piątek, 20 lutego 2015

II miejsce: Rozdział 29 "Jack leci do Nibylandii, cześć I"

Przy okazji, przepraszam was za poprzedni wpis, ale był pisany pod wpływem emocji... 
byłam zdenerwowana tym, że nie umiem niczego z siebie wydobyć i to dlatego...
Miałam nie najlepszy humor i przez jakieś dwie godziny fazę "Zamknij bloga!".
 Od razu wam mówię, chociaż mogłam to powiedzieć
w pierwszym wpisie, ale czasu już nie cofnę, że
jestem 
HISTERYCZKĄ
i PESYMISTKĄ!
Zdarza mi się histeryzować z byle powodu, więc...
Wybaczycie? 
*maślane oczka*



    Parę wspomnień które - jeśli mowa o normalnym czasie, zdarzyły się dwadzieścia lat temu, ale jeśli chodzi o świadomość - wczoraj, zaprzątały myśli Caroly, która usiłowała rozczytać cokolwiek, co stało się miedzy pierwszym stycznia a pierwszym kwietnia. No właśnie, dlaczego byli "w" pierwszym kwietnia? Nie, akurat nie był to kolejny błąd profesora, ale ich samoistna prośba. No bo po co przeżywać znowu dziewięć dni, skoro można od razu przenieść się o okrągłe dwadzieścia lat.
   Ale czy na pewno tym razem wszystko poszło zgodnie z planem? Caroly skoczyła na sąsiadujące po lewej stronie łóżko Meridy i zawołała, szarpiąc ją za ramiona:
 - Merida! Wstawaj! Który dzisiaj?!
    Rudowłosa podniosła się i w skupieniu przez chwilę myślała.
 - Ty jędzo wstrętna! Jest trzecia nad ranem... znaczy w nocy! - zawołała i nakryła się kołdrą.
    Szatynka z miną przegranej, udała się do wszechwiedzącej panny Granger, która spała naprzeciwko. Skoro ta przemądrzała osóbka, którą zdążyła polubić, tutaj jest, to przynajmniej jest to ta dekada.
 - Hej Hermiono, czy dzisiaj jest pierwszy kwietnia? - zapytała z miną niewiniątka, kiedy koleżanka otworzyła oczy.
 - Yhym - odpowiedziała. - Co tym razem? - zapytała lekko podnosząc się z łóżka.
 - Trzeba komuś złożyć życzenia!
 - Ale że tak o trzeciej?
 - Nie, za godzinę, przecież muszę się przygotować, prawda?
 - Dobra, jasne. Ja kładę się spać. - Hermiona ziewnęła. - Byle tylko Gryffindor nie tracił przez to punktów...
 - Nie powinien...
 - Co znaczy, że nie powinien?!
 - Nic, nic. Słodkich snów!
 - Dzięki...

      Caroly siedziała chwilę w skupieniu, usiłując sobie przypomnieć parę niezbędnych informacji, które zdarzyły się w tym roku. Z długiego ciągu wydarzeń, który przewijał się przez głowę jak taśma filmowa na pełnych obrotach, pamiętała tylko jedno. Jack zaproponował na Wielkanoc (tj. 19 kwietnia) wycieczkę do Francji. A potem, że ma zamiar się wyprowadzić od Mikołaja... że Roszpunka pokłóciła się z Flynn'em... że Merida i Czkawka dziwnie się zachowują... że zakumplowałam się z Meridą... że Roszpunka i Flynn się pogodzili... że była z bliźniakami w Wielkiej Sali... potem widziała się z Krukonkami... poznała jakiegoś gościa o imieniu Arthur, kiedy przechodząc obok niego przypadkiem szturchnęła go ramieniem i zaczepiła kolczykiem o jego szalik ( co ciekawe, oboje byli w tym samym domu, ale widzieli się tylko kilka razy na korytarzu)... Flynn stracił sporo punktów... Jack pobił się z Malfoyem... Hermiona odrobiła lekcje...
 - Dość! - skarciła siebie.
   Ten natłok różnych informacji, w dodatku niektórych tak nieistotnych rozsadzał jej głowę. Próbowała się skupić na aktualnie najważniejszym - gdzie schowała kartki.
   Zrobiła je jeszcze trzydziestego grudnia, na wszelki wypadek. Przecież zamiast na czwarty rok Mikołaj przeniósł ich na wakacje przed pierwszym, wiec nie chciała ryzykować tym, że zapomni. Jack na urodziny też dostał kartkę, ale trochę inną.
   Ściągnęła swoją szarą piżamkę w różowe króliczki i ubrała się w mundurek, ale w tą wersję z czarnym swetrem, tylko, ze sweter zamieniła na ten od pani Weasley. Włosy zawiązała w luźny kucyk i wreszcie oświeciło ją. Wynalazła kartki w swojej szufladzie z szalikami i zbiegła po cichu na dół.


