środa, 31 grudnia 2014

Rozdział 24 "Trzy Dary, Sylwester i podróże w czasie..."

 - Wesołych Świat, Percy – Punzia uścisnęła chłopakowi dłoń, a potem, podobnie jak wcześniej Car i Elsa, uścisnęła go. - Tak się zastanawiałam, gdzie twoi bracia?
 - Zależy, którzy... - zaczął siadając naprzeciwko rozmówczyni.
 - Ci z Hogwartu – mrugnęła wesoło dziewczyna.
 - Ron poszedł z Harrym do biblioteki. Za to Fred i George... nie mam szczerze bladego pojęcia.
Jak na zawołanie w progu drzwi Wielkiej Sali stanęli chłopcy.
 - Hej! Wesołych Świąt! - pomachała do nich Elsa.
 - Wesołych Świąt, Elso! - odpowiedział George, przytulając ją, podczas gdy Fred życzył "Wesołych" Roszpunce.

    Śniadanie zjedli nadzwyczaj szybko, a potem ruszyli (w większości, Caroly stwierdziła, że koniecznie musi się zabrać za czytanie i zawędrowała do siebie, pochłonięta książką) do pokoiku za obrazem. Z powodu mieszkania w różnych domach, nie było zbytnio miejsca na spotkanie się. W końcu wszyscy rozeszli się do siebie. Rudzi poszli podokuczać Percy'emu, Roszpunka i Flynn gdzieś zniknęli, pozostawiając Elsę i Jack'a samych. Pomimo tego, że się ze sobą pogodzili, dziewczyna czuła się nieswojo. Jakoś tak dziwnie się czuła. Nie miała za bardzo o czym z nim rozmawiać, sam na sam. Po prostu... przydała by się jakaś trzecia osoba, bo atmosfera zdawała się ciągle być napięta. Siedzieli w ciszy.
    Blondynka wodziła wzrokiem po pokoiku. Zastanawiała się przez chwilę, skąd w ogóle się wziął. Nie no, głupie pytanie. Raczej - komu służył?
      Jack zatopił się w myślach. Również czuł się w jej towarzystwie niezręcznie. Ona była po prostu idealna, we wszystkim, co robi. Nie tylko w sensie pozytywnym. Raz nawet przyłapał się na tym, że przygląda się jej sposobie chodzenia. Robiła to z niebywałą gracją. Próbował odgonić te myśli od siebie, mówiąc, że przecież Roszpunka tez chodzi z gracją, albo Ania? Dlaczego na nie nie zwrócił uwagi? Może dlatego, że kogoś mają. Albo Caroly...
 - Dopóki się nie przewróci - dodał w myślach z uśmiechem.
    Po za tym, Elsa ma bardzo ładne oczy. Niebieskie. Włosy również ma ładne. Takie jasne, prawie tak białe, jak jego. Ale Roszpunka, czy nawet Merida też mają ładne włosy i oczy. Nie miał nawet z kim pogadać na ten temat, po Flynn by go wyśmiał. Ale w sumie, może z Czkawką... który ma bardzo twardą dziewczynę, o ile nadal z nią jest. A Kristoff? Tak. To całkiem dobry pomysł. Ma dziewczynę... kurde, o czym on myśli? Raczej nie powinien się zamartwiać tym w wieku jedenastu lat. Na całe szczęście się pogodzili, bo nie potrafił znieść jej obojętności. Jedno wiedział na pewno. Liczyła się, chociaż nie chciał tego przyznać. Teraz tylko trzeba było odróżnić kontekst "liczenia się" od przyjaźni, zakochania, nienawiści. A to było dosyć trudne.
         Elsa próbowała go parę razy zawołać, ale kompletnie się wyłączył.
         Jeszcze chwila, a pomyślałaby o tym, że lepiej by było, gdyby wróciła do starej, zapajęczonej, z popękanymi szybami, cuchnącej akademii, kiedy to dostrzegła coś ciekawego.
 - Jack!!! - zerwała się z kanapy, na której uprzednio się wylegiwała. - Jack?! - szarpnęła go za ramię.
    Chłopak potrząsnął głową, zupełnie, jakby był trupem, który powrócił do życia.
 - Co-o? - chłopak potarł twarz, próbując się w ten sposób rozbudzić.
 - Zobacz! - dziewczyna podeszła do tapety, która za obrazem dziwnie się wywijała, ukazując nietypowy kształt.
 - To... litera? - Jack zaczął myśleć trzeźwo.
 - Nie, zdjęcie - odpowiedziała z ironią.
      Chłopak podszedł do niej i powoli pociągnął za tapetę, która odsłoniła napis w języku łacińskim.
 - Znasz łacinę? - zapytał Jack.
 - Eeeee nie. - Elsa potrząsnęła głową. - A ty? - spojrzała na niego z nadzieją.
      Chłopak jednak nie miał najlepszych wieści.
 - Gdyby to było coś na te czasy, może bym zajarzył, ale nie wymarły język używany w kościele i to tylko czasami - kopnął w stołek, ale po chwili sobie o czymś przypomniał. - Ale wiem, kto może nam pomóc.
      W jego oczach zabłysły wesołe iskierki. Zakrył napis tapetą, tak, ze zupełnie nie było go widać.
 - Tylko, że jeśli nie znajdziemy posłańca płci żeńskiej, z domu lwa,  to oznacza to łamanie zasad regulaminu... - powiedział chytrze.
 - Dlaczego ja na to nie wpadłam? - zapytała retorycznie Elsa i ruszyła za chłopakiem.
     Wyszli z pokoju i udali się w kierunku tylko im znanym, tylko, że tym razem zamienili ze sobą parę zdań.

