poniedziałek, 2 lutego 2015

I miejsce: Rozdział 28 "Nie żałuję..."

Ostatnim razem znalazłam ten filmik i tak jakoś...
Nauczmy się mówić z Dory po waleńsku!

   Okey, koniec gadania - ponieważ doszło do remisu w ankiecie, postanowiłam, że rozdział będzie oczami Elsy (za wyjątkiem wstępu). Mam nadzieję, że może być.

~'&*&'~
 Wstęp
  Pielęgniarka, pani Jull, wpuściła ich do środka i od razu krzykneła:
 - Caroly! Powiedziałam wyraźnie, leżeć pod kołdrą!
 - Ale Roszpunka też wyszła! - oburzyła się wracając na swoje.
 - Light! Pod kołdrę, już!
 - Dobrze, proszę pani... - fuknęła blondynka i zakryła się kołdra pod sam nos.
    Wbrew pozorom, była to całkiem miła kobieta. Chociaż ciągle na nie krzyczała, bo wychodziły z łóżek i siadały razem na jednym. Postawiła im łóżka koło siebie, bardzo blisko siebie. A po za tym, pozwoliła wejść całej dziesiątce i na dwadzieścia minut!
      Oczywiście Silver i Holly opowiedziały im dokładnie, co się stało, ale pacjentki musiały również przedstawić swoją wersję wydarzeń. W tej sprawie pani Veronica Jull pozwoliła na chwilowe przeniesienie się ich obu na jedno łóżko.
   Pielęgniarka powiedziała, że będą tak leżeć przez tydzień. Na co oczywiście odpowiedziały, że są w pełni zdrowe i ze mogą już spokojnie wracać... i na nieszczęście po tych słowach Car kichnęła.
 - Rozumiem, ze jesteście bardzo zdrowe, ale oziębiłyście się - podała im kubki z zielona substancją z czerwonymi łatkami.
   Po ich minach, było to obrzydliwe i spowodowało krótkotrwałe zianie ogniem, na które wszyscy zareagowali natychmiastowym odskoczeniem.
    Większość osób po jakimś czasie wyszła, zostali tylko Flynn, Jack i Elsa.
  Kiedy Flynn i Elsa zniknęli już za drzwiami, Car wyskoczyła z łózka.
 - Koniec zabawy Jack! Ja tak nie wytrzymam! - zawołała.
 - Pod kołdrę! - odezwał się głos pani Jull.
 - Idę! - odpowiedziała obrażona i wróciła. Owinęła się jeszcze kocem i pokazała plecom pielęgniarki język. - Jak mówiłam, koniec.
 - Lola... - powiedział niepewnie.
 - Roszpunka wie.
 - Miałaś nie mówić! - spotkało go piorunujące spojrzenie. - Car, proszę!
 - To i tak nic nie daje - stwierdziła.
 - Wziąłbyś się w garść i spróbował sam się z nią zeswatać! - zawołała Roszpunka. - Jej związek i tak nie przetrwa, no chyba, ze jedenastolatka będzie się spotykała z trzydziestoletnim gościem... - dodała już bardzo cicho.
 - Dokładnie - Caroly zaśmiała się.  
 - Dobra, jasne. Czyli koniec tej "zabawy"?
 - No na reszcie! Koniec! - zawołała. - Ale to ja zerwałam z tobą.
 - Tak, "przyjaciółko" wilkołaka - potwierdził stając w drzwiach.
 - Ej, przeginasz! 
 - To ciekawe, po co tu idzie - Jack uśmiechnął się i zniknął za drzwiami.


~'&*&'~
Tydzień później... 
(1 kwietnia, 1974 r.)
 
