,,Konieczność łamie wszelkie prawa"
- V. "Mafijny Menedżer"
- Właśnie, wy - powiedział.- Przede mną tego nie ukryjesz! - triumfalnie splotła ręce.
- Czego? - Jack podniósł na nią wzrok.
- Tego, że jesteś zazdrosny.
Chłopak coś tam mruknął pod nosem, kładąc twarz w splecionych na stole ramionach.
- Czy to znaczyło "tak"? - zapytała, szturchając go.
- Może... - burknął.
- Możesz mi się wygadać. Nie będę się śmiać, obiecuję - położyła rękę na sercu.
- Wiem, że nie będziesz.
Te krótkie odpowiedzi były tak irytujące, ze cudem powstrzymała się od zakończenia rozmowy i wyjścia z mocnym trzaśnięciem drzwi.
- Może ci pomóc?
- Nie drąż tematu.
"Ale ja wcale nie drążę tematu!!!"
- Jack...
- Słuchaj - wszystko było na dobrej drodze, żebyśmy się wreszcie zaprzyjaźnili. Liczyłem na to. Ale oczywiście pojawia się ktoś, z kim ona zaczyna chodzić, całkowicie olewając mnie. Była dobrą koleżanką, a teraz jest znajomą. Rozumiesz, o co mi chodzi? - zapytał.
- Tak, wiec teraz ty chciałbyś, żeby ona była zazdrosna - podsumowała, opierając brodę na dłoni.
- Yhym. Tylko gdzie ja znajdę dziewczynę w parę godzin?
- Wyrób sobie kaloryfer.
- Cha cha, bardzo śmieszne - białowłosy splótł ręce na karku.
- No ale ty tam nic nie masz!
- Jasne, bo ciekawe, skąd to niby wiesz! - skrzyżował ramiona na piersiach.
- Gdybyś chodził po domu w koszulce, to na pewno bym tego nie wiedziała.
To zdanie wywoałało u nich obojga śmiech. Brzmiało głupio.
- Z resztą... za niedługo ich związek i tak się rozpadnie, bo przecież wrócimy do...
- ...naszego Hogwartu - dokończył za nią.
Chwilę później Jack wpadł na niemal genialny pomysł i spojrzał w półuśmiechu na towarzyszkę. Caroly obejrzała się w zdziwieniu za siebie.
- Moment, ale dlaczego ty mi się tak przyglądasz...? A... O nie! Nie! Nie ma takiej opcji! Nie będę pomagać w rozbiciu związku mojej przyjaciółki, ponieważ...
- Jestem twoim NPNZ... Car, proszę... - przytulił ją i zaczął głaskać jak pupilka po głowie. - Proszę... proszę... proszę, proszę, proooooszę...
- A co ja kot jestem żeby mnie głaskać? - wyrwała się z uścisku.
Zobaczyła maślane oczka Jacka i spoglądała raz na niego, raz na Elsę i Syriusza.
- Obiecuję, że cię z kimś zeswatam - powiedział, kładąc znaczący nacisk na "kimś".
- Sama potrafię się zeswatać - powiedziała obrażona.
- Nie bądź taka... jesteś świetną aktorką!
- Eeeeeeee... emmmmm... czy ja wiem... noooo... eh, niech ci będzie - powiedziała opadając na stół.
- Dzięki! Dzięki! Dziękuję!!! Jesteś kochana! - przytulił są z taką siłą, ze ledwo mogła oddychać.
- Ale w ogóle czego oczekujesz? Trzymania się za ręce, "sweetaśnych" uprzejmości... ale z góry mówię, że całować cie nie będę - machnęła rękami coś na kształt litery "x".
- W porządku - Jack uśmiechnął się dumnie.
- Ej, a tak wracając do Vicky, to ciągle nie rozumiem, dlaczego podawała fałszywe nazwisko!
- W zasadzie i tak wiemy o tym ja, ty i Carter. Gdybyśmy nie znaleźli tego listu, to byśmy nie wiedzieli.