*** 
    Caroly siedziała na łóżku, opierając się o wezgłowie łóżka, z nosem w książce.
 - Cześć! - zawołał Jack.
 - Hej... - odpowiedziała nie odwracając wzroku od książki.
      Po kilku sekundach jednak coś zrozumiała. Są w HOGWARCIE. W dormitorium DZIEWCZYN. W dormitorium GRYFONÓW! Przywykła do tego, że w domu - w miejscu, które nazywała domem - Jack często wchodzi  jej do pokoju bez pytania, wiec początkowo w ogóle jej to nie zdziwiło.
 - Co ty tu robisz? W nieswoim dormitorium? E... won? - powiedziała wskazując na drzwi.  
 - Czekaj, jesteś potrzebna - uniósł ręce w geście poddania.
 - Dobra, później coś ci zrobię. W ogóle jak wszedłeś?
      Powiedziała obiegając wzrokiem pokój.
 - Aaa - spojrzała na otwarte okno, przy którym stała miotła - Już wiem.
 - Znaleźliśmy z Elsa coś ciekawego, ale żadne z nas nie potrafi tego odczytać. Łacina - wzrószył bezradnie ramionami.
 - Super, wyuczona na tłumaczu Google mogę wam wiele pomóc - fuknęła wracając do książki.
 - Ale coś tam zrozumiesz - nalegał.
 - Eeeeeh...
 - Wiesz co? "Eeeeeh..." to marny komentarz. Wymyśl coś lepszego.
      Zanim się obejrzał, poduszka pognała w jego stronę.
 - A może byśmy tak zmienili temat? Na przykład - jak tam twoja moc? - zapytał siadając obok niej.
 - Dobrze - z jej dłoni wystrzeliło kilka śnieżynek.
 - A twoi rudzi koledzy? - kontynuował, wiedząc, że prowadzi rozmowę na pozytywny tor.
 - Też dobrze - odpowiedziała. - Cholera! Chciałabym mieć już z powrotem czternaście lat!
     Wow, odpowiedziała dłużej niż dwoma słowami! Rekord!
 - Ja też. A czemu ci się aż tak śpieszy? Nie podoba i się mieć jedenaście?
 - Ma się takie małe możliwości! - powiedziała rzucając mu prowokacyjne spojrzenie.
 - O czym ty myślisz? - zapytał retorycznie i zaczął ją łaskotać.
    Dziewczyna cmoknęła go w policzek.
 - O tym...
 - Tak myślałem - odrzekł opierając się o ścianę. - Robiłaś to już kiedyś?
 - Co..? - zgarnęła swoje włosy na jedne bok.
 - No, czy się całowałaś - zmierzył ja spojrzeniem.
 - Przypominam ci, że jak zostałam strażniczką miałam czternaście lat. Chociaż niektóre z mojego rocznika lizały się w wieku jedenastu lub dwunastu. - Lola przewróciła oczami.
 - Dobrze, że ty nie.
 - Bo? - uniosła ze zdziwieniem brew, wbijając w niego swoje brązowe oczy.
 - Bo nie umiałbym sobie tego wyobrazić - parsknął śmiechem.
 - Czyżby syndrom starszego brata? Mówię ci, Flynn'owi już się włączył... - przeciągnęła się.
       Jack uśmiechnął się pod nosem.
 - Ty prowadzisz - wyciągnął do niej rękę, w które trzymał miotłę.
      Caroly zrobiło się niedobrze na sama myśl o locie. Chwyciła miotłę i wystawiła ja za otwarte okno. Przełknęła głośno ślinę na myśl o wysokości. Spojrzała w dół.
 - Uuuuu... to całkiem wy-y-y-ysoko... - przekroczyła jedna nogą parapet i stanęła na cienkiej, wystającej z wierzy cegle. Potem jednym susem znalazła się na miotle.
     Wisiała w powietrzu jakieś pół metra od okna.
 - F czy G? - zapytał nieoczekiwanie Jack.
 - A domyśl się.
     Wystartowali i lecieli zaledwie kilka minut. Jack pokierował ją na boisko do Quidditch'a.
 - A jak tam ty i Elsa? Gadacie ze sobą? - zapytała, kiedy już prawie lądowali.
 - Taaak... - odrzekł niepewnie Jack, a Lola sfrunęła na ziemię, przed boiskiem.
 - Cha! Wiedziałam! Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam! - zeskoczyła z miotły w wskazała na niego palcem. - Lubisz ją!!!
 - Ty też ją lubisz. - Jack zmarszczył brwi.
 - Ale ty ją lubisz inaczej... - dziarsko podniosła głowę. - A ja cie podejrzewałam o romans z Zębuszką!
 - Ta jasne...