    Weszła do pokoju chłopców tak cichutko, że nawet mysz by nie usłyszała. Najpierw podeszła do łóżka George'a, bo było bliżej. Cmoknęła przyjaciela w policzek i szepnęła do ucha "Wszystkiego naj!" . Wsunęła śpiewającą "Happy Birthday" kartkę pod poduszkę.
    To samo planowała zrobić z Fredem, ale pokusa była silniejsza od niej. Takim sposobem Fred dostał buziaka w... usta. Ale to chyba żadna niespodzianka, co? /Niekiedy przyjaciele dają sobie buziaki... tylko, że Jack'owi nigdy nie dała buziaka w usta, ale z innych przyczyn... (w swoim czasie się dowiecie)
Reszta poszła prawie tak samo, za wyjątkiem pewnego faktu...
   Kiedy Car po wsunięciu kartki pod poduszkę zorientowała się, że...
 - Chcesz, żebym dostała zawału?! - stłumiła krzyk.
 - Nie, ale co tu robisz tak wcześnie? - spytał obudzony Fred, podnosząc się do pozycji półsiedzącej.
 - Zdaje się, że macie dzisiaj urodziny - powiedziała. - Miałam zamiar złożyć wam życzenia, dać wam śpiewające kartki i wydrzeć się na całe gardło "Wszystkiego Najlepszego!" żeby obudzić cały pokój, w tym was. Ale ty musiałeś samolubnie wstać - uśmiechnęła się.
 - Tylko, że ja już od około pół godziny nie śpię - stwierdził unosząc brwi, a kąciki jego ust momentalnie się uniosły.
Uśmiech Car momentalnie pobladł, ale jakimś cudem powstrzymywała rumieńce (co jest niemal niemożliwe, ale i tak powolutku zaczęły wykwitać) i głupią minę. 
 - Jeszcze lepiej. Tak się nie robi! - zawołała z fochem i ucieszyła się, że wyszło to tak naturalnie.
 - Wciąż możesz wydrzeć się na całe gardło - przypomniał rudowłosy.
 - A jest sens? - spytała podchodząc do drzwi tyłem i wyszła za nie.
,,O mój Jezu!"
    Przetarła twarz dłońmi i odetchnęła głęboko. Z zamiarem wrócenia do siebie ruszyła dwa kroki do przodu, ale zdecydowała się cofnąć (żeby nie było, że się tym w jakikolwiek sposób przejęła). Wychyliła się przez drzwi i wykrzyknęła to, co miała zamiar wykrzyknąć. Ku jej zadowoleniu obudziła resztę, a potem powoli wróciła do siebie, mogąc wreszcie zrobić się cała czerwona...
***

