Przy okazji, przepraszam was za poprzedni wpis, ale był pisany pod wpływem emocji...
byłam zdenerwowana tym, że nie umiem niczego z siebie wydobyć i to dlatego...
Miałam nie najlepszy humor i przez jakieś dwie godziny fazę "Zamknij bloga!".
Od razu wam mówię, chociaż mogłam to powiedzieć
w pierwszym wpisie, ale czasu już nie cofnę, że
jestem
HISTERYCZKĄ
i PESYMISTKĄ!
Zdarza mi się histeryzować z byle powodu, więc...
Wybaczycie?
*maślane oczka*
Parę wspomnień które - jeśli mowa o normalnym czasie, zdarzyły się dwadzieścia lat temu, ale jeśli chodzi o świadomość - wczoraj, zaprzątały myśli Caroly, która usiłowała rozczytać cokolwiek, co stało się miedzy pierwszym stycznia a pierwszym kwietnia. No właśnie, dlaczego byli "w" pierwszym kwietnia? Nie, akurat nie był to kolejny błąd profesora, ale ich samoistna prośba. No bo po co przeżywać znowu dziewięć dni, skoro można od razu przenieść się o okrągłe dwadzieścia lat.
Ale czy na pewno tym razem wszystko poszło zgodnie z planem? Caroly skoczyła na sąsiadujące po lewej stronie łóżko Meridy i zawołała, szarpiąc ją za ramiona:
- Merida! Wstawaj! Który dzisiaj?!
Rudowłosa podniosła się i w skupieniu przez chwilę myślała.
- Ty jędzo wstrętna! Jest trzecia nad ranem... znaczy w nocy! - zawołała i nakryła się kołdrą.
Szatynka z miną przegranej, udała się do wszechwiedzącej panny Granger, która spała naprzeciwko. Skoro ta przemądrzała osóbka, którą zdążyła polubić, tutaj jest, to przynajmniej jest to ta dekada.
- Hej Hermiono, czy dzisiaj jest pierwszy kwietnia? - zapytała z miną niewiniątka, kiedy koleżanka otworzyła oczy.
- Yhym - odpowiedziała. - Co tym razem? - zapytała lekko podnosząc się z łóżka.
- Trzeba komuś złożyć życzenia!
- Ale że tak o trzeciej?
- Nie, za godzinę, przecież muszę się przygotować, prawda?
- Dobra, jasne. Ja kładę się spać. - Hermiona ziewnęła. - Byle tylko Gryffindor nie tracił przez to punktów...
- Nie powinien...
- Co znaczy, że nie powinien?!
- Nic, nic. Słodkich snów!
- Dzięki...
Caroly siedziała chwilę w skupieniu, usiłując sobie przypomnieć parę niezbędnych informacji, które zdarzyły się w tym roku. Z długiego ciągu wydarzeń, który przewijał się przez głowę jak taśma filmowa na pełnych obrotach, pamiętała tylko jedno. Jack zaproponował na Wielkanoc (tj. 19 kwietnia) wycieczkę do Francji. A potem, że ma zamiar się wyprowadzić od Mikołaja... że Roszpunka pokłóciła się z Flynn'em... że Merida i Czkawka dziwnie się zachowują... że zakumplowałam się z Meridą... że Roszpunka i Flynn się pogodzili... że była z bliźniakami w Wielkiej Sali... potem widziała się z Krukonkami... poznała jakiegoś gościa o imieniu Arthur, kiedy przechodząc obok niego przypadkiem szturchnęła go ramieniem i zaczepiła kolczykiem o jego szalik ( co ciekawe, oboje byli w tym samym domu, ale widzieli się tylko kilka razy na korytarzu)... Flynn stracił sporo punktów... Jack pobił się z Malfoyem... Hermiona odrobiła lekcje...
- Dość! - skarciła siebie.
Ten natłok różnych informacji, w dodatku niektórych tak nieistotnych rozsadzał jej głowę. Próbowała się skupić na aktualnie najważniejszym - gdzie schowała kartki.