- Powszechnie znana jako panna Laurents, na prawdę wcale nie nazywa się Laurents. Rzekoma córka Rufusa i Tamary oraz siostra Martiny...
Kilka dni po Nocy Duchów, w 1991 roku...
Caroly i Jack szli właśnie na spotkanie z resztą w pokoju za obrazem.
Wtedy minęli się z Vicky, której upadło sporo papierów. Dziewczyna naerowo poszukiwała jakiejś kartki między innymi. Wśród nich zauważyli kopertę, możliwe, z eo nią chodziło.
- Vicky, to chyba twoje... - Jack podał jej kopertę, dosyć starą.
Cofnął jednak rękę, kiedy przeczytał do kogo jest. Pieczęć wybita była na kształt dużej litery "V".
- ,,Victoria Vayne (Laurents)"? - zapytała Caroly analizując litery. - Dlaczego pisze Vayne?
Rudowłosa wyglądała na zmieszaną. Długo nie wiedziała co ma powiedzieć i wodziła wzrokiem od Jack'a do Caroly. W końcu wypuściła powietrze ze świstem.
- Nie ważne...
- Ważne! - krzyknęli oboje.
Victoria podniosła torbę.
- Wytłumaczę wam to dzisiaj, po kolacji w Pokoju Życzeń. Zaczekam na was, jeśli nie umielibyście wejść - odpowiedziała i odeszła.
Było to dziwne, bardzo dziwne. Jednak nie pytając więcej, postanowili pójść. Czysta ciekawość.
Tak jak obiecała, czekała na siódmym pietrze. Weszli do pokoju, który przybrał wygląd wnętrza starego dworku. Trzy fotele, obite czerwonym atłasem, ciemne drewno. Dookoła było wiele różnych regałów, również z ciemnego drewna, jak całe umeblowanie. Kotary były w trzech odcieniach czerwieni, które zachodziły na siebie.
Vicky zasiadła w fotelu na przeciwko pozostałych dwóch. Odetchnęła głęboko, kładąc nogę na nogę. Oparła się wygodnie co zapowiadało troszkę długą historię. Spojrzała na okno i wpatrzyła się w nie. Każde jej słowo było przepełnione emocjami i niepewnością.
- Na prawdę nazywam się Victoria Emma Vayne - powiedziała. - Laurents jest nazwiskiem mojej mamy, Emmy. Mój naszyjnik, z literami "L" i "V" otrzymała Emma, od swojej mamy, mojej babci, która dostała go na swój ślub od matki. Babcia również miała na imię Victoria i właśnie jej tożsamość przejęłam. Oczywiście tożsamość po ślubie, bo przed nosiła inne. Nie była czarownicą. Ona była córką Rufusa i Tamary, oraz siostrą bliźniaczką Martiny. Moje rodzeństwo to Meredith Vayne, znana pod nazwiskiem panieńskim babci od strony mamy, Jansed. - przerwała na chwilę. - Obecnie jest na piątym roku, w Slytherinie. Siostra mojej mamy, Kyla wyszła za pana Reeveta i to właśnie jego nazwisko przejął jeden z moich młodszych braci - Troy. Jego brat bliźniak, Ryan pozostał przy nazwisku panieńskim babci od strony taty - Summer. Na szczęście są bliźniakami dwujajowymi i znajdują się w różnych domach - Troy w Hufflepuffie, a Ryan w Gryffindorze. Oboje są na drugim roku. - spuściła wzrok. - Ten list, który znaleźliście wysłała mi Meredith. Był, a właściwie jest prośbą o ujawnienie danych, ale ja nie mam zamiaru się na to zgadzać. Obiecajcie, ze nikomu nie powiecie. Wiecie tylko wy i tylko Carter. Proszę, żeby tak pozostało bo...
