czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 26 "Czas na Holly"

 - Roszpunka! - zawołał Flynn zastając koleżanki rozmawiające z czarnowłosym chłopakiem i równając z nimi krok.
 - Hej! - odpowiedziała dziewczyna. - Flynn, to jest Syriusz. Syriusz, to jest Flynn - przedstawiła ich, a chłopcy podali sobie ręce.
 - Miło poznać.
 - Wzajemnie - powiedział szatyn, a potem zwrócił się do Roszpunki: - Musisz mi z czymś pomóc...
 - Dobra - odpowiedziała.
 - Tylko musisz iść tam ze mną - dodał.
 - Jasne... - odpowiedziała z lekkim zdziwieniem, ale po chwili otrząsnęła się jakby nigdy nic i rzuciła: - To cześć! - pomachała im ręką na pożegnanie.
       Elsa westchnęła. I znów została z kimś sam na sam. A w dodatku był to chłopak. Podobnie z resztą, jak było ostatnio z Jack'iem. Kiedy byli z Roszpunką rozmawiali jakby znali się od lat. O wakacjach, o świętach, o życiu codziennym, o wspólnych znajomych... a teraz? Wątek się uciął. W ciszy doszli z drugiego pietra pod Wielka Salę.
 - Więc... - zaczął Syriusz, przerywając ciszę. - Gdzie idziemy?
 - Nie wiem... Miałam oddać książki do biblioteki, więc możemy iść razem - zaproponowała Krukonka.
 - Mi pasuje, to tak za piętnaście minut, tutaj? Wyrobisz się?
 - Jasne - odpowiedziała.
     Dziewczyna wbiegła szybko do dormitorium za pewną dziewczyną, nie zawracając sobie głowy odpowiadaniem na zagadki. W swoim dormitorium wyminęła się z Roszpunką, która rzuciła jej "A ty gdzie się tak spieszysz?". Dziewczyna odpowiedziała tylko, że jest umówiona. Wybiegła z dormitorium i zaczęła zeskakiwać ze schodów, kiedy uświadomiła sobie, co właściwie powiedziała. A z resztą... Roszpunka to nie Merida.
     W zasadzie Elsa rzadko się gdzieś spieszyła. Było to dziwne i dla mijającej ją Caroly, która rozmawiała żywo z trzema Gryfonkami, wśród których była Lily. Nagle zza rogu wyszła Puchonka. Było to tak nagle, że biegnący Ślizgon (uderzająco podobny do Jacka?) wpadł na dziewczynę i szybko ją przepraszając pobiegł dalej.
   Dookoła latały różne papiery, które poprzednio były trzymane przez dziewczynę. Elsa dostrzegła wśród wyrzuconych w powietrze rzeczy plan korytarzy, przejechany linią ołówka, który również wypadł z rak Puchonki.
 - To chyba twoje - Elsa podała jej kartkę.
 - Dziękuje - odpowiedziała, zbierając razem z Elsą pozostałe papierki.
      Miała włosy sięgające lekko za ramiona, w kolorze jasnego blondu, gdzieniegdzie przeplecione rudawymi pasemkami. Miała duże, modre oczka, które wydawały się zawsze być wesołe. Jej szata była w wielu miejscach pocerowana ładnymi łatkami z literkami, które układały się w napisy.
 - Jestem Holly - powiedziała.
 - Elsa. Szkicujesz plan korytarzy? - zapytała przyglądając się kartce, po której znów zaczęły kręcić się szare linie rysowane przez blondynkę.
 - Tak, zawsze się gubię, wiec potrzebna mi mapa! - odpowiedziała przewracając wesoło oczami. - Wytraciłam już sporo punktów Puchonom przez to spóźnianie, ale dwa razy tyle im... nam nadrobiłam. Nie rozumiem, o co im jeszcze chodzi! - dodała odkładając stertę papierów. na podłogę. - Nie rozumiem po co profesorowi Slughorn'owi aż tyle papierów!
 - Niesiesz to panu Slughotrn'owi? - zapytała Elsa, przytrzymując dziewczynę, kiedy ta omal nie przewróciła się razem z górą dokumentów zasłaniającą jej twarz.
 - Tak, właśnie. Od profesorki od transmutacji. Nie mam pojęcia, jak się nazywa. Nie umiem zapamiętać jej nazwiska... - Holly dmuchnęła w górę, by odgarnąć grzywkę z oczu (a przynajmniej resztki grzywki, o którą Elsa nie miała zamiaru pytać - zdaje się że spłonęła...).
 - Nie tylko ty - odpowiedziała Elsa, która w cale nie wiedziała, pomimo sztucznych wspomnień, jak nazywa się nauczycielka.
 - A wiesz co? Tak się zawsze zastanawiałam, jakby to było nauczać tutaj, w Hogwarcie! - powiedziała i zahaczyła przypadkiem skrajem szaty o jedną ze zbroi stojących na korytarzu. - Znowu?! Dlatego mam tyle kolorowych łatek! - dodała przyglądając się dziurze. - Wreszcie mogę napisać swoje imię! Brakowało mi tylko dziury miedzy "o" i "l"!
  Ta ilość wykrzykników przerażała Elsę. Ta dziewczyna była jeszcze bardziej wesoła niż Caroly w stadium mega ( ale jeśli chodzi o depresję, to Holly zdawała się tak łatwo w nią nie popadać). Elsa o czymś sobie przypomniała.
 - Jeju, muszę lecieć! Zaraz się spóźnię! To do zobaczenia!
 - Papa! Uważaj na siebie!
 