   Ten dzień wszystkim minął bardzo szybko. Bliźniacy zaprosili sporą grupkę osób na przyjęcie urodzinowe. Żałowali, ze nie wypadają w sobotę, albo w piątek tylko akurat w środę. Gdzie było to przyjęcie? Oczywiście w Pokoju Życzeń. Skąd wzięło się tam ponad trzydzieści osób? Mnie nie pytajcie...
    Szczególnie szybko ten dzień minął Jack'owi. Robił tyle różnych rzeczy oprócz tego dwugodzinnego przyjęcia, że teraz, wieczorem, leżał wykończony na swoim łóżku wysłuchując, jak Malfoy obraża Pottera. Potem Draconowi się znudziło, bo nikt go nie słuchał i zaczął opowiadać o wspaniałości swojej rodziny. Ten tleniony blondasek (,,przecież wiemy, że to jego naturalny kolor..."), który kiedyś nawróci na dobrą stronę, irytował Frosta, a to nawet za mało powiedziane! 
    Potem, kiedy wszyscy już kładli się spać, przez Crabbe'a nie mógł zasnąć, bo ten idiota strasznie chrapał. 
    Wolnym krokiem wyszedł opuścił dormitorium Ślizgonów i udał się do wieży astronomicznej. Nieszczególnie zależało mu na tym, żeby być cicho, lub się skradać, czy coś w tym rodzaju. Dyrektor go nie wyrzuci, ani nie każe Filchowi dopilnować, by odbębnił szlaban. Traktowanie ulgowe... podobnie było z organizowaniem skromnego Sylwestra. Gdyby nie dziewczyny, które poszły to załatwić, to woźny na sto procent odstawiłby ich wszystkich do McGonagall, która i tak nic by z tym nie zrobiła, a jedynie prosiła o ostrożność na przyszłość. No, może rudym by się oberwało, ale przecież to normalka...
    Zimne lochy, zapach wilgoci. Jakże cudowne miejsce. Jack tak uwielbiał siedzieć w tym miejscu, a najlepiej dwa kilometry od niego. Wspiął się schodami na wieżę astronomiczną. Stojąc na ostatnim stopniu zauważył czarnowłosą osóbkę, w szatach Slytherinu.
 - Co ty tu robisz? - zapytał niezbyt miłym tonem.
 - To już nawet nie powiesz "cześć"? - Mavis miała jakiś nietypowy głos. Przepełniony... goryczą?
 - Nie mam powodu, dla którego miałbym to powiedzieć. - Jack podszedł bliżej niej z zapasanymi rękami. - Co tu robisz?
 - Zabawne. Mogłabym cię zapytać o to samo.
 - Mavis...
 - Przyszłam sobie tu pobyć, z dala od reszty takich ciekawskich, jak ty. A ciebie co tu zaprowadziło?
- Podobny powód. Crabbe strasznie chrapie. Nie mam pojęcia, jak Flynn, Blaise, Draco, Goyle i Teodor mogą przy tym spać - stwierdził sztywno, po czym ziewnął.
W domu Mikołaja nie mógł spać, a tutaj tym bardziej. Rozważał nawet wyniesienie się do pokoiku za obrazem.
 - Jak tam twoja przyjaźń z tą brązowowłosą?
 - Chodzi ci o Caroly?
 - Właśnie...
 - Dobrze, nas domy nie poróżniły - powiedział z wyraźnym naciskiem. - A co z tobą i Anią?
 - Nic. Po prostu jest wredna i ... - zaczęła Mavis, czując narastającą złość. - Jak wszyscy!
 - Kiedy zrobiłaś się taką żmiją? - Jack nie ukrywał niechęci do niej.
 - Kiedy ona powiedziała Draconowi, że się w nim zakochałam!!! - krzyknęła i wybuchnęła płaczem.
 - C-co...? - Jack nie krył zaskoczenia.
 - Dwa dni przed tym, jak was spotkałam na Okręcie Umarłych, Jonathan ze mną zerwał. Początkowo nie umiałam się pozbierać, ale szybko zakopałam to gdzieś w kąt. Potem, kiedy trafiliśmy tutaj, byłam przeszczęśliwa! Nie chodzi tu o niego, tylko o wszystko ogólnie - potem trochę ściszyła głos na wszelki wypadek. - Hogwart w mojej wyobraźni i Hogwart w filmie nie  mogą się równać ze wspaniałością tego. Podobnie z ludźmi. Chociaż filmowe odwzorowanie było podobne, to jednak nie identyczne. Mój wyobrażony Draco wyglądał zupełnie inaczej niż ten i nieco inaczej niż przedstawiony w filmie. Ale mnie to odpowiadało. Nie chciałam należeć do jego "fun clubu". Traktowałby mnie wówczas jak Pansy, a tego nie chciałam. Potem polubiłam go bardziej, mimo jego wad, których jest naprawdę dużo. Kiedyś przecież nawróci. Żałuję, że nie mogę mu w tym pomóc wcześniej- westchnęła, a potem jej głos stał się pusty. - Jak raz szłam z Anią,  to ona do niego podbiegła i mu powiedziała, ze się w nim bujam! Potem ostro się pokłóciłyśmy i... zaczęłam jej unikać, a potem także was. Wyżywałam się na innych wciąż świeżą złością. No cóż, widać Gryfońsko-Ślizgońska przyjaźń nie istnieje... - Mavis ponownie westchnęła.
   Jack podszedł do niej i objął ją ramieniem.
 - Nie wiem, jakim cudem ty i Caroly ciągle się odgadujecie! - powiedziała.
 - Może dlatego, ze jesteśmy niemal jak rodzeństwo. Przez dwa, trzy miesiące mieszkaliśmy razem z Mikołajem w jego domu, w pokojach naprzeciw siebie. Podczas pracy zazwyczaj dzieliliśmy się na wschód i zachód, a potem na północ-południe. Kiedy odwaliliśmy całą robotę, lataliśmy razem, wkurzając przechodniów.
 - Może... robi się zimno, ja już chyba pójdę - powiedziała owiązując się mocniej szmaragdowym szalikiem w srebrne paski.
 - Dobranoc.
 - Dobranoc - powiedziała i zniknęła.
    Chłopak długo wpatrywał się w niebo. Oby ten jej płacz i wyżalenia nie były tylko Ślizgońską gierką. Miał taką nadzieję. Dziwiło go, że Ania mogła coś takiego zrobić, ale chciał wierzyć w prawdziwość słów wampirzycy. Po za tym, pozostawała jeszcze kwestia pocałunku. Elsa go pocałowała. ELSA!
     Nie myślał długo, bo coś zielonego o rudych włosach mignęło mu przed oczami. Wychylił się przez barierkę i rozejrzał.
 - Piotruś? - zapytał zaskoczony.
 - No proszę, Jack Frost we własnej osobie! Kopę lat! - zawołał Pan. - Jedni się starzeją, inni są wiecznie młodzi, a ty zamiast się starzeć młodniejesz!
 - Nie, to nie tak - Jack zaczął się śmiać. Uznał, że Piotrusiowi Panowi, który widział już tyle rzeczy i słyszał tyle historii, może zawierzyć ich tajemnicę. - Podróżuję w czasie.
 -Wow, z którego roku? - zaciekawił się rudy, siadając na balustradzie.
 -  Z końca dwutysięcznego czternastego. Święty nabroił, a ja i moi przyjaciele musimy to naprawiać. A co do tej młodości to gdzieś tam, zapewne w okolicach Ameryki lata drugi ja, mający teraz osiemnaście. Ale nie mogę go spotkać, bo to zaburzy przestrzeń czasową.
 - Czaję. Ale teraz wielki Pan Frost, Mróz, Helada, Froid i wiele, wiele innych wersji twojego nazwiska, ma tyle lat, co ja! - Piotruś uśmiechnął się wesoło.
 - Tylko wyglądowo, psychika mi została - Jack spojrzał na rudego z politowaniem. - Na szczęście, bo Dumbledore mógł ją również cofnąć.
 - Co tu robisz, z tego co wiem, to Hogwart ma teraz ciszę.
 - Współlokatorzy nie dają mi spać - białowłosy przeciągnął się.
 - Ty w Nibylandii nigdy nie byłeś.
 - Nie - potwierdził Jack. 
 - Właśnie tam lecę, a skoro nie śpisz, mógłbyś pozwiedzać - zaproponował Pan.
 - Mógłbym, ale problem w tym, że zabrano mi umiejętności lotu - na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. - Masz ten pyłek, czy co to tam?
 -  Nie, ja nie. Dwonek! Dzwoneczkuuuuuuu! - zawołał rudy i zaraz pojawiła się mała wróżka, cała lśniąca na złoto. - Sypnij na niego tyle, żeby doleciał do Nibylandii - poprosił.
   Mała wróżka zrobiła parę kółek wokół białowłosego, który  zaczął się unosić.