Chciała mówić dalej, ale wtedy zegar w pokoju zaczął wybijać godzinę do ciszy nocnej i zostali zmuszeni wrócić do siebie... i to dla tego ciągle nie wiadomo, dlaczego ukrywa swoje nazwisko.
Jack i Lola postanowili jednak się tego dowiedzieć.
***
Roszpunka i Elsa oparte o siebie na wzajem usypiały na lekcji mugoloznawstwa. Nauczyciel gadał i gadał i gadał o rzeczach, które były zupełnie bez sensu. Lekcja dłużyła się strasznie. Akurat mugoloznawstwo mieli z Puchonami. Za nimi siedziała Katastrofa. Zmieniła się trochę. Jej skóra nieco wybladła, włosy wyjaśniały, a rudawe pasemka zamieniły się w brązowawe. Oczy zrobiły się jeszcze większe, ale twarz wyszczuplała. Za to w ławce przed nimi siedzieli Kristoff i Czkawka. Prowadziły z nimi konwersację na liścikach. Podawali sobie karteczki niezwykle ostrożnie i tylko wtedy, kiedy nauczyciel był tak pochłonięty nawijaniem, ze zamykał oczy. Nie chcieli tracić punktów. Dwie wzorowe uczennice i dwaj wzorowi uczniowie(no, bynajmniej Czkawka doprowadzał kolegę do porządku). Nie to, co Jack i Flynn. To miedzy innymi dzięki nim Ravenclaw wychodził na prowadzenie, a na drugim miejscu stał Gryffindor. W jeden wieczór wytracili łącznie trzysta punktów Slytherinowi i trafili tym samym na ostatnie miejsce w tabeli. Jeszcze w "swoich" latach starali się aż tyle nie tracić, chociaż oczywiste było, ze wygra Gryffindor.
W pewnej chwili na ławkę dziewczyn przyfrunęła karteczka z pismem Czkawki.
Kiedy
koniec lekcji?
Nie wiem, nie mam zegarka. Elsa też nie.
Trudno. Wiecie, co mi mówiła Merida?
Co
takiego?
...że widziała, jak Jack i Caroly trzymają się za ręce
No sory, ale bym chyba wiedziałabym, że ze sobą chodzą. A tak po za tym, jakoś sobie tego nie wyobrażam... Elsa mówi to samo.To jej powiedz, że sama nie chciała długo powiedzieć, nawet tobie czy Car, że chodzi z Syriuszem"
Twierdzi, że to co innego, ale w zasadzie ja się z tobą zgadzam.
- Co mu wysłałaś? - zapytała Elsa, która nie zdążyła przeczytać.
- Że myślę tak samo.
- Czyli?
- Że to bardzo możliwe. Ty przecież też nam nie powiedziałaś, a to dokładnie to samo - odpowiedziała Roszpunka.
Kolejna karteczka dotarła na ławkę.
Zapytam Meridę, a Elsa niech zapyta Anię. Mogą coś wiedzieć. Wam powie na pewno, ale różnie bywa z tym spotykaniem się na korytarzach. Ostatnio widziałem Lolę dwa dni temu...
Okey... może uda mi się ją gdzieś złapać.
Jakiś czas po nareszcie zakończonej najnudniejszej lekcji w tym roku, Elsa stwierdziła, ze preferuje rok szkolny 1991/1992. Oczywiście, może uczył ich Qiurrell, ale tak po za tym, to rok leciał szybko, nauczyciele byli całkiem w porządku (nie licząc Snape'a) i nawet mili... (nie licząc Hooch), nie wymagający (nie licząc trzech czwartych)...
Szybko jednak zmieniła zdanie, spotykając Syriusza. Wyżaliła mu się na temat tej nudnej lekcji. Opowiedziała mu również o podejrzeniach Czkawki i Meridy, dotyczących związku Loli i Jack'a, kiedy to właśnie przypadkiem na nich wpadli.
- Hej! - przywitała się, a spotkana para zównała z nimi krok.