     Elsa znowu biegła. Dotarła na miejsce jednak jeszcze przed Syriuszem. Ucieszona faktem, że się nie spóźniła, oparła się o ścianę. Chłopak zjawił się za niecałą minutę.
 - Sory, że tak długo, ale zatrzymali mnie koledzy... - wskazał głową na grupkę, w której Elsa rozpoznała resztę Huncwotów, którzy z entuzjazmem pomachali Elsie. - Długo czekałaś?
 - Ja się omal nie spóźniłam... wciągnęłam się w rozmowę z pewną gadatliwa Puchonką - powiedziała Elsa, kiedy zaczęli iść.
 - Czyżby ta Puchonka to była Holly Wednesday? - Syriusz zapasał ręce.
 - Holly na pewno, ale nazwiska nie znam - Elsa wzruszyła ramionami.
 - Blondynka, krótkie włosy, oczy wielkości spodków...
 - Tak to ona - uśmiechnęła się. - Znacie się?
 - Tak jakby. Dość często o niej słychać. Jechaliśmy w przedziale obok niej i takiego chłopaka. A wtedy coś wybuchło i cały wagon zleciał się do drzwi przedziału. Łącznie z nami. Wtedy jakiś prefekt, chyba właśnie Puchonów, nazwał ją prawie dziesięć razy po imieniu, a potem coś tam jeszcze powiedział i wyszedł. Wybuch nie był jednak na tyle głośny, żeby słychać go było w innych wagonach. A tak poza tym, to ta dziewczyna sprowadza pecha na siebie, na swoje otoczenie i pech sprowadza się na nią. Dlatego ludzie raczej jej unikają...

***
 - Czyli teraz wracamy do '92? Tak? - zapytała Elsa, zanim Dumbledore znów rzucił zaklęcie.
 - Mam nadzieję, że się uda. O dwadzieścia lat do przodu - powiedział i machnął różdżką...
 Iskry wzniosły się w powietrze, oplatając ich zegarami. Nagle zaczęli przezywać chwile w niewyobrażalnie szybkim tempie. Chodzili, poruszali się i zmieniali położenie. Zwolniło jedynie wtedy, kiedy trzeba było podjąć ważniejszą decyzję.