    Piotruś i Jack znali się, jak to wynika z poprzedniej rozmowy. Skąd? No, Jack pracował od dobrych trzystu lat, a Piotruś trochę krócej. Mijali się koło dwudziestu razy w życiu. Potem już od czterdziestego trzeciego podajże, zmienili kursy i nie widzieli się aż do teraz, co wedle normalnej rachuby czasu powinno nastąpić w okolicach czerwca 2015 r.
 - Z tego co pamiętam, mówiłeś, że to druga gwiazda na prawo, i prosto, aż do poranka - powiedział Jack, ciesząc się, że wreszcie leci bez miotły. Kompletnie nie rozumiał tych słów, ale to go w tej chwili nie obchodziło.
 - Dokładnie! - zawołał Piotruś i chwilę potem lecieli w miejscu, którego Strażnik Zabawy w żaden sposób nie potrafił zidentyfikować. 
http://i.pinger.pl/pgr124/65de2d8800183a394e6901f8/kraina-nibylandia.jpg
Wkrótce ich oczom ukazały się zielone góry, których szczyty niknęły w chmurach. Piękna zatoczka...

BUUUM! 
Rozlega się strzał z armaty. Jeszcze jeden i następny! To kapitan Huck próbuje zestrzelić obu chłopców, wydzierajac sie przy tym niemiłosiernie i krytykując Swądka! Piotruś krzyczy do Jack'a, żeby gdzieś się schował i niczego nie zamrażał. Ale za późno, wielka kula sprawia, że Strażnik upada na ziemię.

 - Halo? - zaczął wołać Jack,którego bardzo bolała głowa. Przeczesywał rękami różne konary, chwiejąc się na nogach. Zobaczył wielkie drzewo - Czy to... Drzewo Domowe? - bardzo się zdziwił. 
Dopiero po chwili zaczęły do niego docierać informacje o tym, że poleciał razem z Piotrusiem Panem do Nibylandii i że ma wrócić przed szóstą rano. 
    Szedł dobre piętnaście minut, wlepiając oczy w swoje buty, aż zobaczył piasek. Znajdował się teraz w skalistej zatoczce. Ujrzał coś, co uznał za razem za piękne jak i niebezpieczne. Syreny. Zaraz go zauważyły i zaczęły wabić go swoim śpiewem. Jack, który miał chyba chwilowy wstrząs mózgu, zaczął uciekać od pięknych głosów dziewcząt (na wszelki wypadek, nie znał TYCH syren, ale chciał żyć, a nie topić się). Wkrótce wpadł na jakiegoś człowieka. 
 - Oj... niedobrze, niedobrze, bardzo niedobrze! - chciał uciec, ale ręka Indianina powstrzymała go przed tym. - Piotruuuuuuuuuuuśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśśś!


Ciąg dalszy nastąpi...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 Wybaczcie mi, że to się kończy tak,a nie inaczej, że jest beznadziejne, ale jest to część pierwsza podróży Jack'a. Mam nadzieję, że wam się spodoba ten odłamek historii. Rozdział następny, część druga, za jakiś czas, poprzedzony One-Shotem, przyznanym przez was za trzecie miejsce dla Caroly. Właśnie z tego względu musiała być część pierwsza tego rozdziału.
Mam nadzieję, że wybór Nibylandii was nie zniechęci.
Arciki przedstawiające Car wykonane w pewnym kreatorze i dopracowane w paintcie. Jak ktoś zainteresowany, mogę podać linka do kreatora.

Tyle, buziaczki i jeszcze jedno wielkie PRZEPRASZAM!
Lusia :*

wtorek, 17 lutego 2015

Poddaję się...

Wiecie co? 
     Ja mam już dość. Ciągle mam w głowie resztę historii, ale jak tak dalej pójdzie, to możecie się spodziewać długiego epilogu. Nie mogę, staram się, ale przestałam mieć jakąkolwiek motywację. Myślę, że to może być już powoli koniec. Dlaczego?
  • Po pierwsze: nie jestem zbyt zadowolona. Nie usunę go, bo włożyłam w to wiele pracy.
  • Po drugie: nikt się tym zapewne nie przejmie, a ja zajmę się swoimi sprawami i może znajdę inne zajęcie.
  • Po trzecie: chyba nikt już nie jest zainteresowany tym blogiem, wiec po co mam go ciągnąć dalej.
  • Po czwarte: już sama nie wiem, czy mi zależy.
   Nie jest to decyzja ostateczna, ale poważnie ją rozważam. Wszystko zależy od Was. 
Bo jak nie ma czytelników, nie ma bloga. Koniec, kropka.
(chyba po raz pierwszy tutaj tak oficjalnie...)
Lumina Kitty Caroly Monroe Aquila

niedziela, 15 lutego 2015

#Konkurs!


 ~`**`~
Jak  obiecywałam, robię konkurs, żebyście mieli co robić w oczekiwaniu na następny rozdział, który z powodu "nie klejenia się" idzie bardzo wolno...
Przypominam:
     Kto odpowie (w komentarzach) na wszystkie dobrze (co raczej nie sprawi problemu, najwyżej będzie dogrywka), pobawię się dla niego z złotą rybkę i spełnię jedno życzenie, dotyczące:
bloga/fabuły/postaci/wątków.