- Cześć - odpowiedzieli razem.
- Podobno wasze relacje się zmieniły... - zaczęła ostrożnie Elsa.
- Owszem - Lola pocałowała Jacka w policzek.
- Zostaliście parą? - kontynuował Syriusz.
- Dzisiaj już oficjalnie - potwierdził Jack.
- Ojej! Wybaczcie mi! Umówiłam się z Meridą! - zawołała Lola, nagle sobie o tym przypominając.
- Z Meridą? - zapytała cała trójka, ale tylko Elsa odważyła się dokończyć: - Jakoś sobie nie przypominam, żebyście były szczególnie blisko.
- Chodzi o... am... prosiła mnie, żebym jej pomogła w pewnej sprawie - odpowiedziała tajemniczo.
- Dobra, leć, bo się spóźnisz! - dodała przyjaciółka i Caroly poszła machając na pożegnanie ręką.
Szatynka idąc nad jezioro, zaraz za zakrętem korytarza, w którym pożegnała trójkę, niemal wpadła na Jamesa i Remusa.
- Hej chłopaki! - zawołała.
- Gdzie tak lecisz? - spytał James.
- Tylko nie latanie, mam złe wspomnienia! A tak poważnie, to nad jezioro.
- W takie zimno? - zdziwił się Remus.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Ej, wiesz, gdzie jest Syriusz?
- Za moment zostanie sam z Elsą, ja bym im nie przeszkadzała... - zaczęła.
- Lolaaa... - James zrobił szczenięce oczy.
- O no.. DOBRA! - powiedziała z poirytowaniem. - Tam są... - wskazała kciukiem za siebie.
- Dzięki, baw się dobrze!
Więc chłopcy porwali Syriusza, zostawiając Elsę z Jack'iem.
- Dziwię się, ze dopiero teraz zaczęliście chodzić - powiedziała Elsa.
- A co w tym dziwnego?
- Nie, nic, ale ja po prostu od dawna uważałam, że do siebie pasujecie.
- Wy z Syriuszem też - chociaż te słowa ledwo przeszły mu przez gardło, wypowiedział je z pozorną lekkością.
- Dzięki... miałam się pytać, Car mówiła, że jesteś jedyna osobą, która nie ma prawa, ale mimo wszystko wchodzi jej do pokoju kiedy tylko sobie to uwidzi - uśmiechnęła się. - Mówiła prawdę, czy to ubarwiła?
- W dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach tak, ale zapomniała, że jak napisała ,,KATEGORYCZNY zakaz wstępu" to nie wchodziłem. Początkowo potrafiła mnie wykopać, wyrzucić za drzwi, zamrozić i wstawić do mojego pokoju, ale potem przestała, kiedy uznała, ze to nie ma sensu. W dodatku ciągle siedziała z nosem w książce, albo śpiewała, ewentualnie malowała po ścianach.
- Tak jak Puznie. Ale Lola do ciebie nie wchodziła...
- Jasne, nie wchodziła, skąd ze znowu! Ona sama bez pukania nie, ale nie ma to jak nasłać kota, żeby mnie obudzić, lub kazać psu wyć przy moim łóżku! - Jack uniósł ręce do góry.
Elsa zaśmiała się.
- Podobno miedzy nienawiścią a miłością droga jest krótka - odparła wesoło.
- A żebyś wiedziała - tyle tylko, że to stwierdzenie odnosiło się bardziej do niej. Z mieszkającą w drzwiach naprzeciwko przyjaciółką nigdy nie pałali do siebie ani miłością, ani nienawiścią. Początkowo znajomi, w efekcie końcowym zostali przyjaciółmi. Można by ich nazwać nawet rodzeństwem... - A jak było z tobą i Syriuszem?