***

     Jack przeżywał tyle najróżniejszych rzeczy, które rysowały się w jego pamięci w takim tempie, ze nie był w stanie zarejestrować tych wydarzeń, ani osób. Nagle czas stanął i zobaczył bibliotekę i nawijającą Caroly, która w tej oto chwili umilkła.
 - Jack? - zawołała, żeby wyrwać go z zamyślenia.
 - Tak? - zapytał.
Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko spojrzała po sobie i po przyjacielu. Była wyraźnie zdziwiona.
 - Ej... nie jesteś za duża jak na dwanaście lat? - zapytał mierząc ją wzrokiem.
 - Miałam cię zapytać o to samo. Znowu coś poszło nie tak - spojrzała ukradkiem na "Proroka Codziennego". - Miałam rację... - powiedziała łapiąc się za głowę. - Zamiast o dwadzieścia, przeniósł nas o dwa - zmarszczyła brwi. - Dlaczego mnie to nie dziwi?
 - Wow, pomylił się o całe osiemnaście lat, ale przynajmniej do przodu - stwierdził Jack.
    Chwile później ją olśniło.
 - Mam czternaście lat! Yay! - ale znów posmutniała. - Nie w tym czasie, co trzeba... - dodała rozczarowana.
 - Nie przesadzaj... z tego co wynika z moich wspomnień, tym razem prawdziwych, ale w tempie razy sto tysięcy klatek na sekundę, świetnie sobie poradziłaś.
 - Ja? Chyba Elsa. Od... - zaczęła myślami kalkulację, odtwarzając wspomnienia w zwolnionym tempie. - Od dwóch dni chodzi z ...
 - Z Syriuszem?! - prawie krzyknął Jack.
 - Skąd wiedziałeś? - zapytała zdziwiona, a potem obróciła się, podążając za jego wzrokiem. - Ach tak...
      Car zobaczyła przyjaciółkę, która szła z chłopakiem "za rączkę", pochłonięta rozmową. Wygladali naprawdę ładnie. Syriusz cmoknął Elsę w policzek, a dziewczyna się zarumieniła.
 Lola uśmiechnęła się na ten widok i odwróciła wzrok, uznała, że nie można im przeszkadzać.
 - Słodko razem wyglądają! - powiedziała.
 - Bardzo słodko - Jack nerwowo nie mógł wytrzymać tego widoku, więc odwrócił się do nich plecami.
Zaczeli kierować się do wyjścia, kiedy Car zobaczyła kogoś jeszcze. Złotowłosa z pełnymi ustami i trochę zadartym nosem. Jej wysoko osadzone niebieskie oczy patrzyły na wszystkich z dumą i pogardą. Slivy. Nie miała z nią dobrych wspomnień. Niestety, ona również ją zauważyła.
 - Witaj Caroly... - odezwała się podchodząc do nich.
 - Czego chcesz, Silver? - odpowiedziała krzyżując ręce.
 - Niczego, chciałam się upewnić, że wszystko z tobą w porządku - powiedziała słodko. - Bo ostatnio jak słyszałam, mocno uderzyłaś się w głowę i poprzestawiało ci się w niej...
 - Naprawdę? - zapytała równie słodko Car. - Miło, że się o mnie martwisz. Chciałam ci życzyć zdrowia,bo podobno podziobały cię kruki. To wyjaśniałoby twoją zdeformowaną twarz... - zamrugała uroczo.
 - Masz szczęście, ze ktoś w ogóle chce się z tobą zadawać - powiedziała blondynka, rzucając spojrzenie Jack'owi. - Ciao! 
     Silvy z dumnie podniesioną głową odeszła.
 - Ciao?!- Jack ze zdziwieniem uniósł brwi.
 - Co to za plugawa żmija! - powiedziała.
 - Widzę, że znalazłaś sobie wroga.
 - Oczywiście! - spolotła rece na karku i wyprostowała się. - Ona jest taka...Cześć Luke!
    Zawołała do chłopaka, który im pomachał. Stał w prawdzie z jakimś jeszcze gościem. Luke posiadał krótkie, blond włosy, które były jeszcze bardziej rozczochrane niż miotła po dziesięciu latach używania (chociaż zazwyczaj wyglądały ładnie, ale to raczej wina "panny katastrofy" z którą się zadaje), za to oczy przypominały dwa kasztany z narysowanym, czarnym kółkiem.
      Jego kolega był z kolei brunetem. Hipnotyzujące, niebieskie oczy, kształtne brwi i coś, co wydawało się znajome. Tylko że Jack i Caroly nie potrafili ocenić, co. Ale było w nim coś znajomego. Bardzo znajomego.
 - Hej Caroly, hej Jack!
 - Co tam? - zapytał Jack.
 - Powoli, ale leci. Nie widzieliście może Holly? - zapytał odkładając książkę na półkę. - Zostawiła torbę na
 - Nie, nie widziałam. Od wypadku z krzesłami nie widziałam - wzdrygnęła się na wspomnienie palących się krzeseł stołu Puchonów.
 - Wydaje mi się, że poszła do Skrzydła Szpitalnego - stwierdził Jack po chwili namysłu.
 - A! To jest Alex - przedstawił Luke.
 - Jestem Alex - zawtórował brunet.
 - A ja Jack.
 - Caroly.
 - Vayne! Mayer! - usłyszeli głos bibliotekarki.
 - Idziemy! - zawołali chłopcy i zniknęli.

