- Wesołych Świat, Percy – Punzia
uścisnęła chłopakowi dłoń, a potem, podobnie jak wcześniej Car
i Elsa, uścisnęła go. - Tak się zastanawiałam, gdzie twoi
bracia?
- Zależy, którzy... - zaczął
siadając naprzeciwko rozmówczyni.
- Ci z Hogwartu – mrugnęła wesoło
dziewczyna.
- Ron poszedł z Harrym do biblioteki.
Za to Fred i George... nie mam szczerze bladego pojęcia.
Jak na zawołanie w progu drzwi Wielkiej Sali stanęli chłopcy.
- Hej! Wesołych Świąt! - pomachała do nich Elsa.
- Wesołych Świąt, Elso! - odpowiedział George, przytulając ją, podczas gdy Fred życzył "Wesołych" Roszpunce.
Śniadanie zjedli nadzwyczaj szybko, a potem ruszyli (w większości, Caroly stwierdziła, że koniecznie musi się zabrać za czytanie i zawędrowała do siebie, pochłonięta książką) do pokoiku za obrazem. Z powodu mieszkania w różnych domach, nie było zbytnio miejsca na spotkanie się. W końcu wszyscy rozeszli się do siebie. Rudzi poszli podokuczać Percy'emu, Roszpunka i Flynn gdzieś zniknęli, pozostawiając Elsę i Jack'a samych. Pomimo tego, że się ze sobą pogodzili, dziewczyna czuła się nieswojo. Jakoś tak dziwnie się czuła. Nie miała za bardzo o czym z nim rozmawiać, sam na sam. Po prostu... przydała by się jakaś trzecia osoba, bo atmosfera zdawała się ciągle być napięta. Siedzieli w ciszy.
Blondynka wodziła wzrokiem po pokoiku. Zastanawiała się przez chwilę, skąd w ogóle się wziął. Nie no, głupie pytanie. Raczej - komu służył?
Jack zatopił się w myślach. Również czuł się w jej towarzystwie niezręcznie. Ona była po prostu idealna, we wszystkim, co robi. Nie tylko w sensie pozytywnym. Raz nawet przyłapał się na tym, że przygląda się jej sposobie chodzenia. Robiła to z niebywałą gracją. Próbował odgonić te myśli od siebie, mówiąc, że przecież Roszpunka tez chodzi z gracją, albo Ania? Dlaczego na nie nie zwrócił uwagi? Może dlatego, że kogoś mają. Albo Caroly...
- Dopóki się nie przewróci - dodał w myślach z uśmiechem.
Po za tym, Elsa ma bardzo ładne oczy. Niebieskie. Włosy również ma ładne. Takie jasne, prawie tak białe, jak jego. Ale Roszpunka, czy nawet Merida też mają ładne włosy i oczy. Nie miał nawet z kim pogadać na ten temat, po Flynn by go wyśmiał. Ale w sumie, może z Czkawką... który ma bardzo twardą dziewczynę, o ile nadal z nią jest. A Kristoff? Tak. To całkiem dobry pomysł. Ma dziewczynę... kurde, o czym on myśli? Raczej nie powinien się zamartwiać tym w wieku jedenastu lat. Na całe szczęście się pogodzili, bo nie potrafił znieść jej obojętności. Jedno wiedział na pewno. Liczyła się, chociaż nie chciał tego przyznać. Teraz tylko trzeba było odróżnić kontekst "liczenia się" od przyjaźni, zakochania, nienawiści. A to było dosyć trudne.
Elsa próbowała go parę razy zawołać, ale kompletnie się wyłączył.
Jeszcze chwila, a pomyślałaby o tym, że lepiej by było, gdyby wróciła do starej, zapajęczonej, z popękanymi szybami, cuchnącej akademii, kiedy to dostrzegła coś ciekawego.
- Jack!!! - zerwała się z kanapy, na której uprzednio się wylegiwała. - Jack?! - szarpnęła go za ramię.
Chłopak potrząsnął głową, zupełnie, jakby był trupem, który powrócił do życia.
- Co-o? - chłopak potarł twarz, próbując się w ten sposób rozbudzić.
- Zobacz! - dziewczyna podeszła do tapety, która za obrazem dziwnie się wywijała, ukazując nietypowy kształt.
- To... litera? - Jack zaczął myśleć trzeźwo.
- Nie, zdjęcie - odpowiedziała z ironią.
Chłopak podszedł do niej i powoli pociągnął za tapetę, która odsłoniła napis w języku łacińskim.
- Znasz łacinę? - zapytał Jack.
- Eeeee nie. - Elsa potrząsnęła głową. - A ty? - spojrzała na niego z nadzieją.
Chłopak jednak nie miał najlepszych wieści.
- Gdyby to było coś na te czasy, może bym zajarzył, ale nie wymarły język używany w kościele i to tylko czasami - kopnął w stołek, ale po chwili sobie o czymś przypomniał. - Ale wiem, kto może nam pomóc.
W jego oczach zabłysły wesołe iskierki. Zakrył napis tapetą, tak, ze zupełnie nie było go widać.
- Tylko, że jeśli nie znajdziemy posłańca płci żeńskiej, z domu lwa, to oznacza to łamanie zasad regulaminu... - powiedział chytrze.
- Dlaczego ja na to nie wpadłam? - zapytała retorycznie Elsa i ruszyła za chłopakiem.
Wyszli z pokoju i udali się w kierunku tylko im znanym, tylko, że tym razem zamienili ze sobą parę zdań.
- Eeeeeh...
- Wiesz co? "Eeeeeh..." to marny komentarz. Wymyśl coś lepszego.
Zanim się obejrzał, poduszka pognała w jego stronę.
- A może byśmy tak zmienili temat? Na przykład - jak tam twoja moc? - zapytał siadając obok niej.
- Dobrze - z jej dłoni wystrzeliło kilka śnieżynek.
- A twoi rudzi koledzy? - kontynuował, wiedząc, że prowadzi rozmowę na pozytywny tor.
- Też dobrze - odpowiedziała. - Cholera! Chciałabym mieć już z powrotem czternaście lat!