- No my nie wojowaliśmy. Opierało się głównie na rozmowach, spotkaniach, ale rzadko we dwójkę. najczęściej razem z Roszpunką, albo z Lolą. Potem stopniowo się rozchodziły. Wiesz, twoja dziewczyna ma sporo koleżanek w Gryffindorze i bardzo często ktoś mi ją zabierał. A Roszpunkę często porywał mi zazdrosny Flynn. Więc zostawiali nas samych... a tak od słowa, do słowa w końcu nauczyliśmy się rozmawiać...
- ... i jak to w romantycznych historiach bywa, zostaliście parą - dokończył Jack.
- Dokładnie.
Po raz pierwszy łatwo im było rozmawiać. Po raz pierwszy. Bynajmniej jej, bo jemu kilka odpowiedzi nie chciały przejść przez gardło...
***
Roszpunka poszła szukać Caroly nad jezioro, jak poradziła jej Elsa. Zastała ją, ale samą. Chodziła po brzegu jeziora, a bynajmniej miejscu, gdzie powinien być. Spod śniegu nie było go w ogóle widać. Spacerowała z uśmiechem od ucha, co jakiś czas uśmiech jednak blednął. Krukonka podeszła do przyjaciółki i przytuliła ja na przywitanie.
- Co jest? - zapytała. - Co takiego zrobiłaś?
Szatynka spojrzała na nią nie rozumiejąc.
- Nie oszukasz mnie. Elsę możesz, jest aktualnie oślepiona, ale nie mnie - powiedziała blondynka.
- Zabawne. Mówisz mi to, co ja powiedziałam Jack'owi.
- Taka jest twoja odpowiedź? Słuchaj, ja wiem, nie czytam w myślach, ale wiem, ze wasze chodzenie nie jest na serio. Chociażbyś nie wiem jak chciała, nie umiałabyś. Znam cię, lepiej niż Elsa. Poprosił cię o to, prawda?
Car nie odpowiadała. Patrzyła na śnieg pod stopami, który cicho zgrzytał przy każdym kroku.
- Prawda - rzekła w końcu.
- Dlaczego się zgodziłaś?
- A muszę odpowiadać?
- A musisz pytać? Znasz odpowiedź.
- Tak samo, jak ty - upierała się Car.
- Caroly... dobra, pobawimy się w "Tak" lub "Nie"?
- Tak - odpowiedziała.
Krótkie odpowiedzi jej pasowały. Nie trzeba było się wypowiadać za długo. Mimo faktu, ze zazwyczaj była bardzo rozmowna, nie chciało jej się zbyt wiele mówić.
- Zgodziłaś się, bo się z nim przyjaźnisz?
- Tak.
- On tego chciał, ponieważ... - tu się zatrzymała. - Mogłabyś mi powiedzieć? Na prawdę nie wiem.
- Bo jest zazdrosny - odpowiedziała. - O Elsę.
- A ty tak po prostu się zgodziłaś na rozwalanie związku przyjaciółki? - zdziwiła się Roszpunka.
- Słuchaj, Dumbledore może nas wezwać w każdej chwili. ich związek i tak się rozpadnie.
- A co będzie, kiedy wrócimy do 1992?
- Wszystko będzie jak dawniej.
- Nie do końca, będziesz byłą Jacka.
- Tyle tylko, ze nie chodzimy na poważnie.
- Dobra - blondynka zaprzestała starań dowiedzenia się czegokolwiek więcej.
Jeszcze chwilę rozmawiały o różnych rzeczach dotyczących wszystkiego. Lat 1972, 1974, 1991 i 1992. Znikąd nagle pojawiła się Holly. Dosłownie wystrzeliła z krzaków.
- Co ty tu robisz?! - Roszpunka odskoczyła, kiedy blond włosa osóbka wypadła z krzewu.
- Chowam się przed Luke'm - powiedziała dziewczyna, stajać miedzy nimi.
- Jasne... a ona? - wskazała na podchodzącą do nich Silver.
- Moi? [dla tych co nie wiedzą, że tak się pisze ,,mła"] - spytała niewinnie dziewczyna.