Zrobiła je jeszcze trzydziestego grudnia, na wszelki wypadek. Przecież zamiast na czwarty rok Mikołaj przeniósł ich na wakacje przed pierwszym, wiec nie chciała ryzykować tym, że zapomni. Jack na urodziny też dostał kartkę, ale trochę inną.
Ściągnęła swoją szarą piżamkę w różowe króliczki i ubrała się w mundurek, ale w tą wersję z czarnym swetrem, tylko, ze sweter zamieniła na ten od pani Weasley. Włosy zawiązała w luźny kucyk i wreszcie oświeciło ją. Wynalazła kartki w swojej szufladzie z szalikami i zbiegła po cichu na dół.
Weszła do pokoju chłopców tak cichutko, że nawet mysz by nie usłyszała. Najpierw podeszła do łóżka George'a, bo było bliżej. Cmoknęła przyjaciela w policzek i szepnęła do ucha "Wszystkiego naj!" . Wsunęła śpiewającą "Happy Birthday" kartkę pod poduszkę.
To samo planowała zrobić z Fredem, ale pokusa była silniejsza od niej. Takim sposobem Fred dostał buziaka w... usta. Ale to chyba żadna niespodzianka, co? /Niekiedy przyjaciele dają sobie buziaki... tylko, że Jack'owi nigdy nie dała buziaka w usta, ale z innych przyczyn... (w swoim czasie się dowiecie)
Reszta poszła prawie tak samo, za wyjątkiem pewnego faktu...
Kiedy Car po wsunięciu kartki pod poduszkę zorientowała się, że...
- Chcesz, żebym dostała zawału?! - stłumiła krzyk.
- Nie, ale co tu robisz tak wcześnie? - spytał obudzony Fred, podnosząc się do pozycji półsiedzącej.
- Zdaje się, że macie dzisiaj urodziny - powiedziała. - Miałam zamiar złożyć wam życzenia, dać wam śpiewające kartki i wydrzeć się na całe gardło "Wszystkiego Najlepszego!" żeby obudzić cały pokój, w tym was. Ale ty musiałeś samolubnie wstać - uśmiechnęła się.
- Tylko, że ja już od około pół godziny nie śpię - stwierdził unosząc brwi, a kąciki jego ust momentalnie się uniosły.
Uśmiech Car momentalnie pobladł, ale jakimś cudem powstrzymywała rumieńce (co jest niemal niemożliwe, ale i tak powolutku zaczęły wykwitać) i głupią minę.
- Jeszcze lepiej. Tak się nie robi! - zawołała z fochem i ucieszyła się, że wyszło to tak naturalnie.
- Wciąż możesz wydrzeć się na całe gardło - przypomniał rudowłosy.
- A jest sens? - spytała podchodząc do drzwi tyłem i wyszła za nie.
,,O mój Jezu!"
Przetarła twarz dłońmi i odetchnęła głęboko. Z zamiarem wrócenia do siebie ruszyła dwa kroki do przodu, ale zdecydowała się cofnąć (żeby nie było, że się tym w jakikolwiek sposób przejęła). Wychyliła się przez drzwi i wykrzyknęła to, co miała zamiar wykrzyknąć. Ku jej zadowoleniu obudziła resztę, a potem powoli wróciła do siebie, mogąc wreszcie zrobić się cała czerwona...
***
Ten dzień wszystkim minął bardzo szybko. Bliźniacy zaprosili sporą grupkę osób na przyjęcie urodzinowe. Żałowali, ze nie wypadają w sobotę, albo w piątek tylko akurat w środę. Gdzie było to przyjęcie? Oczywiście w Pokoju Życzeń. Skąd wzięło się tam ponad trzydzieści osób? Mnie nie pytajcie...