  1.   Kto najdłużej pozostawał na "nie" w kwestii podróży w czasie?
  2. Jak nazywał się koń Elsy, którego dostała od Ani i Kristoffa?
  3. Do kogo należał naszyjnik z podejrzanymi literami LA oraz TMR?
  4. Blokadę na czyj dar otrzymał Jack?
  5. Którego dnia i miesiąca urodził się Jack?
  6.  Jakie imię nosiła dziewczyna Drake'a? 
  7.  W kim podkochuje się Caroly? (konkretnie)
  8.  Na którym roku uczy się w Hogwarcie Meredith Jansed? (1991-1992)
  9.  Gdzie podczas przeniesienia do 1972 wylądowali Merida i Czkawka?
  10. Imię sowy Jack'a.
  11. Kim jest Dove?
  12. Z pomocą czego Punzie odzyskała włosy?
  13. Dlaczego tiara przydzieliła Caroly do Gryffindoru zamiast do Ravenclawu?
  14. Kto był pierwsza parą na parkiecie w Sylwestra/Nowy Rok?
  15. Holly była w... (dom w Hogwarcie)
  16. Różdżka Elsy?
  17. Kogo przedstawiała rzeźba wykonana przez Elsę w Zimowym Ogrodzie?
  18. Czego użyli przyjaciele Jack'a, żeby móc lecieć nad Morze Czerwone?
  19. Powód, dla którego Merida zjawiła się w Arendelle.
  20. Kto wygrywał w szachy czarodziejów?
  21. Kto i dlaczego wylądował na kolanach Freda?
  22. Kto prowadził dziesiątkę na Pokątną?
  23. Kogo nie lubi Melfis?
  24. Kto wypowiedział słowa: ,,Jak przez ciebie nie będę wiedziała, jak dostać się do Wierzy Ravenclavu, to gorzko tego pożałujesz!"
  25. Ile zdjęć stało na komodzie w pokoiku za obrazem?
  26. Kogo przestawiały te zdjęcia?
  27. Kto zapalił światło zaklęciem Lumos (w szafie)?
  28.  Czyje szaliki leżą w komodzie w pokoiku za obrazem?
  29. Gdzie "gang bliźniaków" spędził sylwestra?
  30. Jaką melodię na śpiewanie hymnu wybrały Caroly, Roszpunka, Merida i Ania? Kto do nich dołączył?  

Pomocny może okazać się Spis Treści,
Specjalnie zaczynam go uzupełniać ;)

Przy okazji, czujcie się wyjątkowi, bo rzadko zdarza mi się zmieniać w...

Złotą Rybkę...
Dżina...
Studnię Życzeń...


                                  

czwartek, 5 lutego 2015

#Tajemnice rodziny Vayne

 Tak, jak mówiłam wcześniej, zaczęłam pisać "Tajemnice rodziny Vayne". Jeśli ktoś byłby zainteresowany, to zapraszam. Tu macie "próbkę", tam gdzie jest "[...]" znajduje się jeszcze sporo tekstu, ale uznałam je za mniej istotne, wiec tu zamieszczam tylko orientacyjne.

     Sierpień. Drugi miesiąc wakacji, na które każde dziecko czeka przez cały rok szkolny. W sierpniu zazwyczaj kupuje się wyprawki, przejmuje, ze wakacje się kończą, zaczynają się przygotowania do szkoły
i - jak w przypadku niektórych - zostawianie wszystkiego na ostatnią chwile i korzystanie z ostatnich dni wolności.
    Podobnie byłoby zapewne w małym, wiktoriańskim domku, obitym granatowymi, wypłowiałymi deskami, z białym dachem,  położonym w Helmsley, w Wielkiej Brytanii. Ale nie było, tam działo się co innego. Był to zwykły, ciepły, sierpniowy poranek.
    A właśnie taki zwykły, ciepły, sierpniowy poranek (jeśli mowa o godzinie ósmej rano...) zwiastował to, na co Mariette czekała przez całe lato. Na przyjazd ulubionej koleżanki mamy. Dlaczego? Hm, bo zawsze brała ze sobą syna, Arthura. Trzy razy w roku (6-7 sierpnia, święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc), kiedy jechali do jego dziadków od strony mamy, zatrzymywali się po drodze u nich. Zawsze zostawali tradycyjnie na tydzień.
      Od maleńka Arthur i Marie się lubili, być może dlatego, że mieszkający aktualnie we Francji chłopak był od niej jedynie dwa lata starszy i bardzo miły. Grał na gitarze, potrafił śpiewać i świetnie opowiadał rozmaite historie ( w większości prawdziwe). Mała czarownica uwielbiała, kiedy przyjeżdżał.
   Dwunastolatek opowiadał zawsze niestworzone historie o przygodach uczniów Hogwartu, tych które przeżył sam (pierwszy raz usłyszała je w święta 1990r.) oraz tych, które wcześniej opowiedział mu jego kuzyn, jadący po wakacjach na szósty rok. Najczęściej słyszała o przyjacielu Arthura, Troyu, o kilku koleżankach, o surowym profesorze Snape'ie, o miłym dyrektorze Dumbledorze... nie mogła się już doczekać, kiedy ona wreszcie pojedzie do tego magicznego miejsca. Oczywiście Arthur pokazał jej też wbrew prawu parę sztuczek, o których miała nic nikomu nie mówić. Chłopak był pół-sierotą. Jego tata, Richard Gaaver zginął w wyniku obrażeń zadanych przez tłuczek, po meczu w Quiddith'a (nie, nie grał, tłuczek poleciał w stronę widowni).
[...]
  Następnego ranka, kiedy się obudziła, zobaczyła, że jej rodzice i pani Gaaver przeglądają jakieś rzeczy ze strychu. Szybko spytała, czy może iść z Arthurem na strych, a po uzyskanej zgodzie wtargnęła do pokoju, w którym urzędował na czas przyjazdu i obudziła go.
 - Idziemy na strych!!! - zawołała z entuzjazmem i zniknęła na otwartymi drzwiami.
Po chwili wróciła do pokoju, orientując się, ze za nią nie idzie.
 - Arthur?!
 - Jeszcze piec minut...
Marie przewróciła oczami.
 - Dobra, idę... - powiedział i wyczołgał się z łóżka. - Zaraz przyjdę - powiedział szukając czegoś w walizce.
 - Okey! - ucieszyła się i wybiegła z pokoju.
     Na strychu zawsze panowała ta sama woń staroci. Poranne światło wpadało przez nieduże okno. Zapach kurzu, skrzypiąca podłoga. Strych znajdował się w tym samym "pionie" co kuchnia, sypialnia rodziców i pokój gościnny, którego drzwi były naprzeciwko tych od strychu. Była tam bardzo rzadko. Mało kto w ogóle tam zaglądał, wiec dlatego zdziwiło ją, że jej rodzice wyciągnęli stamtąd duże pudło ze zdjęciami. Tyle razy "ciocia" Slivy przyjeżdżała, że mogli to obejrzeć zdecydowanie wcześniej, ale to byli oni.
    W tej chwili na strych wszedł Arcio. Przeciągnął się i coś tam mruknął na temat schodzenia i wchodzenia po schodach. Zastał ją przeglądającą jakiś kuferek.
 - Zobacz! - zawołała nagle tak, że niemal podskoczył.
 - O co chodzi? - zapytał z ziewnięciem i usiadł obok niej.
Trzymała w rekach jakąś książkę. Nie, ups, dziennik.
 - Należał do Alexandra Vayne'a... - powiedziała, czytając imię i nazwisko napisane ciemnoczerwonym tuszem, bardzo ładnym pismem.
 - Kto to? - zapytał Arthur.
 - Dawny przyjaciel mojego taty... - szepnęła, przeglądając zdjęcia wklejone do dziennika, a potem kartkowała strony.
 - A no tak, kiedyś o nim opowiadał - potwierdził. - Zobacz, ta kartka jest wyrwana! - wskazał na poszarpane resztki kartki znajdujące się pomiędzy 27 a 30 stroną. - "Wyjeżdżam na stałe do...".
 - Ta też jest wyrwana! "Muszę znaleźć inne miejsce, tu jest niebezpiecznie. Kolejna ucieczka i zmiana miejsca zamieszkania, a to wszystko dlatego,..."
 - "Zgubiłem ten medalion, który dostałem od Emmy. To nie jest dobry znak. Oznacza konieczność zerwania kontaktów  z ...".
 - ,,Poszukują mnie już od dobrych paru miesięcy. Tylko, że ja nic nie zrobiłem, a oni uważają mnie za..." Po co ktoś wyrwał te strony? ----> czytaj więcej.