Wow, odpowiedziała dłużej niż dwoma słowami! Rekord!
- Ja też. A czemu ci się aż tak śpieszy? Nie podoba i się mieć jedenaście?
- Ma się takie małe możliwości! - powiedziała rzucając mu prowokacyjne spojrzenie.
- O czym ty myślisz? - zapytał retorycznie i zaczął ją łaskotać.
Dziewczyna cmoknęła go w policzek.
- O tym...
- Tak myślałem - odrzekł opierając się o ścianę. - Robiłaś to już kiedyś?
- Co..? - zgarnęła swoje włosy na jedne bok.
- No, czy się całowałaś - zmierzył ja spojrzeniem.
- Przypominam ci, że jak zostałam strażniczką miałam czternaście lat. Chociaż niektóre z mojego rocznika lizały się w wieku jedenastu lub dwunastu. - Lola przewróciła oczami.
- Dobrze, że ty nie.
- Bo? - uniosła ze zdziwieniem brew, wbijając w niego swoje brązowe oczy.
- Bo nie umiałbym sobie tego wyobrazić - parsknął śmiechem.
- Czyżby syndrom starszego brata? Mówię ci, Flynn'owi już się włączył... - przeciągnęła się.
Jack uśmiechnął się pod nosem.
- Ty prowadzisz - wyciągnął do niej rękę, w które trzymał miotłę.
Caroly zrobiło się niedobrze na sama myśl o locie. Chwyciła miotłę i wystawiła ja za otwarte okno. Przełknęła głośno ślinę na myśl o wysokości. Spojrzała w dół.
- Uuuuu... to całkiem wy-y-y-ysoko... - przekroczyła jedna nogą parapet i stanęła na cienkiej, wystającej z wierzy cegle. Potem jednym susem znalazła się na miotle.
Wisiała w powietrzu jakieś pół metra od okna.
- F czy G? - zapytał nieoczekiwanie Jack.
- A domyśl się.
Wystartowali i lecieli zaledwie kilka minut. Jack pokierował ją na boisko do Quidditch'a.
- A jak tam ty i Elsa? Gadacie ze sobą? - zapytała, kiedy już prawie lądowali.
- Taaak... - odrzekł niepewnie Jack, a Lola sfrunęła na ziemię, przed boiskiem.
- Cha! Wiedziałam! Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam! - zeskoczyła z miotły w wskazała na niego palcem. - Lubisz ją!!!
- Ty też ją lubisz. - Jack zmarszczył brwi.
- Ale ty ją lubisz inaczej... - dziarsko podniosła głowę. - A ja cie podejrzewałam o romans z Zębuszką!
- Ta jasne...
- Hej! Wesołych Świąt! - pomachała do nich Elsa.
- Wesołych Świąt, Elso! - odpowiedział George, przytulając ją, podczas gdy Fred życzył "Wesołych" Roszpunce.
Śniadanie zjedli nadzwyczaj szybko, a potem ruszyli (w większości, Caroly stwierdziła, że koniecznie musi się zabrać za czytanie i zawędrowała do siebie, pochłonięta książką) do pokoiku za obrazem. Z powodu mieszkania w różnych domach, nie było zbytnio miejsca na spotkanie się. W końcu wszyscy rozeszli się do siebie. Rudzi poszli podokuczać Percy'emu, Roszpunka i Flynn gdzieś zniknęli, pozostawiając Elsę i Jack'a samych. Pomimo tego, że się ze sobą pogodzili, dziewczyna czuła się nieswojo. Jakoś tak dziwnie się czuła. Nie miała za bardzo o czym z nim rozmawiać, sam na sam. Po prostu... przydała by się jakaś trzecia osoba, bo atmosfera zdawała się ciągle być napięta. Siedzieli w ciszy.
Blondynka wodziła wzrokiem po pokoiku. Zastanawiała się przez chwilę, skąd w ogóle się wziął. Nie no, głupie pytanie. Raczej - komu służył?
Jack zatopił się w myślach. Również czuł się w jej towarzystwie niezręcznie. Ona była po prostu idealna, we wszystkim, co robi. Nie tylko w sensie pozytywnym. Raz nawet przyłapał się na tym, że przygląda się jej sposobie chodzenia. Robiła to z niebywałą gracją. Próbował odgonić te myśli od siebie, mówiąc, że przecież Roszpunka tez chodzi z gracją, albo Ania? Dlaczego na nie nie zwrócił uwagi? Może dlatego, że kogoś mają. Albo Caroly...
- Dopóki się nie przewróci - dodał w myślach z uśmiechem.
Po za tym, Elsa ma bardzo ładne oczy. Niebieskie. Włosy również ma ładne. Takie jasne, prawie tak białe, jak jego. Ale Roszpunka, czy nawet Merida też mają ładne włosy i oczy. Nie miał nawet z kim pogadać na ten temat, po Flynn by go wyśmiał. Ale w sumie, może z Czkawką... który ma bardzo twardą dziewczynę, o ile nadal z nią jest. A Kristoff? Tak. To całkiem dobry pomysł. Ma dziewczynę... kurde, o czym on myśli? Raczej nie powinien się zamartwiać tym w wieku jedenastu lat. Na całe szczęście się pogodzili, bo nie potrafił znieść jej obojętności. Jedno wiedział na pewno. Liczyła się, chociaż nie chciał tego przyznać. Teraz tylko trzeba było odróżnić kontekst "liczenia się" od przyjaźni, zakochania, nienawiści. A to było dosyć trudne.
Elsa próbowała go parę razy zawołać, ale kompletnie się wyłączył.
Jeszcze chwila, a pomyślałaby o tym, że lepiej by było, gdyby wróciła do starej, zapajęczonej, z popękanymi szybami, cuchnącej akademii, kiedy to dostrzegła coś ciekawego.
- Jack!!! - zerwała się z kanapy, na której uprzednio się wylegiwała. - Jack?! - szarpnęła go za ramię.
Chłopak potrząsnął głową, zupełnie, jakby był trupem, który powrócił do życia.
- Co-o? - chłopak potarł twarz, próbując się w ten sposób rozbudzić.
