecie? - ciekawi się Kristoff.
- Tak. Nie da rady powozić Viggiem - mówi Merida, mając na myśli jego smoka.
Do sali wchodzą solenizantki w towarzystwie bliźniąt Gaaver, Kiry i Hiliana, a zaraz za nimi kroczy Victor, żywo rozmawiających z Ryanem. Drugim wejściem, głównym wkraczają Caroly, Arthur, Mavis, Vincent, Elsa, Jack i Vivi. Młodzi witają pana Rain'a.
- Ship pojechała do domu - Ri tuli mamę, widząc, że ta szuka wcześniej wspomnianej.
- A Lucy? - pyta brat dziewczyny, siadając na krześle.
- Poszła z Alecem po chipsy.
Widać, też jest zmęczona.
- Zostajemy tu na noc - mówi Caroly, kiedy jej "duża dziewczynka" wtula się w nią i ziewa.
- Mogę się już położyć? - ziewa przeciągle.
- Hil, weź ją do pokoju obok Meroly - prosi Elsa.
- Robi się - odpowiada, a Riley niechętnie wstaje. Kira tuli ją na pożegnanie, a reszcie zwyczajnie macha - Viviana i Victor zostają, Meroly, Anavis i Hilian tu mieszkają, Riker śpi, a Ryana tulić nie będzie (Bo nie!). Prosi go, żeby pożegnał od niej Lucy i Aleca.
- Ja też jestem śpiąca - stwierdza Viv, więc we trójkę ruszają na górę.
~***~
Dwa dni później, Dover...
Trzy rodziny w komplecie stoją pod portalem, którym właśnie dwie z nich tu przybyły. Chłopcy, którzy zostali przestrzeżeni przed dosłownie wszystkim, zostali zaznajomieni ze wszelkimi możliwymi zagrożeniami, uświadomiono im o obowiązujących zakazach i nakazach, stoją tuż przed półprzeźroczystą błoną przypominającą ściany bańki mydlanej, rozpostartej w łuku z kamieni [mniej więcej o to mi chodzi: KLIK]. Dlaczego w Dover akurat? Bo to jest główny portal miedzy Zatrzymanym a Współczesnym Światem. Stąd polecą samolotem aż do LA. Walizki wypchane "tysiącem zbędnych rzeczy", jak mówią chłopcy, zawierają "same niezbędne rzeczy", jak mówią mamy. Opuszczają tereny portalu i ruszają w kierunku centrum, by dotrzeć na lotnisko. Oczywiście, w miedzy czasie jeszcze raz rodzice mówią im wszystko dokładnie. Kiedy docierają, samo pożegannie trwa nazbyt długo.
- To tylko dwa tygodnie - mówi Jake.
- W Hogwarcie byliśmy przecież cały rok szkolny - Victor wzrusza ramionami, kiedy trzeci raz żegna się z matką.
- No tak, ale tam byli nauczyciele, którzy mieli nad wami kontrolę - odpowiada mu.
- I kto to mówi? - śmieje się Jack, próbując rozluźnić atmosferę, co u się udaje.
- Rozumiemy, pani profesor - uśmiecha się Hilian, a wszyscy się śmieją.
Tak, przecież naucza eliksirów...
Tak, przecież naucza eliksirów...
- Uważajcie na siebie, Los Angeles to duże miasto - przypomina Caroly.
- A ona wie o tym najlepiej - Elsa wspomina ich wycieczkę do tego miasta, zaraz po powrocie, kiedy jej przyjaciółka zgubiła się tam i padła jej komórka. Było to miesiąc po jej próbie samobójstwa, która wydarzyła się dosłownie parę sekund po śmierci Freda Weasleya. Próbowała przebić się odłamkiem szkła, a potem dwa tygodnie spędziła w szpitalu.
- Właśnie - mówi wyżej wspomniana, a Arthur całuje ją w policzek.
- Wróćcie jako gwiazdy! - woła Viviana.
W końcu pojawia się samolot i chłopcy odlatują, a Gaaverovie, zgodnie z obietnicą, zapraszają Frostów i Rainów do domu, "na kawę". Viviana, Riley, Anavis i Meroly idą do centrum, a dorośli rozmawiają, popijając kawę, planując przyszłość i wspominając przeszłość.