poniedziałek, 2 lutego 2015

I miejsce: Rozdział 28 "Nie żałuję..."

Ostatnim razem znalazłam ten filmik i tak jakoś...
Nauczmy się mówić z Dory po waleńsku!

   Okey, koniec gadania - ponieważ doszło do remisu w ankiecie, postanowiłam, że rozdział będzie oczami Elsy (za wyjątkiem wstępu). Mam nadzieję, że może być.

~'&*&'~
 Wstęp
  Pielęgniarka, pani Jull, wpuściła ich do środka i od razu krzykneła:
 - Caroly! Powiedziałam wyraźnie, leżeć pod kołdrą!
 - Ale Roszpunka też wyszła! - oburzyła się wracając na swoje.
 - Light! Pod kołdrę, już!
 - Dobrze, proszę pani... - fuknęła blondynka i zakryła się kołdra pod sam nos.
    Wbrew pozorom, była to całkiem miła kobieta. Chociaż ciągle na nie krzyczała, bo wychodziły z łóżek i siadały razem na jednym. Postawiła im łóżka koło siebie, bardzo blisko siebie. A po za tym, pozwoliła wejść całej dziesiątce i na dwadzieścia minut!
      Oczywiście Silver i Holly opowiedziały im dokładnie, co się stało, ale pacjentki musiały również przedstawić swoją wersję wydarzeń. W tej sprawie pani Veronica Jull pozwoliła na chwilowe przeniesienie się ich obu na jedno łóżko.
   Pielęgniarka powiedziała, że będą tak leżeć przez tydzień. Na co oczywiście odpowiedziały, że są w pełni zdrowe i ze mogą już spokojnie wracać... i na nieszczęście po tych słowach Car kichnęła.
 - Rozumiem, ze jesteście bardzo zdrowe, ale oziębiłyście się - podała im kubki z zielona substancją z czerwonymi łatkami.
   Po ich minach, było to obrzydliwe i spowodowało krótkotrwałe zianie ogniem, na które wszyscy zareagowali natychmiastowym odskoczeniem.
    Większość osób po jakimś czasie wyszła, zostali tylko Flynn, Jack i Elsa.
  Kiedy Flynn i Elsa zniknęli już za drzwiami, Car wyskoczyła z łózka.
 - Koniec zabawy Jack! Ja tak nie wytrzymam! - zawołała.
 - Pod kołdrę! - odezwał się głos pani Jull.
 - Idę! - odpowiedziała obrażona i wróciła. Owinęła się jeszcze kocem i pokazała plecom pielęgniarki język. - Jak mówiłam, koniec.
 - Lola... - powiedział niepewnie.
 - Roszpunka wie.
 - Miałaś nie mówić! - spotkało go piorunujące spojrzenie. - Car, proszę!
 - To i tak nic nie daje - stwierdziła.
 - Wziąłbyś się w garść i spróbował sam się z nią zeswatać! - zawołała Roszpunka. - Jej związek i tak nie przetrwa, no chyba, ze jedenastolatka będzie się spotykała z trzydziestoletnim gościem... - dodała już bardzo cicho.
 - Dokładnie - Caroly zaśmiała się.  
 - Dobra, jasne. Czyli koniec tej "zabawy"?
 - No na reszcie! Koniec! - zawołała. - Ale to ja zerwałam z tobą.
 - Tak, "przyjaciółko" wilkołaka - potwierdził stając w drzwiach.
 - Ej, przeginasz! 
 - To ciekawe, po co tu idzie - Jack uśmiechnął się i zniknął za drzwiami.