Szczególnie szybko ten dzień minął Jack'owi. Robił tyle różnych rzeczy oprócz tego dwugodzinnego przyjęcia, że teraz, wieczorem, leżał wykończony na swoim łóżku wysłuchując, jak Malfoy obraża Pottera. Potem Draconowi się znudziło, bo nikt go nie słuchał i zaczął opowiadać o wspaniałości swojej rodziny. Ten tleniony blondasek (,,przecież wiemy, że to jego naturalny kolor..."), który kiedyś nawróci na dobrą stronę, irytował Frosta, a to nawet za mało powiedziane!
Potem, kiedy wszyscy już kładli się spać, przez Crabbe'a nie mógł zasnąć, bo ten idiota strasznie chrapał.
Wolnym krokiem wyszedł opuścił dormitorium Ślizgonów i udał się do wieży astronomicznej. Nieszczególnie zależało mu na tym, żeby być cicho, lub się skradać, czy coś w tym rodzaju. Dyrektor go nie wyrzuci, ani nie każe Filchowi dopilnować, by odbębnił szlaban. Traktowanie ulgowe... podobnie było z organizowaniem skromnego Sylwestra. Gdyby nie dziewczyny, które poszły to załatwić, to woźny na sto procent odstawiłby ich wszystkich do McGonagall, która i tak nic by z tym nie zrobiła, a jedynie prosiła o ostrożność na przyszłość. No, może rudym by się oberwało, ale przecież to normalka...
Zimne lochy, zapach wilgoci. Jakże cudowne miejsce. Jack tak uwielbiał siedzieć w tym miejscu, a najlepiej dwa kilometry od niego. Wspiął się schodami na wieżę astronomiczną. Stojąc na ostatnim stopniu zauważył czarnowłosą osóbkę, w szatach Slytherinu.
- Co ty tu robisz? - zapytał niezbyt miłym tonem.
- To już nawet nie powiesz "cześć"? - Mavis miała jakiś nietypowy głos. Przepełniony... goryczą?
- Nie mam powodu, dla którego miałbym to powiedzieć. - Jack podszedł bliżej niej z zapasanymi rękami. - Co tu robisz?- Zabawne. Mogłabym cię zapytać o to samo.
- Mavis...
- Przyszłam sobie tu pobyć, z dala od reszty takich ciekawskich, jak ty. A ciebie co tu zaprowadziło?
- Podobny powód. Crabbe strasznie chrapie. Nie mam pojęcia, jak Flynn, Blaise, Draco, Goyle i Teodor mogą przy tym spać - stwierdził sztywno, po czym ziewnął.
W domu Mikołaja nie mógł spać, a tutaj tym bardziej. Rozważał nawet wyniesienie się do pokoiku za obrazem.
- Jak tam twoja przyjaźń z tą brązowowłosą?
- Chodzi ci o Caroly?
- Właśnie...
- Dobrze, nas domy nie poróżniły - powiedział z wyraźnym naciskiem. - A co z tobą i Anią?
- Nic. Po prostu jest wredna i ... - zaczęła Mavis, czując narastającą złość. - Jak wszyscy!
- Kiedy zrobiłaś się taką żmiją? - Jack nie ukrywał niechęci do niej.
- Kiedy ona powiedziała Draconowi, że się w nim zakochałam!!! - krzyknęła i wybuchnęła płaczem.
- C-co...? - Jack nie krył zaskoczenia.