- Zobacz! - dziewczyna podeszła do tapety, która za obrazem dziwnie się wywijała, ukazując nietypowy kształt.
- To... litera? - Jack zaczął myśleć trzeźwo.
- Nie, zdjęcie - odpowiedziała z ironią.
Chłopak podszedł do niej i powoli pociągnął za tapetę, która odsłoniła napis w języku łacińskim.
- Znasz łacinę? - zapytał Jack.
- Eeeee nie. - Elsa potrząsnęła głową. - A ty? - spojrzała na niego z nadzieją.
Chłopak jednak nie miał najlepszych wieści.
- Gdyby to było coś na te czasy, może bym zajarzył, ale nie wymarły język używany w kościele i to tylko czasami - kopnął w stołek, ale po chwili sobie o czymś przypomniał. - Ale wiem, kto może nam pomóc.
W jego oczach zabłysły wesołe iskierki. Zakrył napis tapetą, tak, ze zupełnie nie było go widać.
- Tylko, że jeśli nie znajdziemy posłańca płci żeńskiej, z domu lwa, to oznacza to łamanie zasad regulaminu... - powiedział chytrze.
- Dlaczego ja na to nie wpadłam? - zapytała retorycznie Elsa i ruszyła za chłopakiem.
Wyszli z pokoju i udali się w kierunku tylko im znanym, tylko, że tym razem zamienili ze sobą parę zdań.
***
Caroly siedziała na łóżku, opierając się o wezgłowie łóżka, z nosem w książce.
- Cześć! - zawołał Jack.
- Hej... - odpowiedziała nie odwracając wzroku od książki.
Po kilku sekundach jednak coś zrozumiała. Są w HOGWARCIE. W dormitorium DZIEWCZYN. W dormitorium GRYFONÓW! Przywykła do tego, że w domu - w miejscu, które nazywała domem - Jack często wchodzi jej do pokoju bez pytania, wiec początkowo w ogóle jej to nie zdziwiło.
- Co ty tu robisz? W nieswoim dormitorium? E... won? - powiedziała wskazując na drzwi.
- Czekaj, jesteś potrzebna - uniósł ręce w geście poddania.
- Dobra, później coś ci zrobię. W ogóle jak wszedłeś?
Powiedziała obiegając wzrokiem pokój.
- Aaa - spojrzała na otwarte okno, przy którym stała miotła - Już wiem.
- Znaleźliśmy z Elsa coś ciekawego, ale żadne z nas nie potrafi tego odczytać. Łacina - wzrószył bezradnie ramionami.
- Super, wyuczona na tłumaczu Google mogę wam wiele pomóc - fuknęła wracając do książki.
- Ale coś tam zrozumiesz - nalegał. - Eeeeeh...
- Wiesz co? "Eeeeeh..." to marny komentarz. Wymyśl coś lepszego.
Zanim się obejrzał, poduszka pognała w jego stronę.
- A może byśmy tak zmienili temat? Na przykład - jak tam twoja moc? - zapytał siadając obok niej.
- Dobrze - z jej dłoni wystrzeliło kilka śnieżynek.
- A twoi rudzi koledzy? - kontynuował, wiedząc, że prowadzi rozmowę na pozytywny tor.
- Też dobrze - odpowiedziała. - Cholera! Chciałabym mieć już z powrotem czternaście lat!
Wow, odpowiedziała dłużej niż dwoma słowami! Rekord!
- Ja też. A czemu ci się aż tak śpieszy? Nie podoba i się mieć jedenaście?
- Ma się takie małe możliwości! - powiedziała rzucając mu prowokacyjne spojrzenie.
- O czym ty myślisz? - zapytał retorycznie i zaczął ją łaskotać.
Dziewczyna cmoknęła go w policzek.
- O tym...
- Tak myślałem - odrzekł opierając się o ścianę. - Robiłaś to już kiedyś?
- Co..? - zgarnęła swoje włosy na jedne bok.
- No, czy się całowałaś - zmierzył ja spojrzeniem.
- Przypominam ci, że jak zostałam strażniczką miałam czternaście lat. Chociaż niektóre z mojego rocznika lizały się w wieku jedenastu lub dwunastu. - Lola przewróciła oczami.
- Dobrze, że ty nie.
- Bo? - uniosła ze zdziwieniem brew, wbijając w niego swoje brązowe oczy.
- Bo nie umiałbym sobie tego wyobrazić - parsknął śmiechem.
- Czyżby syndrom starszego brata? Mówię ci, Flynn'owi już się włączył... - przeciągnęła się.
Jack uśmiechnął się pod nosem.
- Ty prowadzisz - wyciągnął do niej rękę, w które trzymał miotłę.
Caroly zrobiło się niedobrze na sama myśl o locie. Chwyciła miotłę i wystawiła ja za otwarte okno. Przełknęła głośno ślinę na myśl o wysokości. Spojrzała w dół.
- Uuuuu... to całkiem wy-y-y-ysoko... - przekroczyła jedna nogą parapet i stanęła na cienkiej, wystającej z wierzy cegle. Potem jednym susem znalazła się na miotle.
Wisiała w powietrzu jakieś pół metra od okna.
- F czy G? - zapytał nieoczekiwanie Jack.
- A domyśl się.
Wystartowali i lecieli zaledwie kilka minut. Jack pokierował ją na boisko do Quidditch'a.
- A jak tam ty i Elsa? Gadacie ze sobą? - zapytała, kiedy już prawie lądowali.
- Taaak... - odrzekł niepewnie Jack, a Lola sfrunęła na ziemię, przed boiskiem.
- Cha! Wiedziałam! Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam! - zeskoczyła z miotły w wskazała na niego palcem. - Lubisz ją!!!
- Ty też ją lubisz. - Jack zmarszczył brwi.
- Ale ty ją lubisz inaczej... - dziarsko podniosła głowę. - A ja cie podejrzewałam o romans z Zębuszką!
- Ta jasne...
***
- No nareszcie! - Elsa dygotała z zimna czekając na nich na boisku.
- Wybacz, ktoś ma za nic twoje zdrowie! - Jack odstawił moitłę.
