czwartek, 5 lutego 2015

#Tajemnice rodziny Vayne

 Tak, jak mówiłam wcześniej, zaczęłam pisać "Tajemnice rodziny Vayne". Jeśli ktoś byłby zainteresowany, to zapraszam. Tu macie "próbkę", tam gdzie jest "[...]" znajduje się jeszcze sporo tekstu, ale uznałam je za mniej istotne, wiec tu zamieszczam tylko orientacyjne.

     Sierpień. Drugi miesiąc wakacji, na które każde dziecko czeka przez cały rok szkolny. W sierpniu zazwyczaj kupuje się wyprawki, przejmuje, ze wakacje się kończą, zaczynają się przygotowania do szkoły
i - jak w przypadku niektórych - zostawianie wszystkiego na ostatnią chwile i korzystanie z ostatnich dni wolności.
    Podobnie byłoby zapewne w małym, wiktoriańskim domku, obitym granatowymi, wypłowiałymi deskami, z białym dachem,  położonym w Helmsley, w Wielkiej Brytanii. Ale nie było, tam działo się co innego. Był to zwykły, ciepły, sierpniowy poranek.
    A właśnie taki zwykły, ciepły, sierpniowy poranek (jeśli mowa o godzinie ósmej rano...) zwiastował to, na co Mariette czekała przez całe lato. Na przyjazd ulubionej koleżanki mamy. Dlaczego? Hm, bo zawsze brała ze sobą syna, Arthura. Trzy razy w roku (6-7 sierpnia, święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc), kiedy jechali do jego dziadków od strony mamy, zatrzymywali się po drodze u nich. Zawsze zostawali tradycyjnie na tydzień.
      Od maleńka Arthur i Marie się lubili, być może dlatego, że mieszkający aktualnie we Francji chłopak był od niej jedynie dwa lata starszy i bardzo miły. Grał na gitarze, potrafił śpiewać i świetnie opowiadał rozmaite historie ( w większości prawdziwe). Mała czarownica uwielbiała, kiedy przyjeżdżał.
   Dwunastolatek opowiadał zawsze niestworzone historie o przygodach uczniów Hogwartu, tych które przeżył sam (pierwszy raz usłyszała je w święta 1990r.) oraz tych, które wcześniej opowiedział mu jego kuzyn, jadący po wakacjach na szósty rok. Najczęściej słyszała o przyjacielu Arthura, Troyu, o kilku koleżankach, o surowym profesorze Snape'ie, o miłym dyrektorze Dumbledorze... nie mogła się już doczekać, kiedy ona wreszcie pojedzie do tego magicznego miejsca. Oczywiście Arthur pokazał jej też wbrew prawu parę sztuczek, o których miała nic nikomu nie mówić. Chłopak był pół-sierotą. Jego tata, Richard Gaaver zginął w wyniku obrażeń zadanych przez tłuczek, po meczu w Quiddith'a (nie, nie grał, tłuczek poleciał w stronę widowni).
[...]
  Następnego ranka, kiedy się obudziła, zobaczyła, że jej rodzice i pani Gaaver przeglądają jakieś rzeczy ze strychu. Szybko spytała, czy może iść z Arthurem na strych, a po uzyskanej zgodzie wtargnęła do pokoju, w którym urzędował na czas przyjazdu i obudziła go.
 - Idziemy na strych!!! - zawołała z entuzjazmem i zniknęła na otwartymi drzwiami.
Po chwili wróciła do pokoju, orientując się, ze za nią nie idzie.
 - Arthur?!
 - Jeszcze piec minut...
Marie przewróciła oczami.
 - Dobra, idę... - powiedział i wyczołgał się z łóżka. - Zaraz przyjdę - powiedział szukając czegoś w walizce.
 - Okey! - ucieszyła się i wybiegła z pokoju.
     Na strychu zawsze panowała ta sama woń staroci. Poranne światło wpadało przez nieduże okno. Zapach kurzu, skrzypiąca podłoga. Strych znajdował się w tym samym "pionie" co kuchnia, sypialnia rodziców i pokój gościnny, którego drzwi były naprzeciwko tych od strychu. Była tam bardzo rzadko. Mało kto w ogóle tam zaglądał, wiec dlatego zdziwiło ją, że jej rodzice wyciągnęli stamtąd duże pudło ze zdjęciami. Tyle razy "ciocia" Slivy przyjeżdżała, że mogli to obejrzeć zdecydowanie wcześniej, ale to byli oni.
    W tej chwili na strych wszedł Arcio. Przeciągnął się i coś tam mruknął na temat schodzenia i wchodzenia po schodach. Zastał ją przeglądającą jakiś kuferek.
 - Zobacz! - zawołała nagle tak, że niemal podskoczył.
 - O co chodzi? - zapytał z ziewnięciem i usiadł obok niej.
Trzymała w rekach jakąś książkę. Nie, ups, dziennik.
 - Należał do Alexandra Vayne'a... - powiedziała, czytając imię i nazwisko napisane ciemnoczerwonym tuszem, bardzo ładnym pismem.
 - Kto to? - zapytał Arthur.
 - Dawny przyjaciel mojego taty... - szepnęła, przeglądając zdjęcia wklejone do dziennika, a potem kartkowała strony.
 - A no tak, kiedyś o nim opowiadał - potwierdził. - Zobacz, ta kartka jest wyrwana! - wskazał na poszarpane resztki kartki znajdujące się pomiędzy 27 a 30 stroną. - "Wyjeżdżam na stałe do...".
 - Ta też jest wyrwana! "Muszę znaleźć inne miejsce, tu jest niebezpiecznie. Kolejna ucieczka i zmiana miejsca zamieszkania, a to wszystko dlatego,..."
 - "Zgubiłem ten medalion, który dostałem od Emmy. To nie jest dobry znak. Oznacza konieczność zerwania kontaktów  z ...".
 - ,,Poszukują mnie już od dobrych paru miesięcy. Tylko, że ja nic nie zrobiłem, a oni uważają mnie za..." Po co ktoś wyrwał te strony? ----> czytaj więcej.

2 komentarze:

  1. Zostałaś nominowana do LBA!!Szczegóły u mnie:
    http://marzenia2.blogspot.com/2015/02/lba.html

    OdpowiedzUsuń