***

 - No nareszcie! - Elsa dygotała z zimna czekając na nich na boisku. 
 - Wybacz, ktoś ma za nic twoje zdrowie! - Jack odstawił moitłę.
 - Gdybyś mi się nie włamywał do pokoju, byłabym milsza i szybciej z wami poszła! - oburzyła się szatynka.
 - Chodźcie już!!! - blondynka, która szczękała zębami, złapała ich za ręce i zaprowadziła z powrotem to zamku.
       Elsa szła najszybciej, niemalże lecąc do zamku. Mijała korytarze w tępie niemal błyskawicznym, a Jack i Lola szli troszkę w tyle.
 - Za karę idziecie ze mną do kuchni po czekoladę! - powiedziała skręcając.
 - To ma być kara!? - ucieszyła się szatynka, która dogoniła przyjaciółkę.

      Weszli do pokoju za obrazem, po piętnastu minutach rozmowy z grubym, przepraszam, otyłym lordem. W pokoiku zrobiło się jakoś dziwnie ciepło. Ostatnio przecież niemal zamarzali. W komodzie ciągle leżały srebrno-szmaragdowe szaliki Jack'a. Widać było, ze Fred i George byli tu przed chwilą. Na komodzie stały trzy ramki ze zdjęciami. Pierwsze przedstawiało wszystkich chłopców znających tajemniczy pokoik, a drugie wszystkie dziewczyny. Trzecie z kolei było ich wspólną fotografia. Lola wzięła tę ostatnią do ręki i przejechała po ramce opuszkami palców.
 - Dlaczego nie możemy tu zostać? - zapytała.
 - To nie nasz świat. - Jack położył jej rękę na ramieniu.
 - Po za tym, jesteś potrzebna w naszym - dodała Elsa, biorąc swoje zdjęcie z Car i Roszpunką. - W ogóle, kiedy oni je zrobili?
 - A wierz mi, nie mam pojęcia... - szatynka uśmiechnęła się do fotografii i odłożyła ja na miejsce. - Dobra, co miałam odczytać? - zapytała po chwili ciszy.
 - To... - Jack ponownie pociągnął za róg tapety i ich oczom ukazał się napis.
 - Lucis portas timoris. Hiking in fortes - przeczytała na głos. - Lucis oznacza świetlisty, lub coś lekkiego. Portas, to po moich domysłach mogą być drzwi, wrota, brama... brzmi podobnie do porte, francuskich drzwi. Timoris... skoro Timidis, to strachliwy, zatem będzie oznaczać coś w rodzaju strachu.
 - Świetliste wrota strachu... - zrozumiała Elsa. - Albo Świetlista brama strachu.
 - A mówiłaś, że się nie przydasz - odezwał się Jack.
       Kąciki jej ust skoczyły do góry. 
 - Hiking in fortes... in fortes znaczy dla silnych, odważnych. Ale nie mam pojęcia, co znaczy Hiking. Jeśli dokładnie to samo co po angielsku, to...
 - Oznacza podroż lub wędrówkę - dokończył Jack.
 - Czyli znaczy to tyle, co "Świetliste Wrota Strachu. Podróż dla odważnych" - upewniła się Elsa.
 - Właśnie tak - potwierdziła tłumaczka.
 - Ale... to przecież bez sensu - stwierdził Jack.- Po co nam napis, skoro nie ma nawet drzwi!
 - Są drzwi - poinformowała Elsa, wyglądając z wnętrza ściany, promieniując przy tym złotym światłem.