- Gdybyś mi się nie włamywał do pokoju, byłabym milsza i szybciej z wami poszła! - oburzyła się szatynka.
- Chodźcie już!!! - blondynka, która szczękała zębami, złapała ich za ręce i zaprowadziła z powrotem to zamku.
Elsa szła najszybciej, niemalże lecąc do zamku. Mijała korytarze w tępie niemal błyskawicznym, a Jack i Lola szli troszkę w tyle.
- Za karę idziecie ze mną do kuchni po czekoladę! - powiedziała skręcając.
- To ma być kara!? - ucieszyła się szatynka, która dogoniła przyjaciółkę.
Weszli do pokoju za obrazem, po piętnastu minutach rozmowy z grubym, przepraszam, otyłym lordem. W pokoiku zrobiło się jakoś dziwnie ciepło. Ostatnio przecież niemal zamarzali. W komodzie ciągle leżały srebrno-szmaragdowe szaliki Jack'a. Widać było, ze Fred i George byli tu przed chwilą. Na komodzie stały trzy ramki ze zdjęciami. Pierwsze przedstawiało wszystkich chłopców znających tajemniczy pokoik, a drugie wszystkie dziewczyny. Trzecie z kolei było ich wspólną fotografia. Lola wzięła tę ostatnią do ręki i przejechała po ramce opuszkami palców.
- Dlaczego nie możemy tu zostać? - zapytała.
- To nie nasz świat. - Jack położył jej rękę na ramieniu.
- Po za tym, jesteś potrzebna w naszym - dodała Elsa, biorąc swoje zdjęcie z Car i Roszpunką. - W ogóle, kiedy oni je zrobili?
- A wierz mi, nie mam pojęcia... - szatynka uśmiechnęła się do fotografii i odłożyła ja na miejsce. - Dobra, co miałam odczytać? - zapytała po chwili ciszy.
- To... - Jack ponownie pociągnął za róg tapety i ich oczom ukazał się napis.
- Lucis portas timoris. Hiking in fortes - przeczytała na głos. - Lucis oznacza świetlisty, lub coś lekkiego. Portas, to po moich domysłach mogą być drzwi, wrota, brama... brzmi podobnie do porte, francuskich drzwi. Timoris... skoro Timidis, to strachliwy, zatem będzie oznaczać coś w rodzaju strachu.
- Świetliste wrota strachu... - zrozumiała Elsa. - Albo Świetlista brama strachu.
- A mówiłaś, że się nie przydasz - odezwał się Jack.
Kąciki jej ust skoczyły do góry.
- Hiking in fortes... in fortes znaczy dla silnych, odważnych. Ale nie mam pojęcia, co znaczy Hiking. Jeśli dokładnie to samo co po angielsku, to...
- Oznacza podroż lub wędrówkę - dokończył Jack.
- Czyli znaczy to tyle, co "Świetliste Wrota Strachu. Podróż dla odważnych" - upewniła się Elsa.
- Właśnie tak - potwierdziła tłumaczka.
- Ale... to przecież bez sensu - stwierdził Jack.- Po co nam napis, skoro nie ma nawet drzwi!
- Są drzwi - poinformowała Elsa, wyglądając z wnętrza ściany, promieniując przy tym złotym światłem.
- Oznacza podroż lub wędrówkę - dokończył Jack.
- Czyli znaczy to tyle, co "Świetliste Wrota Strachu. Podróż dla odważnych" - upewniła się Elsa.
- Właśnie tak - potwierdziła tłumaczka.
- Ale... to przecież bez sensu - stwierdził Jack.- Po co nam napis, skoro nie ma nawet drzwi!
- Są drzwi - poinformowała Elsa, wyglądając z wnętrza ściany, promieniując przy tym złotym światłem.
- Jak..? - spytał obracając się do Car, która stała wczesnej za nim, ale teraz jej tam nie było.
- Potknęłam się - wyszczerzyła się, wystawiając głowę ze ściany.
- Dlaczego mnie to nie dziwi...
Dziewczyny parsknęły śmiechem i poszły wzdłuż tunelu, a Jack, który nie chciał zostać sam, szybko ruszył za nimi, dbając, by odpowiednio zakryć napis wraz z drzwiami.
Im głębiej szli, tym robiło się ciemniej. W efekcie końcowym było tak ciemno, ze wydawało sie, że ta ciemność ma wagę. Stała się dusząca, przygnębiająca, a nawet oczy, które już dawno przyzwyczaiły się do ciemności, nie mogły niczego zobaczyć. Słyszeli kapiącą wodę, niekiedy szum wodospadu, lub rzeki, czasami musieli omijać kałuże na wyczucie i gdzieś w głębi liczyli na to, że nie jest to krew. Natknęli się na koniec drogi, uderzając w kamienną ścianę, która wydzielała intensywny zapach wilgoci.
- Dlaczego nie użyjecie zaklęcia, żeby zapalić światło? - zapytał Jack, a echo rozniosło jego szept po całym korytarzu i jeszcze długo słyszeli odbijający się dźwięk.
- Bo nie wiem, czy chce zobaczyć, co tu się znajduje... - odpowiedziała cierpko szatynka.
- Ja też nie... skoro to były wrota strachu, to ja szczerze dziękuję - przytaknęła Elsa.
- Przesuńcie się. - Jack przepchnął się miedzy nimi i wyszukał klamki w drzwiach. W nadziei ją przekręcił, ale na marne. - Cholera, zamknięte! - zjechał po drzwiach, uważając, żeby nie siąść na mokrej podłodze.
- Alohomora! - szepnęła Caroly, wyciągając przed siebie różdżkę.
Drzwi odpuściły i wraz z ich otwarciem oślepiło ich światło. Był to raczej skąpo oświetlony korytarz, ale jednak po bezkresnych ciemnościach, nawet ta niewielka ilość światła była oślepiająca.