- Oui, toi - odpowiedziała Caroly.
- Nie sądziłam, że znasz ten język.
- Znam go lepiej, niż ci się wydaje. Jeszcze raz: co tu robisz?
- Spaceruję, nie wolno? - Silver zrobiła minę niewiniątka.
- Wolno... - szepnęła Roszpunka.
- Ej, a możne by tak razem pospacerować? - zaproponowała Holly.
- No coś ty, ona jest zbyt dumna! - fuknęła szatynka.
- Jestem zbyt dumna, ale nie będę sie zgadzać z twoją teorią. Cudowny pomysł - stwierdziła cierpko Silvy.
- Bardzo cudowny - potwierdziła z nosem na kwitnę Lola.
- Tak, cudny pomysł - dokończyła Roszpunka.
Gryfonka, Krukonka, Puchonka i Ślizgonka szły równym krokiem, bez słowa. W pewnej chwili coś zaczęło wydawać dziwny dźwięk. Zupełnie jakby... LÓD ZACZĄŁ PĘKAĆ!!!
Caroly i Roszpunka nie zdążyły zeskoczyć i zapadły się pod kruszącą się taflą lodu. Holly i Silver nie tracąc czasu na przemyślenia rzuciły się im na ratunek. Dziewczyny zniknęły pod lustrem wody. Ślizgonka położyła się na lodzie i spojrzała w głąb szczeliny. Zobaczyła brązowy punkt w jeziorze i wyciągnęła ku niemu ręce, a Holly zrobiła dokładnie to samo.
Chwilę potem dwie, mokre postacie leżały na zimnym ściegu, trzęsąc się z zimna. Holly i Sliver ponagliły je w pójściu do skrzydła szpitalnego i dały in swoje szaliki. Starały się iść najszybciej jak się dało. Marzły jednak okropnie. Car spojrzała na Sliver, która pomagała jej iść.
- Dz-dz-dziękuję... - wyszeptała drżącym głosem.
- Nienawidzę cię, ale nie mogłam dać ci zginąć. Kto by mi wtedy dokuczał? - zapytała.
- P-prze-przepraszam...
- Nie przepraszaj. To, że uratowałam ci życie, nie oznacza od razu przyjaźni.
Obie dziewczyny zaczęły się śmiać.
- R-rozumiem - odparła Lola. - A-a-ale zawsze m-m-mogłaś ratować ż-życie Roszpunce.
- Byłaś bliżej. A po za tym, zrobiła to Holly. Nie dam ci tak łatwo zginać.
- D-dobrze wiedzieć, że k-k-kiedy będzie lato i b-b-b-będziemy leżeć na pomoście, ty n-n-nie wrzucisz mnie do w-wody - uśmiechnęła się, kiedy doszły już do drzwi Hogwartu.
- Oj, nie byłabym tego taka pewna na twoim miejscu...- Co jest? - zapytała. - Co takiego zrobiłaś?
Szatynka spojrzała na nią nie rozumiejąc.
- Nie oszukasz mnie. Elsę możesz, jest aktualnie oślepiona, ale nie mnie - powiedziała blondynka.
- Zabawne. Mówisz mi to, co ja powiedziałam Jack'owi.
- Taka jest twoja odpowiedź? Słuchaj, ja wiem, nie czytam w myślach, ale wiem, ze wasze chodzenie nie jest na serio. Chociażbyś nie wiem jak chciała, nie umiałabyś. Znam cię, lepiej niż Elsa. Poprosił cię o to, prawda?
Car nie odpowiadała. Patrzyła na śnieg pod stopami, który cicho zgrzytał przy każdym kroku.
- Prawda - rzekła w końcu.
- Dlaczego się zgodziłaś?
- A muszę odpowiadać?
- A musisz pytać? Znasz odpowiedź.
- Tak samo, jak ty - upierała się Car.
- Caroly... dobra, pobawimy się w "Tak" lub "Nie"?