 - Jak..? - spytał obracając się do Car, która stała wczesnej za nim, ale teraz jej tam nie było.
 - Potknęłam się - wyszczerzyła się, wystawiając głowę ze ściany.
 - Dlaczego mnie to nie dziwi...
      Dziewczyny parsknęły śmiechem i poszły wzdłuż tunelu, a Jack, który nie chciał zostać sam, szybko ruszył za nimi, dbając, by odpowiednio zakryć napis wraz z drzwiami.
      Im głębiej szli, tym robiło się ciemniej. W efekcie końcowym było tak ciemno, ze wydawało sie, że ta ciemność ma wagę. Stała się dusząca, przygnębiająca, a nawet oczy, które już dawno przyzwyczaiły się do ciemności, nie mogły niczego zobaczyć. Słyszeli kapiącą wodę, niekiedy szum wodospadu, lub rzeki, czasami musieli omijać kałuże na wyczucie i gdzieś w głębi liczyli na to, że nie jest to krew. Natknęli się na koniec drogi, uderzając w kamienną ścianę, która wydzielała intensywny zapach wilgoci.
 - Dlaczego nie użyjecie zaklęcia, żeby zapalić światło? - zapytał Jack, a echo rozniosło jego szept po całym korytarzu i jeszcze długo słyszeli odbijający się dźwięk.
 - Bo nie wiem, czy chce zobaczyć, co tu się znajduje... - odpowiedziała cierpko szatynka.
 - Ja też nie... skoro to były wrota strachu, to ja szczerze dziękuję - przytaknęła Elsa.
 - Przesuńcie się. - Jack przepchnął się miedzy nimi i wyszukał klamki w drzwiach. W nadziei ją przekręcił, ale na marne. - Cholera, zamknięte! - zjechał po drzwiach, uważając, żeby nie siąść na mokrej podłodze.
 - Alohomora! - szepnęła Caroly, wyciągając przed siebie różdżkę.
       Drzwi odpuściły i  wraz z ich otwarciem oślepiło ich światło. Był to raczej skąpo oświetlony korytarz, ale jednak po bezkresnych ciemnościach, nawet ta niewielka ilość światła była oślepiająca.
       Przez popękane okna wpadały nikłe smugi światła, oświetlając nieco drogę. Powstrzymali się od patrzenia za siebie, chociaż byli prawie pewni, że ktoś za nimi idzie. Było przeraźliwie cicho.
     Na ścianie widniał napis, który głosił "Trzy Dary myśli otrzymasz, jeśli" a potem były słowa, których nie szło odczytać. Widniały tam wizerunki smoków, oraz motto szkoły: ,,Draco dormiens nunquam titillandus"
    W końcu dotarli do małej sali, która była uderzająco podobna do korytarza. Stali zdumieni, wpatrując się w wielka kreaturę, która leżała wyciągnięta na całej szerokości komnaty. Przyglądała im się zaciekawiona.
 - Teraz to by się przydał Czkawka... - odezwał się półgłosem Jack.
     Elsa zawahała się. Powoli wyciągnęła rękę ku potworowi.
 - Co ty wyprawiasz?! - skarcił ją Jack.
 - Dokładnie to, co robił Czkawka - odpowiedziała gładząc łuski smoka, który poddał się jej pieszczotom.
 - Co teraz? - zapytała Caroly, która wyrwała się z transu.
 - Nie mam pojęcia, ale jest całkiem milutki... - uśmiechnęła się Elsa, przyglądając się smokowi.