Byli całą siódemką w Pokoju Życzeń, który postanowił wypełnić się czymś na kształt studia tańca. Były tam lusterka, lśniący parkiet, gdzieniegdzie leżały stare magazyny. Był też ponownie kominek, tylko, że ten był bardziej rzeźbiony i przypominał Caroly najdroższy z kominków w TheSims3. Stała tam również półokrągła kanapa, otaczająca mały stoliczek do kawy. W tle, ze starego gramofonu leciały Fatalne Jędze. Bliźniacy załatwili dosyć sporo słodyczy (no, nie ma to jak wyprawa na zakupy do Miodowego Królestwa) i napojów. Jednym z nich była krwistoczerwona oranżada, która wyglądem przypominała wino. Dwie podejrzliwe dziewczyny, znając ich szalone pomysły, rozmawiały z nimi na temat zawartości.
- Nic! - odpowiedział Fred.
- Żadnych proszków na porost włosów, żadnych eliksirów... - zaczęła stojąca obok Elsa, wąchając czerwony płyn.
- O eliksir miłosny bym was raczej nie posądzała, ale... - Caroly odsunęła kieliszek na wyciągniecie ramienia.
- Mówię wam, nic tam nie ma - zaprzeczył George.
- Oranżada. Po prostu! - dokończył Fred.
- W sumie Jack'owi coś dosypaliśmy, ale...
- Nie mówcie mu, sam się zorientuje.
- Okey, ale wiecie, że zrzuca to kolejne podejrzenia na to czerwone coś - Lolka wskazała ruchem gałek zawartość kieliszka do wina.
- Jak coś wybuchnie, to nie ręczę za siebie... - zagroziła Elsa, a szatynka w jednym spojrzeniu obdarzyła ja uśmiechem.
- No co wy?
- Wam coś dosypać? - Fred zrobił minę aniołka.
Dziewczyny wymieniły spojrzenia u upiły drobne łyczki. Oranżada była o smaku wiśni, a to, że jest gazowana poczuły dopiero w ustach.
- No dobra, nic tam nie ma! - odetchnęła z ulgą Caroly.
Cała czwórka stuknęła się kieliszkami, a potem rozeszli się do reszty.
- Podobno Vicky i Carter mają na chwile wpaść - powiedziała Roszpunka, stukając się kieliszkiem z przechodzącym Jack'iem.
Blondynka siedział razem z Flynn'em na kanapie i dostosowywali gramofon.
- Czyli moje podejrzenia się sprawdziły? - zapytała Elsa, siadając obok niej.
- Ahaaa, zostali w końcu parą! - zawołała z entuzjazmem.
- Za dziesięć minut północ! - zawołał Flynn. - Czy mogę panienkę prosić do tańca? - zapytał wyciągając dłoń do Roszpunki.
Ruszyli w tańcu w ogóle nie przejmując się resztą.
- Można prosić? - George wyciągnął dłoń do Elsy, a ona bez chwili wahania pognała razem z nim na parkiet.
Lola wpatrywała się w tańczących przyjaciół. Uwielbiała tańczyć.
- Hej Caroly... - obok pojawił się Jack, a zaraz za nim zjawił się Fred.
- Zatańczysz? - zapytał rudzielec, a Jack rozłożył błagalnie ręce.
- Wybacz Jack, był pierwszy - uśmiechnęła się.
Piętnaście sekund przed końcem roku, stali wszyscy (razem z Vicky i Carterem) wokół stolika, trzymając oranżadę w górze. Aha, a co do tańczenia, to Jack nie stał długo pod ścianą. Zatańczył ze wszystkimi dziewczynami, wliczając w to Vicky. Z reszta, podobnie jak inni.
Tak jak stali ( Vicky, Carter, Elsa, Roszpunka, Flynn, Fred, Caroly, George i Jack), gdy zostało już tylko dziesięć, zaczęli odliczać.
- Dziesięć...
- Dziewięć...
- Osiem...
- Siedem...
- Sześć...
- Pięć...
- Cztery...
- Trzy...
- Dwa..
- JEDEN! ZERO! - ryknęli wszyscy, stukając się kieliszkami.
- Szczęśliwego Nowego Roku! - zawołała Roszpunka, a reszta poszła w jej ślady, wtórując jej zgodnym chórem.
Jakiś czas później, tak koło w pół do pierwszej, Carter i Vicky wrócili do dormitorium Ravenclawu. Caroly, razem z Jack'iem pałaszowała stolik z przekąskami.
- Wszystkiego Najlepszego z okazji urodzin... - powiedziała przełykając kawałek ciasteczka.
- Skąd wiedziałaś, kiedy? - zapytał z wyraźnym zdziwieniem.
- Wiem wszystko, już ci to mówiłam - powiedziała triumfalnie. -No dobra... Mikołaj wie wszystko.
- Od trzystu lat i jednego dnia nikt nie składał mi urodzinowych życzeń - stwierdził po chwili milczenia.
- No wiesz, w tym... znaczy w zeszłym roku, dołączyłem do strażników, a wcześniej jakoś nie pałaliśmy do siebie sympatią...
- Zwłaszcza z Zającem, co? - zapytała z uśmiechem i włożyła do ust chipsa, odchodząc od stolika.
- Elsa Cold - jej również uścisnął rękę.
Z kolei jego nazwisko i imię, wstrząsnęło nimi. dosłownie wstrząsnęło. To nie tak miało być, nie tu, nie teraz!
- A ja jestem...
- Potknęłam się - wyszczerzyła się, wystawiając głowę ze ściany.
- Dlaczego mnie to nie dziwi...
Dziewczyny parsknęły śmiechem i poszły wzdłuż tunelu, a Jack, który nie chciał zostać sam, szybko ruszył za nimi, dbając, by odpowiednio zakryć napis wraz z drzwiami.
Im głębiej szli, tym robiło się ciemniej. W efekcie końcowym było tak ciemno, ze wydawało sie, że ta ciemność ma wagę. Stała się dusząca, przygnębiająca, a nawet oczy, które już dawno przyzwyczaiły się do ciemności, nie mogły niczego zobaczyć. Słyszeli kapiącą wodę, niekiedy szum wodospadu, lub rzeki, czasami musieli omijać kałuże na wyczucie i gdzieś w głębi liczyli na to, że nie jest to krew. Natknęli się na koniec drogi, uderzając w kamienną ścianę, która wydzielała intensywny zapach wilgoci.