~'&*&'~
Tydzień później... 
(1 kwietnia, 1974 r.)
 
      Tego ranka brakowało mi Roszpunki najbardziej ze wszystkich sześciu w tym tygodniu. Obudziłam się i w dormitorium bez niej było tak cicho. Moja koteczka, ami coś tam miauknęła i poszła. Gdybyśmy byli w "swoim" Hogwarcie, to Caroly na pewno już dawno, tak stawiając, o czwartej rano wtargnęła do pokoju chłopców z trzeciego roku i złożyła bliźniakom życzenia jako pierwsza. Zapewne coś by wybuchło (np. w znienawidzonej sali eliksirów...).
    Cisza. Pustka i cisza. Niby moje dwie pozostałe współlokatorki (jak im tam było? Lisa i Mary, Mary i Jane, Jane i Lisa?) robiły trochę hałasu, ale mimo wszystko było pusto.
     Jak dobrze, że dzisiaj Punzie i Lola wreszcie wracają, ale dopiero na kolację. Chociaż bywam tam często, to jednak mi ich brakuje. No, nawet bardzo często. Najczęściej mijałam się w przejściu z - o dziwo - Remusem. Dziewczyny mówiły mi, że jak jest Jack, to on już idzie, ale z Flynn'em siedzą razem i żartują. A co do nich samych, to pielęgniarka mówiła, że nabawiły się zapalenia płuc i pomimo mieszkania w "zaczarowanym" świecie, nie szło tego tak łatwo wyleczyć. A tam po za tym, to Holly i Silvy zostały bohaterkami, a Car i Punzie najsławniejszymi dziewczynami w szkole.
       W każdym razie, w tym tygodniu sporo się działo. Car zerwała z Jack'iem, ale podobno była to decyzja wspólna z powodów, ze są dla siebie jak rodzeństwo i dziwnie się czuli, huncwoci z Jack'iem i Flynn'em obwiesili cały Hogwart papierem toaletowym, Merida, Kristoff i Czkawka utknęli zamknięci w sali od eliksirów, bo pan Slughorn zapomniał, że mieli mu coś stamtąd przynieść, moja siostra stłukła akwarium, w którym były żaby i przez dwa dni cały Hogwart szukał uciekinierek (których było ponad sto pięćdziesiąt), Flynn'owi język przymarzł do sopli lodu...
W zasadzie to było całkiem ciekawie.
     Ubrałam się najszybciej, jak się dało i wolnym krokiem ruszyłam na śniadanie. Myślałam już jedynie o tym, żeby była kolacja. Chciałam zjeść śniadanie jak najszybciej, pójść do dziewczyn i posiedzieć u nich.
    Usiadłam niemrawo przy stole i zaczęłam nakładać sobie kisiel.
 Jak każdego ranka przyleciały sowy. Ciekawiło mnie, dlaczego nasze zwierzęta również się przeniosły. W zasadzie nie powinny, ale koty były z nami, podobnie jak sowy. Ciekawe, jak...
   Lilith wiedziała, że Car jest w skrzydle szpitalnym, wiec mnie przyniosła przesyłkę, a właściwie dwie - jedną do mnie, drugą do niej. Dostrzegłam, ze sowa Meridy również dała jej taki sam liścik. I Ani. I Jack'a też. Szkolne sowy doniosły listy reszcie moich znajomych. Otrzymałam kolejny liścik, z adresacją do Roszpunki. Zdecydowałam się przeczytać swój.
    Głosił, że Dumbledore znalazł odpowiednie zaklęcie i że przeniesie nas następnego ranka do 1991. Prosił, żebyśmy załatwili "wszystkie swoje ważne sprawy". No tak... chyba się domyślam.

   Zaraz po śniadaniu zmierzałam do gabinetu dyrektora. Musiałam o coś zapytać.
Spytałam, czy mogę komuś powiedzieć o tym wszystkim. Wszechwiedzący Dumbledore wiedział, o co mi chodzi. Powiedział, że mogę, ale żebym uważała i żeby nikt o tym prócz niego nie słyszał.
 - A co jeśli mi nie uwierzy? - zapytałam wychodząc.
 - Uwierzy - odpowiedział. - Na pewno uwierzy.