***
Jakiś czas później, ,,Gospoda pod Trzema Miotłami"

 - Alex Vayne... Vayne... mówi mi to coś - Caroly stukała paznokciami w stół.
 - Ktoś tak miał na nazwisko... - powiedział Jack. 
 - Hm... to i ja wiem. Vayne... Vayne... Vayne...
 - Vicky Vayne - dokończył Jack, upijając trochę kremowego piwa.
 - No właśnie! - zawołała. - myślisz, że to może być jej ojciec?
 - Możliwe - odpowiedział. Nie był zbyt chętny do rozmowy. - Wiesz, nawet bym nad tym nie myślał. Skoro masz tu ojca Harry'ego i jego matkę, to jest to bardzo prawdopodobne, zwłaszcza, że i Alex i Vicky są od nas starsi - odpowiedział obojętnym głosem. - Patrz, kto przyszedł...
     Do gospody weszli Elsa i Syriusz.
 - Czyżbyś był zazdrosny? - stwierdziła Caroly karcącym tonem.
 - Ale ona do niego nie pasuje.
 - Ja i Roszpunka twierdzimy inaczej - Caroly uśmiechnęła się i spojrzała na przyjaciela z ukosa.

Ciąg dalszy nastąpi...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć! Wiem, że długo czekaliście na rozdział, ale niestety powstawał dosyć długo. Po za tym, zapraszam do nowej zakładki, tam na górze ;)
i do udziału w ankiecie ;)

Lusia ;)

3 komentarze:

  1. Jejku, jejku, jejku. Pisz jak najwięcej śmiesznych scen, dialogów z ciętymi ripostami, bo masz do tego talent! :D Syriusz i Elsa... shippuję, ale mniej od Jelsy c:. A może jakiś żarcik Ślizgonów, z którymś z Huncwotów? ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisz pisz pisz nie mogę się doczekać nexta! ! Ale wymyśliłaś Syriusz i Elsa hihi miłe zaskoczenie i jeszcze ten zazdrosny Jack 😊 masz talent i pisz tak dalej WENYYYY ŻYCZĘ!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Uuuuuuuuuuuuuuuuuu widzę ze pan Frost jest trochę zazdrosny... *chwila namyslenia* kogo ja chce oszukać? On jest baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo zazdrosny :D

    OdpowiedzUsuń