      Tego ranka brakowało mi Roszpunki najbardziej ze wszystkich sześciu w tym tygodniu. Obudziłam się i w dormitorium bez niej było tak cicho. Moja koteczka, ami coś tam miauknęła i poszła. Gdybyśmy byli w "swoim" Hogwarcie, to Caroly na pewno już dawno, tak stawiając, o czwartej rano wtargnęła do pokoju chłopców z trzeciego roku i złożyła bliźniakom życzenia jako pierwsza. Zapewne coś by wybuchło (np. w znienawidzonej sali eliksirów...).
    Cisza. Pustka i cisza. Niby moje dwie pozostałe współlokatorki (jak im tam było? Lisa i Mary, Mary i Jane, Jane i Lisa?) robiły trochę hałasu, ale mimo wszystko było pusto.
     Jak dobrze, że dzisiaj Punzie i Lola wreszcie wracają, ale dopiero na kolację. Chociaż bywam tam często, to jednak mi ich brakuje. No, nawet bardzo często. Najczęściej mijałam się w przejściu z - o dziwo - Remusem. Dziewczyny mówiły mi, że jak jest Jack, to on już idzie, ale z Flynn'em siedzą razem i żartują. A co do nich samych, to pielęgniarka mówiła, że nabawiły się zapalenia płuc i pomimo mieszkania w "zaczarowanym" świecie, nie szło tego tak łatwo wyleczyć. A tam po za tym, to Holly i Silvy zostały bohaterkami, a Car i Punzie najsławniejszymi dziewczynami w szkole.
       W każdym razie, w tym tygodniu sporo się działo. Car zerwała z Jack'iem, ale podobno była to decyzja wspólna z powodów, ze są dla siebie jak rodzeństwo i dziwnie się czuli, huncwoci z Jack'iem i Flynn'em obwiesili cały Hogwart papierem toaletowym, Merida, Kristoff i Czkawka utknęli zamknięci w sali od eliksirów, bo pan Slughorn zapomniał, że mieli mu coś stamtąd przynieść, moja siostra stłukła akwarium, w którym były żaby i przez dwa dni cały Hogwart szukał uciekinierek (których było ponad sto pięćdziesiąt), Flynn'owi język przymarzł do sopli lodu...
W zasadzie to było całkiem ciekawie.
     Ubrałam się najszybciej, jak się dało i wolnym krokiem ruszyłam na śniadanie. Myślałam już jedynie o tym, żeby była kolacja. Chciałam zjeść śniadanie jak najszybciej, pójść do dziewczyn i posiedzieć u nich.
    Usiadłam niemrawo przy stole i zaczęłam nakładać sobie kisiel.
 Jak każdego ranka przyleciały sowy. Ciekawiło mnie, dlaczego nasze zwierzęta również się przeniosły. W zasadzie nie powinny, ale koty były z nami, podobnie jak sowy. Ciekawe, jak...
   Lilith wiedziała, że Car jest w skrzydle szpitalnym, wiec mnie przyniosła przesyłkę, a właściwie dwie - jedną do mnie, drugą do niej. Dostrzegłam, ze sowa Meridy również dała jej taki sam liścik. I Ani. I Jack'a też. Szkolne sowy doniosły listy reszcie moich znajomych. Otrzymałam kolejny liścik, z adresacją do Roszpunki. Zdecydowałam się przeczytać swój.
    Głosił, że Dumbledore znalazł odpowiednie zaklęcie i że przeniesie nas następnego ranka do 1991. Prosił, żebyśmy załatwili "wszystkie swoje ważne sprawy". No tak... chyba się domyślam.

   Zaraz po śniadaniu zmierzałam do gabinetu dyrektora. Musiałam o coś zapytać.
Spytałam, czy mogę komuś powiedzieć o tym wszystkim. Wszechwiedzący Dumbledore wiedział, o co mi chodzi. Powiedział, że mogę, ale żebym uważała i żeby nikt o tym prócz niego nie słyszał.
 - A co jeśli mi nie uwierzy? - zapytałam wychodząc.
 - Uwierzy - odpowiedział. - Na pewno uwierzy.