    Smok nagle zaczął jaśnieć, a przerażona dziewczyna cofnęła rękę. Zaczął lśnić na biało, aż całe pomieszczenie wypełniło światło i stanął przed nimi najprawdziwszy... anioł!
Jego piękne, białe skrzydła wyglądały wprost wspaniale wśród ścian starej komnaty, a szata powiewała lekko niesiona delikatnym wiaterkiem. 
 - Dotarliście tutaj. Wykazaliście się zatem odwagą, przechodząc przez najokropniejszy korytarz Hogwartu.
    Wszyscy spojrzeli po sobie, z trudem tłumiąc śmiech. Taa, jasne, wykazali... nie paląc światła...
 - Otrzymacie w dowód odwagi trzy dary: poznania myśli, ukazania myśli i poznania pragnień. Czytanie w myślach należy się tobie, ty, która nie bałaś się mnie dotknąć. Za to, jeżeli zechcesz, nie będzie można odczytać twych pragnień. Tobie, ty, który nie chciałeś robić czegoś, nie mając na to zgody, otrzymujesz dar ukazania myśli. Przysługuje ci ta sama blokada, co twej poprzedniczce. Zaś tobie, ty, która rozszyfrowałaś napis, należy się poznanie pragnień. Możesz blokować dary swoich przyjaciół - anioł uśmiechnął się do nich potulnie.
   W jednej chwili wszystko zawirowało. Było to naprawdę dziwne i w zaledwie sekundę znaleźli się z powrotem w pokoiku, a napis zniknął.
 - Nie uważacie, że to było zdecydowanie zbyt szybko? - zapytał Jack.
 - Było. Już sama wędrówka trwała dłużej...
 - Jak gdyby ktoś to wszystko ustawił. W ogóle o co chodzi z tymi darami? - zapytała Caroly, siadając na fotelu i wyciskając krańce mokrej szaty.
 - Nie wiem, ale spróbuję wypróbować. Podobno potrafię czytać w myślach... - zamknęła oczy i skierowała głowę w kierunku Caroly.
 - O czym teraz myślę? - zapytała szatynka, zastanawiając się, jak wypróbować swój dar.
 - Przed chwilą o tym, jak wypróbować swój dar, a obecnie o planach na sylwestra.
 - Bingo! W sumie Sylwek już jutro! Teraz ja... o ile dobrze zrozumiałam, mogę wyczuć, co kto chce. Jack? - zwróciła oczy w jego stronę i wysiliła umysł. - Ojej, nie wpadłabym na to. Chciałbyś iść na łyżwy? - spojrzała na niego z ukosa.
 - Yhym, a teraz ja - zwrócił twarz w kierunku Elsy. - Hej, blondi, słyszysz mnie? 
      W umyśle Elsy rozbrzmiał głos chłopaka.
 - Ahaaaaa słyszę... dlaczego blondi? - zapytała. Chłopak w odpowiedzi wzruszył ramionami. - A ten anioł gadał coś jeszcze o jakiś blokadach...
 - Dawaj, próbuj czytać w moich myślach! - Lola wykrzywiła wargi w uśmiechu.
    Elsa próbowała się chwile skupić, ale coś ja odrzucało.
 - N-nie da się! Jakaś błękitna aura mnie odpycha! - oburzyła się.
 - A ty, Jack?
 - Mnie też odpycha. A teraz ty spróbuj jeszcze raz odczytać moje pragnienia - zażądał.
 - Okey... - powiedział, ale po chwili skrzywiła się. - Nad tobą wisi jakaś granatowa. a nad Elsą biała...