- Tak - odpowiedziała.
Krótkie odpowiedzi jej pasowały. Nie trzeba było się wypowiadać za długo. Mimo faktu, ze zazwyczaj była bardzo rozmowna, nie chciało jej się zbyt wiele mówić.
- Zgodziłaś się, bo się z nim przyjaźnisz?
- Tak.
- On tego chciał, ponieważ... - tu się zatrzymała. - Mogłabyś mi powiedzieć? Na prawdę nie wiem.
- Bo jest zazdrosny - odpowiedziała. - O Elsę.
- A ty tak po prostu się zgodziłaś na rozwalanie związku przyjaciółki? - zdziwiła się Roszpunka.
- Słuchaj, Dumbledore może nas wezwać w każdej chwili. ich związek i tak się rozpadnie.
- A co będzie, kiedy wrócimy do 1992?
- Wszystko będzie jak dawniej.
- Nie do końca, będziesz byłą Jacka.
- Tyle tylko, ze nie chodzimy na poważnie.
- Dobra - blondynka zaprzestała starań dowiedzenia się czegokolwiek więcej.
Jeszcze chwilę rozmawiały o różnych rzeczach dotyczących wszystkiego. Lat 1972, 1974, 1991 i 1992. Znikąd nagle pojawiła się Holly. Dosłownie wystrzeliła z krzaków.
- Co ty tu robisz?! - Roszpunka odskoczyła, kiedy blond włosa osóbka wypadła z krzewu.
- Chowam się przed Luke'm - powiedziała dziewczyna, stajać miedzy nimi.
- Jasne... a ona? - wskazała na podchodzącą do nich Silver.
- Moi? [dla tych co nie wiedzą, że tak się pisze ,,mła"] - spytała niewinnie dziewczyna.
- Oui, toi - odpowiedziała Caroly.
- Nie sądziłam, że znasz ten język.
- Znam go lepiej, niż ci się wydaje. Jeszcze raz: co tu robisz?
- Spaceruję, nie wolno? - Silver zrobiła minę niewiniątka.
- Wolno... - szepnęła Roszpunka.
- Ej, a możne by tak razem pospacerować? - zaproponowała Holly.
- No coś ty, ona jest zbyt dumna! - fuknęła szatynka.
- Jestem zbyt dumna, ale nie będę sie zgadzać z twoją teorią. Cudowny pomysł - stwierdziła cierpko Silvy.
- Bardzo cudowny - potwierdziła z nosem na kwitnę Lola.
- Tak, cudny pomysł - dokończyła Roszpunka.
Gryfonka, Krukonka, Puchonka i Ślizgonka szły równym krokiem, bez słowa. W pewnej chwili coś zaczęło wydawać dziwny dźwięk. Zupełnie jakby... LÓD ZACZĄŁ PĘKAĆ!!!
Caroly i Roszpunka nie zdążyły zeskoczyć i zapadły się pod kruszącą się taflą lodu. Holly i Silver nie tracąc czasu na przemyślenia rzuciły się im na ratunek. Dziewczyny zniknęły pod lustrem wody. Ślizgonka położyła się na lodzie i spojrzała w głąb szczeliny. Zobaczyła brązowy punkt w jeziorze i wyciągnęła ku niemu ręce, a Holly zrobiła dokładnie to samo.
Chwilę potem dwie, mokre postacie leżały na zimnym ściegu, trzęsąc się z zimna. Holly i Sliver ponagliły je w pójściu do skrzydła szpitalnego i dały in swoje szaliki. Starały się iść najszybciej jak się dało. Marzły jednak okropnie. Car spojrzała na Sliver, która pomagała jej iść.
- Dz-dz-dziękuję... - wyszeptała drżącym głosem.
- Nienawidzę cię, ale nie mogłam dać ci zginąć. Kto by mi wtedy dokuczał? - zapytała.
- P-prze-przepraszam...