***
 
     Siedziałam oparta o ścianę z ugiętymi nogami, które rozjechały się na boki. Splecione dłonie miałam wsparte na kolanach. wiedziałam, że wyglądam żałośnie. Miałam podpuchnięte oczy i czerwony nos. Fryzura również trochę się zdeformowała od ciągłego przecierania oczu. Plątałam palce w pasek torby.
   Gdzie byłam? W miejscu, które pokazała mi Vicky. W tych czasach nikt o nim nie wiedział, za wyjątkiem Jack'a i Car. Był to korytarz na ostatnim piętrze. Niby był ogólnodostępny, ale nikt tam nie chodził. No, z wyjątkiem Vicky i Cartera, którzy tam... hm, randkowali.
   Było cicho. Bardzo cicho. Co jakiś czas pociągałam nosem. Nie chciałam go zostawiać. Był... był... no właśnie, był. Czas przeszły i trzeba pogodzić się z tym jak najszybciej. Kiedy to nie jest łatwe...
   Siedziałam tak wsłuchując się w ciszę, kiedy to kątem oka dostrzegłam Jack'a. Chwile stał, przyglądając mi się.
 - ,,Proszę, nie pytaj, proszę nie pytaj!"
  Wiedziałam, że jak zapyta, to wybuchnę łzami. Ale tego nie zrobił. Nie pytał, tylko usiadł obok mnie. I siedział. Milczał i siedział. Nie odzywał się ani słowem. Ale mnie to nie denerwowało, wręcz przeciwnie. nie miałam ochoty nikomu tłumaczyć, dlaczego tu siedzę, dlaczego płakałam, dlaczego...
 - Przytul mnie... - szepnęłam jak małe dziecko, czując, że napływają mi do oczu łzy.
    Objął mnie, a ja oparłam głowę na jego ramieniu.
Mimo wszystko nie było mi zbyt wygodnie i uklękłam. Potrzebowałam się wypłakać, wiec przytuliłam go "od frontu". Nie był pewny, czy ma zrobić to samo, więc przytuliłam go ciut mocniej, żeby miał odpowiedź.
Zamoczyłam sporą część jego ramienia, ale nie komentował tego. To było najlepsze. Nie komentował, tylko pomilczał. Dobrze, że był. Gdyby był Flynn'em, raczej by tak nie było, bo to rola Roszpunki. Czkawka... nie, Merida jest dosyć porywcza... Kristoff to chłopak Ani. Dobrze, ze to żaden z nich. W końcu wstał i podał mi rękę.
 - Podłoga jest zimna - wytłumaczył.
   Mruknęłam tylko, że ma rację i oparłam się o ścianę. Westchnęłam głęboko. Zaschnięte łzy mnie irytowały, ale zostawiłam to dla siebie.
 - Powinnaś już wracać - powiedział, kładąc ręce po obu stronach mojej głowy.
   Pokiwałam smętnie głową.
 - Trzymaj się, Elsa- powiedział i miał zamiar sobie iść, ale ja zrobiłam coś, czego się zupełnie nie spodziewałam.
   Dałam mu buziaka w usta.
Chociaż, tak dokładniej rzecz biorąc, nie powinnam pisać tego w czasie przeszłym, bo po dwóch sekundach od zetknięcia się ust, buziak przerodził się w pocałunek. Z mojej winy (!), a Jack bez wahania na to przystał. Całował delikatnie i czule. Poczułam, że mam nogi jak z waty i że zaczął mi wykwitać rumieniec.
 Ciekawe, gdzie się tego nauczył. Mówił, że wtedy na polanie robił to po raz pierwszy, wiec...
Ale nie to było ważne. Ważne było to, że odważyłam się na tak śmiały krok. Ja! gdzieś tam w środku odezwało się poczucie winy, bo przecież godzinę temu byłam dziewczyną Syriusza. Ale to było spontaniczne, no... chciałam mu podziękować, ale nie sadziłam, ze zajdzie to aż tak daleko.
   W końcu zabrakło nam tchu i przerwaliśmy. Ale żeby spojrzeć mu w oczy, już zabrakło mi odwagi.
Uśmiechnęłam się pod nosem i odeszłam kilka kroków, wieszając torbę na ramieniu.
obejrzałam się przez ramię i uśmiechnęłam się niepewnie, Jack odpowiedział tym samym.

   Dobra, nie wiem, czy zrobiłam dobrze, czy źle. Jedno wiem na pewno - nie żałuję. Pewnie przez jakiś czas nie będę umiała spojrzeć mu w oczy i się nie zarumienić, ale to tylko drobny szczegół.
    Wróciłam do dormitorium i chwile tam siedziałam. Nie miałam za bardzo co ze sobą zrobić, więc wyciągnęłam Ami z jej legowiska i usadziłam na kolanach. Koteczka była taka leniwa, ze nie chciało jej się nawet łapką ruszyć, żeby stawić opór. Głaskałam ją, ale rudy kot Roszpunki (Rubin) też był spragniony czułości, zatem wylądowałam z dwoma kotkami na kolanach.

***

    Kolacja! w końcu! Już się nie mogłam doczekać, kiedy wejdą. Wszyscy już byli i powoli zaczynali jeść, kiedy drzwi otworzyły się i stanęły w nich dwie postacie. Blondynka i szatynka. Wyglądały z daleka dosyć podobnie, ale ja zauważyłam to dopiero teraz.
 - To my!!! - krzyknęła Car.
 - Wróciłysmy!!! - zawtórowała Punzie.
    Dumnym krokiem  weszły do sali i zasiadły na swoich miejscach. Nareszcie wróciły! To już nasz ostatni dzień tutaj. Rano będziemy w 1992...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
To tyle, wybaczcie, ze tyle czekaliście, że krótko, ale mam nadzieję, że was nie rozczarowałam....
Tak przy okazji, mam zamiar zrobić konkurs składający się z 30 pytań. Kro odpowie na wszystkie dobrze, pobawię się dla niego z złota rybkę i spełnię jedno (trzy to za dużo, chociaż to przemyśle...) życzenie, dotyczące bloga/fabuły/postaci/wątków.

Chyba koniec, Luśśś...




3 komentarze:

  1. Sory,że długo nie komentowałam,ale jestem!Super rozdział i Elsa o kurcze jaki zwrot akcji!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Co mam napisać... *pisk* Zakochana para, Elsa i Jack!
    hmmm a może, gdyby wrócili do... Normalnego Hogwartu to jakiś małe spotkanko Elsy i Syriusza typu " skądś cię kojarzę.... Może widziałem cię na Pokątnej?" a i jeszcze jedno! Zapraszam na bloga ... Z perspektywy Jack'a i jego przygody i jak odmienił wieeeele rzeczy XD
    http://snieznahistoriajelsafanfiction.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  3. Łoł łoł cóż za... zwrot akcji? No raczej nie bo zwrotów akcji jest tu całe mnóstwo (co oczywiście strasznie mi się podoba) genialne genialne i jeszcze raz genialne!!!
    Ali

    OdpowiedzUsuń