***
 - Dobra, gadać, co tam jest! - zażądała Caroly, kręcąc kieliszkiem o krwistej zawartości.
         Byli całą siódemką w Pokoju Życzeń, który  postanowił wypełnić się czymś na kształt studia tańca. Były tam lusterka, lśniący parkiet, gdzieniegdzie leżały stare magazyny. Był też ponownie kominek, tylko, że ten był bardziej rzeźbiony i przypominał Caroly najdroższy z kominków w TheSims3. Stała tam również półokrągła kanapa, otaczająca mały stoliczek do kawy. W tle, ze starego gramofonu leciały Fatalne Jędze. Bliźniacy załatwili dosyć sporo słodyczy (no, nie ma to jak wyprawa na zakupy do Miodowego Królestwa) i napojów. Jednym z nich była krwistoczerwona oranżada, która wyglądem przypominała wino. Dwie podejrzliwe dziewczyny, znając ich szalone pomysły, rozmawiały z nimi na temat zawartości.
 - Nic! - odpowiedział Fred.
 - Żadnych proszków na porost włosów, żadnych eliksirów... - zaczęła stojąca obok Elsa, wąchając czerwony płyn.
 - O eliksir miłosny bym was raczej nie posądzała, ale... - Caroly odsunęła kieliszek na wyciągniecie ramienia.
 - Mówię wam, nic tam nie ma - zaprzeczył George.
 - Oranżada. Po prostu!  - dokończył Fred.
 - W sumie Jack'owi coś dosypaliśmy, ale...
 - Nie mówcie mu, sam się zorientuje.
 - Okey, ale wiecie, że zrzuca to kolejne podejrzenia na to czerwone coś - Lolka wskazała ruchem gałek zawartość kieliszka do wina.
 - Jak coś wybuchnie, to nie ręczę za siebie... - zagroziła Elsa, a szatynka w jednym spojrzeniu obdarzyła ja uśmiechem.
 - No co wy?
 - Wam coś dosypać? - Fred zrobił minę aniołka.
    Dziewczyny wymieniły spojrzenia u upiły drobne łyczki. Oranżada była o smaku wiśni, a to, że jest gazowana poczuły dopiero w ustach.
 - No dobra, nic tam nie ma! - odetchnęła z ulgą Caroly.
     Cała czwórka stuknęła się kieliszkami, a potem rozeszli się do reszty.
 - Podobno Vicky i Carter mają na chwile wpaść - powiedziała Roszpunka, stukając się kieliszkiem z przechodzącym Jack'iem.
      Blondynka siedział razem z Flynn'em na kanapie i dostosowywali gramofon.
 - Czyli moje podejrzenia się sprawdziły? - zapytała Elsa, siadając obok niej.
 - Ahaaa, zostali w końcu parą! - zawołała z entuzjazmem.
 - Za dziesięć minut północ! - zawołał Flynn. - Czy mogę panienkę prosić do tańca? - zapytał wyciągając dłoń do Roszpunki.
     Ruszyli w tańcu w ogóle nie przejmując się resztą.
 - Można prosić? - George wyciągnął dłoń do Elsy, a ona bez chwili wahania pognała razem z nim na parkiet.
     Lola wpatrywała się w tańczących przyjaciół. Uwielbiała tańczyć.
 - Hej Caroly... - obok pojawił się Jack, a zaraz za nim zjawił się Fred.
 - Zatańczysz? - zapytał rudzielec, a Jack rozłożył  błagalnie ręce.
 - Wybacz Jack, był pierwszy - uśmiechnęła się.