***
 
     Siedziałam oparta o ścianę z ugiętymi nogami, które rozjechały się na boki. Splecione dłonie miałam wsparte na kolanach. wiedziałam, że wyglądam żałośnie. Miałam podpuchnięte oczy i czerwony nos. Fryzura również trochę się zdeformowała od ciągłego przecierania oczu. Plątałam palce w pasek torby.
   Gdzie byłam? W miejscu, które pokazała mi Vicky. W tych czasach nikt o nim nie wiedział, za wyjątkiem Jack'a i Car. Był to korytarz na ostatnim piętrze. Niby był ogólnodostępny, ale nikt tam nie chodził. No, z wyjątkiem Vicky i Cartera, którzy tam... hm, randkowali.
   Było cicho. Bardzo cicho. Co jakiś czas pociągałam nosem. Nie chciałam go zostawiać. Był... był... no właśnie, był. Czas przeszły i trzeba pogodzić się z tym jak najszybciej. Kiedy to nie jest łatwe...
   Siedziałam tak wsłuchując się w ciszę, kiedy to kątem oka dostrzegłam Jack'a. Chwile stał, przyglądając mi się.
 - ,,Proszę, nie pytaj, proszę nie pytaj!"
  Wiedziałam, że jak zapyta, to wybuchnę łzami. Ale tego nie zrobił. Nie pytał, tylko usiadł obok mnie. I siedział. Milczał i siedział. Nie odzywał się ani słowem. Ale mnie to nie denerwowało, wręcz przeciwnie. nie miałam ochoty nikomu tłumaczyć, dlaczego tu siedzę, dlaczego płakałam, dlaczego...
 - Przytul mnie... - szepnęłam jak małe dziecko, czując, że napływają mi do oczu łzy.
    Objął mnie, a ja oparłam głowę na jego ramieniu.
Mimo wszystko nie było mi zbyt wygodnie i uklękłam. Potrzebowałam się wypłakać, wiec przytuliłam go "od frontu". Nie był pewny, czy ma zrobić to samo, więc przytuliłam go ciut mocniej, żeby miał odpowiedź.
Zamoczyłam sporą część jego ramienia, ale nie komentował tego. To było najlepsze. Nie komentował, tylko pomilczał. Dobrze, że był. Gdyby był Flynn'em, raczej by tak nie było, bo to rola Roszpunki. Czkawka... nie, Merida jest dosyć porywcza... Kristoff to chłopak Ani. Dobrze, ze to żaden z nich. W końcu wstał i podał mi rękę.
 - Podłoga jest zimna - wytłumaczył.
   Mruknęłam tylko, że ma rację i oparłam się o ścianę. Westchnęłam głęboko. Zaschnięte łzy mnie irytowały, ale zostawiłam to dla siebie.
 - Powinnaś już wracać - powiedział, kładąc ręce po obu stronach mojej głowy.
   Pokiwałam smętnie głową.
 - Trzymaj się, Elsa- powiedział i miał zamiar sobie iść, ale ja zrobiłam coś, czego się zupełnie nie spodziewałam.
   Dałam mu buziaka w usta.
Chociaż, tak dokładniej rzecz biorąc, nie powinnam pisać tego w czasie przeszłym, bo po dwóch sekundach od zetknięcia się ust, buziak przerodził się w pocałunek. Z mojej winy (!), a Jack bez wahania na to przystał. Całował delikatnie i czule. Poczułam, że mam nogi jak z waty i że zaczął mi wykwitać rumieniec.
 Ciekawe, gdzie się tego nauczył. Mówił, że wtedy na polanie robił to po raz pierwszy, wiec...
Ale nie to było ważne. Ważne było to, że odważyłam się na tak śmiały krok. Ja! gdzieś tam w środku odezwało się poczucie winy, bo przecież godzinę temu byłam dziewczyną Syriusza. Ale to było spontaniczne, no... chciałam mu podziękować, ale nie sadziłam, ze zajdzie to aż tak daleko.
   W końcu zabrakło nam tchu i przerwaliśmy. Ale żeby spojrzeć mu w oczy, już zabrakło mi odwagi.
Uśmiechnęłam się pod nosem i odeszłam kilka kroków, wieszając torbę na ramieniu.
obejrzałam się przez ramię i uśmiechnęłam się niepewnie, Jack odpowiedział tym samym.

   Dobra, nie wiem, czy zrobiłam dobrze, czy źle. Jedno wiem na pewno - nie żałuję. Pewnie przez jakiś czas nie będę umiała spojrzeć mu w oczy i się nie zarumienić, ale to tylko drobny szczegół.
    Wróciłam do dormitorium i chwile tam siedziałam. Nie miałam za bardzo co ze sobą zrobić, więc wyciągnęłam Ami z jej legowiska i usadziłam na kolanach. Koteczka była taka leniwa, ze nie chciało jej się nawet łapką ruszyć, żeby stawić opór. Głaskałam ją, ale rudy kot Roszpunki (Rubin) też był spragniony czułości, zatem wylądowałam z dwoma kotkami na kolanach.

***

    Kolacja! w końcu! Już się nie mogłam doczekać, kiedy wejdą. Wszyscy już byli i powoli zaczynali jeść, kiedy drzwi otworzyły się i stanęły w nich dwie postacie. Blondynka i szatynka. Wyglądały z daleka dosyć podobnie, ale ja zauważyłam to dopiero teraz.
 - To my!!! - krzyknęła Car.
 - Wróciłysmy!!! - zawtórowała Punzie.
    Dumnym krokiem  weszły do sali i zasiadły na swoich miejscach. Nareszcie wróciły! To już nasz ostatni dzień tutaj. Rano będziemy w 1992...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To tyle, wybaczcie, ze tyle czekaliście, że krótko, ale mam nadzieję, że was nie rozczarowałam....
Tak przy okazji, mam zamiar zrobić konkurs składający się z 30 pytań. Kro odpowie na wszystkie dobrze, pobawię się dla niego z złota rybkę i spełnię jedno (trzy to za dużo, chociaż to przemyśle...) życzenie, dotyczące bloga/fabuły/postaci/wątków.

Chyba koniec, Luśśś...