- Nie przepraszaj. To, że uratowałam ci życie, nie oznacza od razu przyjaźni.
Obie dziewczyny zaczęły się śmiać.
- R-rozumiem - odparła Lola. - A-a-ale zawsze m-m-mogłaś ratować ż-życie Roszpunce.
- Byłaś bliżej. A po za tym, zrobiła to Holly. Nie dam ci tak łatwo zginać.
- D-dobrze wiedzieć, że k-k-kiedy będzie lato i b-b-b-będziemy leżeć na pomoście, ty n-n-nie wrzucisz mnie do w-wody - uśmiechnęła się, kiedy doszły już do drzwi Hogwartu.
Holly i Silver długo czekały na jakiekolwiek wiadomości, chodząc w kółko po przedsionku. W końcu nie wytrzymały ciszy (Holly nie wytrzymała) i zaczęły rozmawiać. na początku sztywno, ale potem już coraz bardziej normalnie. Okazało się ze lubią podobne rzeczy.
Dopiero wieczorem ktokolwiek mógł odwiedzić dziewczyny. Ślizgonka i Puchonka przesiedziały niemal cały dzień, a do tego czasu przyszła jeszcze Elsa, Flynn i Jack, Merida i Ania, Czkawka, Kfistoff a nawet Mavis. Wszyscy stłoczyli się w przedsionku i czekali, aż pielęgniarka ich wpuści.
Czasami nawet wróg może stać się przyjacielem...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~`
Zawiodłam się na was. Zawiodłam. Ja tu się staram, pisze w każdej chwili, a tu dwa komentarze. Dziękuję, ze chociaż wy cokolwiek skomentowałyście. Tak, wiem 6 dni to trochę długo, ale na prawdę mam życie prywatne, a niektóre blogi piszą np. raz w miesiącu. Po za tym, jest to przedostatni wpis dotyczący 1974 roku. W następnym, pod koniec, wracają do"swoich" czasów w Hogwarcie.
A takie jeszcze pytanko: Czy czytalibyście blog dotyczący tajemnic rodziny Vayne?
Tu macie tak mniej-więcej o czym by był:
Mariette (Marie) Mayer i Arthur Geveer to przyjaciele. Ich matki były na jednym roku i po pewnym czasie doszły do linii porozumienia. Obecnie często się odwiedzają. Pewnego wieczora, włócząc się po strychu w domu dziewczyny, Marie i Arthur przypadkiem znajdują stary dziennik przyjaciela jej ojca. Wszystkie strony, na których pisze cokolwiek ważnego, zostały usunięte lub wyrwane. Całe ich śledztwo legnie w gruzach, kiedy wakacje się kończą i Atrhur musi jechać do Hogwartu, na swój drugi rok, podczas gdy Marie rozpocznie naukę dopiero w przyszłym. Atrthur stale koresponduje listownie z dziewczyną. W szkole poznaje Ślizgonkę, Meredith Jansed, która dziwnym trafem zna jego najlepszego przyjaciela, Ryana Summer'a. Dziewczyna dziwnie się zachowuje i Arthur postanawia ją śledzić... O wszystkim na bieżąco informuje koleżankę. W między czasie zaczynają się święta i wraca do domu. Okazuje się, że Marie dowiedziała się czegoś ciekawego na temat Alexsandra Vayne'a...
Tak, ten watek będzie poruszony tutaj, bo jest dosyć istotny, ale ciekawi mnie, czy by was to zainteresowało. Opowiadania detektywistyczne, prowadzone przez córkę Holly i Luke'a, oraz syna Sliver. Pisane czasami z ich perspektyw, ale rzadko. Akcja w latach szkolnych, jak się domyślacie, 1991/1992, 1992/1993.
Aha, wiem że była w HP Marietta (ta, co zdradziła GD), ale nie Mariette (wiem, ze podobnie, ale całkiem zapomniałam o tym) i nie maja nic wspólnego.
Tyle, Lusia.