    Piętnaście sekund przed końcem roku, stali wszyscy (razem z Vicky i Carterem) wokół stolika, trzymając oranżadę w górze. Aha, a co do tańczenia, to Jack nie stał długo pod ścianą. Zatańczył ze wszystkimi dziewczynami, wliczając w to Vicky. Z reszta, podobnie jak inni.
   Tak jak stali ( Vicky, Carter, Elsa, Roszpunka, Flynn, Fred, Caroly, George i Jack), gdy zostało już tylko dziesięć,  zaczęli odliczać.
 - Dziesięć...
 - Dziewięć...
 - Osiem...
 - Siedem...
 - Sześć...
 - Pięć...
 - Cztery...
 - Trzy...
 - Dwa..
 - JEDEN! ZERO! - ryknęli wszyscy, stukając się kieliszkami.
 - Szczęśliwego Nowego Roku! - zawołała Roszpunka, a reszta poszła w jej ślady, wtórując jej zgodnym chórem.

      Jakiś czas później, tak koło w pół do pierwszej, Carter i Vicky wrócili do dormitorium Ravenclawu. Caroly, razem z Jack'iem  pałaszowała stolik z przekąskami.
 - Wszystkiego Najlepszego z okazji urodzin... - powiedziała przełykając kawałek ciasteczka.
 - Skąd wiedziałaś, kiedy? - zapytał z wyraźnym zdziwieniem.
 - Wiem wszystko, już ci to mówiłam - powiedziała triumfalnie. -No dobra... Mikołaj wie wszystko.
 - Od trzystu lat i jednego dnia nikt nie składał mi urodzinowych życzeń - stwierdził po chwili milczenia.
 - No wiesz, w tym... znaczy w zeszłym roku, dołączyłem do strażników, a wcześniej jakoś nie pałaliśmy do siebie sympatią...
 - Zwłaszcza z Zającem, co? - zapytała z uśmiechem i włożyła do ust chipsa, odchodząc od stolika.

***

 - Gotowi? - zapytał Dumbledore.
 - GOTOWI! - zawołali chórkiem.
       Dumbledore machnął różdżką i wystrzeliły z niej złote iskry. Cała dziesiątka stała wpatrując się w profesora, a iskry uderzyły ich, i wszystko, tak jak się cofa film w DVD, zaczęło się ruszać, włącznie z nimi. Tyle tylko, że coś było nie tak... 
       
       Elsa obudziła się i rozejrzała. Coś się nie zgadzało. Było... nie tak, jak powinno.
 - To... jest dormitorium Ravenclawu? - zapytała leżąca w łóżku obok Roszpunka.
 - Mnie też czegoś jakby brakuje - odezwała się Elsa.
 - O mój Boże! Jesteśmy spóźnione! - Roszpunka zerwała się i ubrała w tak szybkim tempie, ze Elsa mogła by przysiądź, że nie trwało to dłużej niż pięć sekund.
      Wybiegły chwilę potem razem z dormitorium, i pędząc niewyobrażalnie szybko w kierunku Wielkiej Sali. Przez nieuwagę potrąciły jakiegoś chłopca w ich wieku, którego wszystkie książki, które trzymał, wypały z rąk. 
 - Jeju, przepraszam... - zaczęła  Elsa, podnosząc parę książek i podając je chłopcu.
 - Spieszyłyśmy się aż za bardzo - dokończyła Puznia, zbierając kilka z leżących papierów.
 - Nie przepraszajcie, nic się nie stało - wziął książki od dziewczyn  i zagarnął włosy z twarzy.
     Był wyższy od nich o pół głowy, miał czarne włosy, lekko zafalowane i ładne, szare oczy. Wydawał im się dziwnie znajomy i całkiem przystojny, nawet jak na tka młody wiek.
 - Roszpunka Light - blondynka wyciągnęła rękę w jego kierunku.
 - Elsa Cold - jej również uścisnął rękę.
   Z kolei jego nazwisko i imię, wstrząsnęło nimi. dosłownie wstrząsnęło. To nie tak miało być, nie tu, nie teraz!
 - A ja jestem...
Ciąg dalszy nastąpi...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej ludziska! Uczyli mnie tyle razy, nie rób na ilość, tylko na jakość. Ale ja musiałam swoje, a jak! Ostatnie dwa - trzy rozdziały nie były najlepsze. No, ale musiałam. Mam Nadzieję, ze wam się podoba. Tak, można zgadywać, kto to może być, ale nie potwierdzę nic ;) Wybaczcie mi, ze musieliście się męczyć czytając tamte bzdurki, ale postaram się wkładać w to więcej wysiłku. Musze chyba przywyknąc do tego, ze jak nie mam weny, nie ma co się zmuszać.
Wasza Lusia