- Dwa dni przed tym, jak was spotkałam na Okręcie Umarłych, Jonathan ze mną zerwał. Początkowo nie umiałam się pozbierać, ale szybko zakopałam to gdzieś w kąt. Potem, kiedy trafiliśmy tutaj, byłam przeszczęśliwa! Nie chodzi tu o niego, tylko o wszystko ogólnie - potem trochę ściszyła głos na wszelki wypadek. - Hogwart w mojej wyobraźni i Hogwart w filmie nie mogą się równać ze wspaniałością tego. Podobnie z ludźmi. Chociaż filmowe odwzorowanie było podobne, to jednak nie identyczne. Mój wyobrażony Draco wyglądał zupełnie inaczej niż ten i nieco inaczej niż przedstawiony w filmie. Ale mnie to odpowiadało. Nie chciałam należeć do jego "fun clubu". Traktowałby mnie wówczas jak Pansy, a tego nie chciałam. Potem polubiłam go bardziej, mimo jego wad, których jest naprawdę dużo. Kiedyś przecież nawróci. Żałuję, że nie mogę mu w tym pomóc wcześniej- westchnęła, a potem jej głos stał się pusty. - Jak raz szłam z Anią, to ona do niego podbiegła i mu powiedziała, ze się w nim bujam! Potem ostro się pokłóciłyśmy i... zaczęłam jej unikać, a potem także was. Wyżywałam się na innych wciąż świeżą złością. No cóż, widać Gryfońsko-Ślizgońska przyjaźń nie istnieje... - Mavis ponownie westchnęła.
Jack podszedł do niej i objął ją ramieniem.
- Nie wiem, jakim cudem ty i Caroly ciągle się odgadujecie! - powiedziała.
- Może dlatego, ze jesteśmy niemal jak rodzeństwo. Przez dwa, trzy miesiące mieszkaliśmy razem z Mikołajem w jego domu, w pokojach naprzeciw siebie. Podczas pracy zazwyczaj dzieliliśmy się na wschód i zachód, a potem na północ-południe. Kiedy odwaliliśmy całą robotę, lataliśmy razem, wkurzając przechodniów.
- Może... robi się zimno, ja już chyba pójdę - powiedziała owiązując się mocniej szmaragdowym szalikiem w srebrne paski.
- Dobranoc.
- Dobranoc - powiedziała i zniknęła.
Chłopak długo wpatrywał się w niebo. Oby ten jej płacz i wyżalenia nie były tylko Ślizgońską gierką. Miał taką nadzieję. Dziwiło go, że Ania mogła coś takiego zrobić, ale chciał wierzyć w prawdziwość słów wampirzycy. Po za tym, pozostawała jeszcze kwestia pocałunku. Elsa go pocałowała. ELSA!
Nie myślał długo, bo coś zielonego o rudych włosach mignęło mu przed oczami. Wychylił się przez barierkę i rozejrzał.
- Piotruś? - zapytał zaskoczony.
- No proszę, Jack Frost we własnej osobie! Kopę lat! - zawołał Pan. - Jedni się starzeją, inni są wiecznie młodzi, a ty zamiast się starzeć młodniejesz!
- Nie, to nie tak - Jack zaczął się śmiać. Uznał, że Piotrusiowi Panowi, który widział już tyle rzeczy i słyszał tyle historii, może zawierzyć ich tajemnicę. - Podróżuję w czasie.
-Wow, z którego roku? - zaciekawił się rudy, siadając na balustradzie.
- Z końca dwutysięcznego czternastego. Święty nabroił, a ja i moi przyjaciele musimy to naprawiać. A co do tej młodości to gdzieś tam, zapewne w okolicach Ameryki lata drugi ja, mający teraz osiemnaście. Ale nie mogę go spotkać, bo to zaburzy przestrzeń czasową.
- Czaję. Ale teraz wielki Pan Frost, Mróz, Helada, Froid i wiele, wiele innych wersji twojego nazwiska, ma tyle lat, co ja! - Piotruś uśmiechnął się wesoło.
- Tylko wyglądowo, psychika mi została - Jack spojrzał na rudego z politowaniem. - Na szczęście, bo Dumbledore mógł ją również cofnąć.
- Co tu robisz, z tego co wiem, to Hogwart ma teraz ciszę.
- Współlokatorzy nie dają mi spać - białowłosy przeciągnął się.
- Ty w Nibylandii nigdy nie byłeś.
- Nie - potwierdził Jack.
- Właśnie tam lecę, a skoro nie śpisz, mógłbyś pozwiedzać - zaproponował Pan.