- Dlaczego nie użyjecie zaklęcia, żeby zapalić światło? - zapytał Jack, a echo rozniosło jego szept po całym korytarzu i jeszcze długo słyszeli odbijający się dźwięk.
- Bo nie wiem, czy chce zobaczyć, co tu się znajduje... - odpowiedziała cierpko szatynka.
- Ja też nie... skoro to były wrota strachu, to ja szczerze dziękuję - przytaknęła Elsa.
- Przesuńcie się. - Jack przepchnął się miedzy nimi i wyszukał klamki w drzwiach. W nadziei ją przekręcił, ale na marne. - Cholera, zamknięte! - zjechał po drzwiach, uważając, żeby nie siąść na mokrej podłodze.
- Alohomora! - szepnęła Caroly, wyciągając przed siebie różdżkę.
Drzwi odpuściły i wraz z ich otwarciem oślepiło ich światło. Był to raczej skąpo oświetlony korytarz, ale jednak po bezkresnych ciemnościach, nawet ta niewielka ilość światła była oślepiająca.
Przez popękane okna wpadały nikłe smugi światła, oświetlając nieco drogę. Powstrzymali się od patrzenia za siebie, chociaż byli prawie pewni, że ktoś za nimi idzie. Było przeraźliwie cicho.
Na ścianie widniał napis, który głosił "Trzy Dary myśli otrzymasz, jeśli" a potem były słowa, których nie szło odczytać. Widniały tam wizerunki smoków, oraz motto szkoły: ,,Draco dormiens nunquam titillandus"
W końcu dotarli do małej sali, która była uderzająco podobna do korytarza. Stali zdumieni, wpatrując się w wielka kreaturę, która leżała wyciągnięta na całej szerokości komnaty. Przyglądała im się zaciekawiona.
- Teraz to by się przydał Czkawka... - odezwał się półgłosem Jack.
Elsa zawahała się. Powoli wyciągnęła rękę ku potworowi.
- Co ty wyprawiasz?! - skarcił ją Jack.
- Dokładnie to, co robił Czkawka - odpowiedziała gładząc łuski smoka, który poddał się jej pieszczotom.
- Co teraz? - zapytała Caroly, która wyrwała się z transu.
- Nie mam pojęcia, ale jest całkiem milutki... - uśmiechnęła się Elsa, przyglądając się smokowi.
Smok nagle zaczął jaśnieć, a przerażona dziewczyna cofnęła rękę. Zaczął lśnić na biało, aż całe pomieszczenie wypełniło światło i stanął przed nimi najprawdziwszy... anioł!
Jego piękne, białe skrzydła wyglądały wprost wspaniale wśród ścian starej komnaty, a szata powiewała lekko niesiona delikatnym wiaterkiem.
- Dotarliście tutaj. Wykazaliście się zatem odwagą, przechodząc przez najokropniejszy korytarz Hogwartu.
Wszyscy spojrzeli po sobie, z trudem tłumiąc śmiech. Taa, jasne, wykazali... nie paląc światła...
- Otrzymacie w dowód odwagi trzy dary: poznania myśli, ukazania myśli i poznania pragnień. Czytanie w myślach należy się tobie, ty, która nie bałaś się mnie dotknąć. Za to, jeżeli zechcesz, nie będzie można odczytać twych pragnień. Tobie, ty, który nie chciałeś robić czegoś, nie mając na to zgody, otrzymujesz dar ukazania myśli. Przysługuje ci ta sama blokada, co twej poprzedniczce. Zaś tobie, ty, która rozszyfrowałaś napis, należy się poznanie pragnień. Możesz blokować dary swoich przyjaciół - anioł uśmiechnął się do nich potulnie.
W jednej chwili wszystko zawirowało. Było to naprawdę dziwne i w zaledwie sekundę znaleźli się z powrotem w pokoiku, a napis zniknął.
- Nie uważacie, że to było zdecydowanie zbyt szybko? - zapytał Jack.
- Było. Już sama wędrówka trwała dłużej...
- Jak gdyby ktoś to wszystko ustawił. W ogóle o co chodzi z tymi darami? - zapytała Caroly, siadając na fotelu i wyciskając krańce mokrej szaty.
- Nie wiem, ale spróbuję wypróbować. Podobno potrafię czytać w myślach... - zamknęła oczy i skierowała głowę w kierunku Caroly.
- O czym teraz myślę? - zapytała szatynka, zastanawiając się, jak wypróbować swój dar.
- Przed chwilą o tym, jak wypróbować swój dar, a obecnie o planach na sylwestra.
- Bingo! W sumie Sylwek już jutro! Teraz ja... o ile dobrze zrozumiałam, mogę wyczuć, co kto chce. Jack? - zwróciła oczy w jego stronę i wysiliła umysł. - Ojej, nie wpadłabym na to. Chciałbyś iść na łyżwy? - spojrzała na niego z ukosa.
- Yhym, a teraz ja - zwrócił twarz w kierunku Elsy. - Hej, blondi, słyszysz mnie?
W umyśle Elsy rozbrzmiał głos chłopaka.
- Ahaaaaa słyszę... dlaczego blondi? - zapytała. Chłopak w odpowiedzi wzruszył ramionami. - A ten anioł gadał coś jeszcze o jakiś blokadach...
- Dawaj, próbuj czytać w moich myślach! - Lola wykrzywiła wargi w uśmiechu.
Elsa próbowała się chwile skupić, ale coś ja odrzucało.
- N-nie da się! Jakaś błękitna aura mnie odpycha! - oburzyła się.
- A ty, Jack?
- Mnie też odpycha. A teraz ty spróbuj jeszcze raz odczytać moje pragnienia - zażądał.
- Okey... - powiedział, ale po chwili skrzywiła się. - Nad tobą wisi jakaś granatowa. a nad Elsą biała...