KONIEC
**Tylko wspominam dla niewiedzących, że to kolczyki w specyficznych miejscach ciała (np. nos, język, pępek itp. już nie wspominają o innych...)
*** Najlepsze Przyjaciółki Na Zawsze
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
PODZIĘKOWANIA
Olwia, layla - nie rozstaję się z wami, bo przecież każda z was pisze blogi, które czytam, więc się jeszcze "zobaczymy", ale żegnamy się z tym blogiem, a wiec uważam to za konieczne.
Oliwia - jesteś ze mną od trzeciego rozdziału. Od tej pory komentowałaś każdy rozdział. Byłaś ze mną, czytałaś i wspierałaś - na ciebie zawsze mogłam liczyć (tak, tu zaczynam się rozklejać). Po prostu... brak słów kochana ;) Nie mam słów, by powiedzieć, co mam na myśli, ale mam nadzieję, że wiesz :* Dziękuję, dziękuję za wszystko!!!
layla (jak mnie denerwuje, ze twój nick jest z małej litery!) - chociaż pojawiłaś się z komentarzami dość późno, to nie pozwalałaś mi odejść, komentowałaś i chwaliłaś, gdy sama siebie dołowałam. Zadedykowałaś mi rozdział u siebie na blogu, za co naprawdę jestem wdzięczna - nikt inny tego wcześniej nie zrobił ;).
Obie podnosiłyście mi samoocenę i ja was po prostu Kocham i nie zapomnę!!!
No i, mam nadzieję, że tu wejdziecie, dziękuję:
• za słowa krytyki i dodanie do spisu blogów Averan Nieznanej (jak będę czegoś z łaciny potrzebować, wiem, do kogo się zwrócić ;) )
• za obserwowanie i komentowanie chociaż krótkim "super", co nie zmienia faktu, że jest mi smutno, że mnie opuściłaś, patrycjo jagiełło
• za obserwowanie i komentowanie Elsie Jackowi Frost, czy też szerzej znanej Wiktorii Kot, która, podobnie jak moja imienniczka, zostawiła mnie.
• za komentowanie Emilly, która też pojawiła się dość późno,
• za nominowanie mnie do LA ponownie Oliwii Szlufik i partycji jagiełło oraz Ventus, Queen Royal,
Alice Frozen, ~Truskaweczce i #Nidzie,
• za obserwowanie, ponownie Oliwii Szlufik, patrycji jagiełło i Wiktorii Kot, oraz Kamie Salvatore, To Co Naprawdę Kocham, Carmelowej Karoli i Lady Manii,
Oczywiście, jest was więcej, znacznie więcej, ale nie starczyłoby mi czasu, zęby was tu wszystkich spisać, zatem: każdemu, kto choć raz postawił tu "kropkę" lub zrobił cokolwiek innego.
A teraz do wszystkich, którzy nie dotrwali do końca i opuścili bloga:
Dziękuję:
- za to że byliście,
- za komentarze, czy tu, czy gdzie indziej, w kartach,
- za samo wejście,
- oraz za wsparcie, szczególnie w pierwszych rozdziałach, co sprawiło, że chciało mi się dalej pisać.
Mam parę próśb, jeśli się nie obrazicie ;)
Powiedzcie mi:
1. Który rozdział wam się podobał najbardziej?
2. Którą postać lubicie najbardziej?
3. Która z postaci wprowadzona w rozdziale tym i 31 najbardziej przypadła wam do gustu?
Oczywiście, możemy tu wytoczyć dyskusję w komentarzach, chcę to pamiętać, więc wiecie ;)
To by było na tyle...
Jeszcze jedno:
Prośba do tych, co dotarli tu "po czasie", czyli np. parę miesięcy po zakończeniu - napiszcie tu, że byliście.
Nie chcę was żegnać oficjalnie, podpisując się jako Lumina Kitty Caroly Monroe Aquila,
więc podpisuję się jako...
wasza na zawsze,
Lusia
Lusia
KONIEC "MIĘDZY MIŁOŚCIĄ I(A) NIENAWIŚCIĄ"