- Mógłbym, ale problem w tym, że zabrano mi umiejętności lotu - na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. - Masz ten pyłek, czy co to tam?
- Nie, ja nie. Dwonek! Dzwoneczkuuuuuuu! - zawołał rudy i zaraz pojawiła się mała wróżka, cała lśniąca na złoto. - Sypnij na niego tyle, żeby doleciał do Nibylandii - poprosił.
Mała wróżka zrobiła parę kółek wokół białowłosego, który zaczął się unosić.
Piotruś i Jack znali się, jak to wynika z poprzedniej rozmowy. Skąd? No, Jack pracował od dobrych trzystu lat, a Piotruś trochę krócej. Mijali się koło dwudziestu razy w życiu. Potem już od czterdziestego trzeciego podajże, zmienili kursy i nie widzieli się aż do teraz, co wedle normalnej rachuby czasu powinno nastąpić w okolicach czerwca 2015 r.
- Z tego co pamiętam, mówiłeś, że to druga gwiazda na prawo, i prosto, aż do poranka - powiedział Jack, ciesząc się, że wreszcie leci bez miotły. Kompletnie nie rozumiał tych słów, ale to go w tej chwili nie obchodziło.
- Dokładnie! - zawołał Piotruś i chwilę potem lecieli w miejscu, którego Strażnik Zabawy w żaden sposób nie potrafił zidentyfikować.
Wkrótce ich oczom ukazały się zielone góry, których szczyty niknęły w chmurach. Piękna zatoczka...
BUUUM!
Rozlega się strzał z armaty. Jeszcze jeden i następny! To kapitan Huck próbuje zestrzelić obu chłopców, wydzierajac sie przy tym niemiłosiernie i krytykując Swądka! Piotruś krzyczy do Jack'a, żeby gdzieś się schował i niczego nie zamrażał. Ale za późno, wielka kula sprawia, że Strażnik upada na ziemię.- Halo? - zaczął wołać Jack,którego bardzo bolała głowa. Przeczesywał rękami różne konary, chwiejąc się na nogach. Zobaczył wielkie drzewo - Czy to... Drzewo Domowe? - bardzo się zdziwił.
Dopiero po chwili zaczęły do niego docierać informacje o tym, że poleciał razem z Piotrusiem Panem do Nibylandii i że ma wrócić przed szóstą rano.
Szedł dobre piętnaście minut, wlepiając oczy w swoje buty, aż zobaczył piasek. Znajdował się teraz w skalistej zatoczce. Ujrzał coś, co uznał za razem za piękne jak i niebezpieczne. Syreny. Zaraz go zauważyły i zaczęły wabić go swoim śpiewem. Jack, który miał chyba chwilowy wstrząs mózgu, zaczął uciekać od pięknych głosów dziewcząt (na wszelki wypadek, nie znał TYCH syren, ale chciał żyć, a nie topić się). Wkrótce wpadł na jakiegoś człowieka.
- Oj... niedobrze, niedobrze, bardzo niedobrze! - chciał uciec, ale ręka Indianina powstrzymała go przed tym. - Piotruuuuuuuuuuuśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśś!
Ciąg dalszy nastąpi...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wybaczcie mi, że to się kończy tak,a nie inaczej, że jest beznadziejne, ale jest to część pierwsza podróży Jack'a. Mam nadzieję, że wam się spodoba ten odłamek historii. Rozdział następny, część druga, za jakiś czas, poprzedzony One-Shotem, przyznanym przez was za trzecie miejsce dla Caroly. Właśnie z tego względu musiała być część pierwsza tego rozdziału.
Mam nadzieję, że wybór Nibylandii was nie zniechęci.
Arciki przedstawiające Car wykonane w pewnym kreatorze i dopracowane w paintcie. Jak ktoś zainteresowany, mogę podać linka do kreatora.
Tyle, buziaczki i jeszcze jedno wielkie PRZEPRASZAM!
Lusia :*