- Dobra, gadać, co tam jest! - zażądała Caroly, kręcąc kieliszkiem o krwistej zawartości.W końcu dotarli do małej sali, która była uderzająco podobna do korytarza. Stali zdumieni, wpatrując się w wielka kreaturę, która leżała wyciągnięta na całej szerokości komnaty. Przyglądała im się zaciekawiona.
- Teraz to by się przydał Czkawka... - odezwał się półgłosem Jack.
Elsa zawahała się. Powoli wyciągnęła rękę ku potworowi.
- Co ty wyprawiasz?! - skarcił ją Jack.
- Dokładnie to, co robił Czkawka - odpowiedziała gładząc łuski smoka, który poddał się jej pieszczotom.
- Co teraz? - zapytała Caroly, która wyrwała się z transu.
- Nie mam pojęcia, ale jest całkiem milutki... - uśmiechnęła się Elsa, przyglądając się smokowi.
Smok nagle zaczął jaśnieć, a przerażona dziewczyna cofnęła rękę. Zaczął lśnić na biało, aż całe pomieszczenie wypełniło światło i stanął przed nimi najprawdziwszy... anioł!
Jego piękne, białe skrzydła wyglądały wprost wspaniale wśród ścian starej komnaty, a szata powiewała lekko niesiona delikatnym wiaterkiem.
- Dotarliście tutaj. Wykazaliście się zatem odwagą, przechodząc przez najokropniejszy korytarz Hogwartu.
Wszyscy spojrzeli po sobie, z trudem tłumiąc śmiech. Taa, jasne, wykazali... nie paląc światła...
- Otrzymacie w dowód odwagi trzy dary: poznania myśli, ukazania myśli i poznania pragnień. Czytanie w myślach należy się tobie, ty, która nie bałaś się mnie dotknąć. Za to, jeżeli zechcesz, nie będzie można odczytać twych pragnień. Tobie, ty, który nie chciałeś robić czegoś, nie mając na to zgody, otrzymujesz dar ukazania myśli. Przysługuje ci ta sama blokada, co twej poprzedniczce. Zaś tobie, ty, która rozszyfrowałaś napis, należy się poznanie pragnień. Możesz blokować dary swoich przyjaciół - anioł uśmiechnął się do nich potulnie.
W jednej chwili wszystko zawirowało. Było to naprawdę dziwne i w zaledwie sekundę znaleźli się z powrotem w pokoiku, a napis zniknął.
- Nie uważacie, że to było zdecydowanie zbyt szybko? - zapytał Jack.
- Było. Już sama wędrówka trwała dłużej...
- Jak gdyby ktoś to wszystko ustawił. W ogóle o co chodzi z tymi darami? - zapytała Caroly, siadając na fotelu i wyciskając krańce mokrej szaty.
- Nie wiem, ale spróbuję wypróbować. Podobno potrafię czytać w myślach... - zamknęła oczy i skierowała głowę w kierunku Caroly.
- O czym teraz myślę? - zapytała szatynka, zastanawiając się, jak wypróbować swój dar.
- Przed chwilą o tym, jak wypróbować swój dar, a obecnie o planach na sylwestra.
- Bingo! W sumie Sylwek już jutro! Teraz ja... o ile dobrze zrozumiałam, mogę wyczuć, co kto chce. Jack? - zwróciła oczy w jego stronę i wysiliła umysł. - Ojej, nie wpadłabym na to. Chciałbyś iść na łyżwy? - spojrzała na niego z ukosa.
- Yhym, a teraz ja - zwrócił twarz w kierunku Elsy. - Hej, blondi, słyszysz mnie?
W umyśle Elsy rozbrzmiał głos chłopaka.
- Ahaaaaa słyszę... dlaczego blondi? - zapytała. Chłopak w odpowiedzi wzruszył ramionami. - A ten anioł gadał coś jeszcze o jakiś blokadach...
- Dawaj, próbuj czytać w moich myślach! - Lola wykrzywiła wargi w uśmiechu.
Elsa próbowała się chwile skupić, ale coś ja odrzucało.
- N-nie da się! Jakaś błękitna aura mnie odpycha! - oburzyła się.
- A ty, Jack?
- Mnie też odpycha. A teraz ty spróbuj jeszcze raz odczytać moje pragnienia - zażądał.
- Okey... - powiedział, ale po chwili skrzywiła się. - Nad tobą wisi jakaś granatowa. a nad Elsą biała...
***
Byli całą siódemką w Pokoju Życzeń, który postanowił wypełnić się czymś na kształt studia tańca. Były tam lusterka, lśniący parkiet, gdzieniegdzie leżały stare magazyny. Był też ponownie kominek, tylko, że ten był bardziej rzeźbiony i przypominał Caroly najdroższy z kominków w TheSims3. Stała tam również półokrągła kanapa, otaczająca mały stoliczek do kawy. W tle, ze starego gramofonu leciały Fatalne Jędze. Bliźniacy załatwili dosyć sporo słodyczy (no, nie ma to jak wyprawa na zakupy do Miodowego Królestwa) i napojów. Jednym z nich była krwistoczerwona oranżada, która wyglądem przypominała wino. Dwie podejrzliwe dziewczyny, znając ich szalone pomysły, rozmawiały z nimi na temat zawartości.
- Nic! - odpowiedział Fred.
- Żadnych proszków na porost włosów, żadnych eliksirów... - zaczęła stojąca obok Elsa, wąchając czerwony płyn.
- O eliksir miłosny bym was raczej nie posądzała, ale... - Caroly odsunęła kieliszek na wyciągniecie ramienia.
- Mówię wam, nic tam nie ma - zaprzeczył George.
- Oranżada. Po prostu! - dokończył Fred.
- W sumie Jack'owi coś dosypaliśmy, ale...
- Nie mówcie mu, sam się zorientuje.
- Okey, ale wiecie, że zrzuca to kolejne podejrzenia na to czerwone coś - Lolka wskazała ruchem gałek zawartość kieliszka do wina.
- Jak coś wybuchnie, to nie ręczę za siebie... - zagroziła Elsa, a szatynka w jednym spojrzeniu obdarzyła ja uśmiechem.
- No co wy?
- Wam coś dosypać? - Fred zrobił minę aniołka.
Dziewczyny wymieniły spojrzenia u upiły drobne łyczki. Oranżada była o smaku wiśni, a to, że jest gazowana poczuły dopiero w ustach.
- No dobra, nic tam nie ma! - odetchnęła z ulgą Caroly.
Cała czwórka stuknęła się kieliszkami, a potem rozeszli się do reszty.
- Podobno Vicky i Carter mają na chwile wpaść - powiedziała Roszpunka, stukając się kieliszkiem z przechodzącym Jack'iem.
Blondynka siedział razem z Flynn'em na kanapie i dostosowywali gramofon.
- Czyli moje podejrzenia się sprawdziły? - zapytała Elsa, siadając obok niej.
- Ahaaa, zostali w końcu parą! - zawołała z entuzjazmem.
- Za dziesięć minut północ! - zawołał Flynn. - Czy mogę panienkę prosić do tańca? - zapytał wyciągając dłoń do Roszpunki.
Ruszyli w tańcu w ogóle nie przejmując się resztą.
- Można prosić? - George wyciągnął dłoń do Elsy, a ona bez chwili wahania pognała razem z nim na parkiet.
Lola wpatrywała się w tańczących przyjaciół. Uwielbiała tańczyć.
- Hej Caroly... - obok pojawił się Jack, a zaraz za nim zjawił się Fred.
- Zatańczysz? - zapytał rudzielec, a Jack rozłożył błagalnie ręce.
- Wybacz Jack, był pierwszy - uśmiechnęła się.
Piętnaście sekund przed końcem roku, stali wszyscy (razem z Vicky i Carterem) wokół stolika, trzymając oranżadę w górze. Aha, a co do tańczenia, to Jack nie stał długo pod ścianą. Zatańczył ze wszystkimi dziewczynami, wliczając w to Vicky. Z reszta, podobnie jak inni.
Tak jak stali ( Vicky, Carter, Elsa, Roszpunka, Flynn, Fred, Caroly, George i Jack), gdy zostało już tylko dziesięć, zaczęli odliczać.
- Dziesięć...
- Dziewięć...
- Osiem...
- Siedem...
- Sześć...
- Pięć...
- Cztery...
- Trzy...
- Dwa..
- JEDEN! ZERO! - ryknęli wszyscy, stukając się kieliszkami.
- Szczęśliwego Nowego Roku! - zawołała Roszpunka, a reszta poszła w jej ślady, wtórując jej zgodnym chórem.
Jakiś czas później, tak koło w pół do pierwszej, Carter i Vicky wrócili do dormitorium Ravenclawu. Caroly, razem z Jack'iem pałaszowała stolik z przekąskami.
- Wszystkiego Najlepszego z okazji urodzin... - powiedziała przełykając kawałek ciasteczka.
- Skąd wiedziałaś, kiedy? - zapytał z wyraźnym zdziwieniem.
- Wiem wszystko, już ci to mówiłam - powiedziała triumfalnie. -No dobra... Mikołaj wie wszystko.
- Od trzystu lat i jednego dnia nikt nie składał mi urodzinowych życzeń - stwierdził po chwili milczenia.
- No wiesz, w tym... znaczy w zeszłym roku, dołączyłem do strażników, a wcześniej jakoś nie pałaliśmy do siebie sympatią...
- Zwłaszcza z Zającem, co? - zapytała z uśmiechem i włożyła do ust chipsa, odchodząc od stolika.
***
- Gotowi? - zapytał Dumbledore.
- GOTOWI! - zawołali chórkiem.
Dumbledore machnął różdżką i wystrzeliły z niej złote iskry. Cała dziesiątka stała wpatrując się w profesora, a iskry uderzyły ich, i wszystko, tak jak się cofa film w DVD, zaczęło się ruszać, włącznie z nimi. Tyle tylko, że coś było nie tak...
Elsa obudziła się i rozejrzała. Coś się nie zgadzało. Było... nie tak, jak powinno.
- To... jest dormitorium Ravenclawu? - zapytała leżąca w łóżku obok Roszpunka.
- Mnie też czegoś jakby brakuje - odezwała się Elsa.
- O mój Boże! Jesteśmy spóźnione! - Roszpunka zerwała się i ubrała w tak szybkim tempie, ze Elsa mogła by przysiądź, że nie trwało to dłużej niż pięć sekund.
Wybiegły chwilę potem razem z dormitorium, i pędząc niewyobrażalnie szybko w kierunku Wielkiej Sali. Przez nieuwagę potrąciły jakiegoś chłopca w ich wieku, którego wszystkie książki, które trzymał, wypały z rąk.
- Jeju, przepraszam... - zaczęła Elsa, podnosząc parę książek i podając je chłopcu.
- Spieszyłyśmy się aż za bardzo - dokończyła Puznia, zbierając kilka z leżących papierów.
- Nie przepraszajcie, nic się nie stało - wziął książki od dziewczyn i zagarnął włosy z twarzy.
Był wyższy od nich o pół głowy, miał czarne włosy, lekko zafalowane i ładne, szare oczy. Wydawał im się dziwnie znajomy i całkiem przystojny, nawet jak na tka młody wiek.
- Roszpunka Light - blondynka wyciągnęła rękę w jego kierunku.- Elsa Cold - jej również uścisnął rękę.
Z kolei jego nazwisko i imię, wstrząsnęło nimi. dosłownie wstrząsnęło. To nie tak miało być, nie tu, nie teraz!
- A ja jestem...
Ciąg dalszy nastąpi...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej ludziska! Uczyli mnie tyle razy, nie rób na ilość, tylko na jakość. Ale ja musiałam swoje, a jak! Ostatnie dwa - trzy rozdziały nie były najlepsze. No, ale musiałam. Mam Nadzieję, ze wam się podoba. Tak, można zgadywać, kto to może być, ale nie potwierdzę nic ;) Wybaczcie mi, ze musieliście się męczyć czytając tamte bzdurki, ale postaram się wkładać w to więcej wysiłku. Musze chyba przywyknąc do tego, ze jak nie mam weny, nie ma co się zmuszać.
Wasza Lusia