środa, 24 grudnia 2014

Rozdział 23 "Święta, święta i... sweterki Weasley'ów"

Boże Narodzenie odbijało się w myślach wszystkich uczniów i nauczycieli, którzy rzecz jasna zdołali wstać z łóżka przed innymi.
Lola obudziła się sama. Rozejrzała się wokoło. Już tutaj czuć było zapach
 - Wesołych Świąt - powiedziała do ścian.
 Wstała, leniwie wyciągając się z łóżka. Ku swojemu zdumieniu zobaczyła pod nogami górę prezentów. Uśmiechnęła się do siebie. Na szczęście nie zapomniała wysłać prezentów innym. Chwyciła jeden, podpisany ukośnym pismem. Był opakowany w spore, kwadratowe pudełeczko w śnieżynki. Opisany krótko "Od twojej BFF".
 - Dzięki, Roszpunko! - powiedziała w myślach, przytulając piękny, cieplutki szaliczek w kolorach Gryffindoru z wyszytymi złotą włóczką jej inicjałami C. C. oraz wielką paszczą lwa. W środku znalazła jeszcze pełno słodyczy. Wiedziała, że Roszpunka potrafi robić na drutach, ale nie że do tego stopnia.
    Wzięła następną paczuszkę, która była udekorowana papierem w reniferki. "Od Elsy i Ani". Otworzyła ją natychmiast, wyjmując kolczyki w kształcie lodowych śnieżynek i pasujący do tego idealnie naszyjnik. Do tego było równie dużo słodyczy, co od Roszpunki.
Czkawka podarował jej następną cześć jej ukochanej serii książek, za co miała ochotę uściskać go na odległość. Od Jacka i Flynn'a  dostała  ramkę na zdjęcie, która składała się z kliszy, które przedstawiały ich wspólne zdjęcia.
Kristoff z kolei zakupił jej ozdobną podusię z reniferem. Przyjrzała się jeszcze jednej paczce. Opisana słowami: „Przepraszam za wszystko. Tak, dobrze przeczytałaś. Wiem, jak lubisz pisać, więc myślę, że ci się przyda...”. Była to książka z pustymi stronami. Miała rację, przyda jej się.
     Dostrzegła jeszcze jeden, niezbyt bogaty prezent. Na opakowaniu widniał napis: "Dziękuj chłopcom".
Zaciekawiona wpatrywała się chwile w napis i zaczęła rozpakowywać. Wełniany materiał w jej ukochanym kolorze, który mieścił się pomiędzy lazurowym a turkusowym. Z dużą literą "C". Natychmiast naciągnęła na siebie sweter i uśmiechnęła się sama do siebie. Ciepło, cieplutko, cieplusieńko!
Szybko przebrała się w szaty, narzuciła na siebie sweter i owinęła się szalikiem. Już miała schodzić, kiedy potknęła się o jakąś dużą paczkę. Obejrzała zielony papier związany czerwoną wstążka. Miała pewne wątpliwości, co otwarcia jej, kiedy zobaczyła napis „Od Freda i George'a”. Ale jednak zanim wystrzeliła do Wielkiej Sali, zdecydowała się otworzyć paczkę.
- Umywalka? Poważnie... - uśmiechała się do białego kranu, który zdobiły namalowane bałwanki.
Tymczasem, wieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeele pięter niżej, w lochach...
- Flynn! Flynn! Wstawaj, stary! Flyyyyyyyyyyynn! - dopiero za siódmym szturchnięciem w ramie chłopak otworzył jedno oko i spojrzał na białowłosego z irytacją.
-Wesołych Świąt! - powiedział Jack. - Patrz, co dostaliśmy! - wskazał na wielką wannę leżącą w centrum pokoju. - Zgaduj od kogo!
 - Chyba nie muszę... - Flynn wyczołgał się spod kołdry i zabrał się za rozpakowywanie prezentów.  - Też dostałeś szalik od Punzie? - spytał białowłosy bawiąc się jakąś dziwną kulą, którą przytrzymywały dwie regulowane metalowe i bogato zdobione „czapki”. Był tam jeszcze napis „Zębuszka ma ich pełno, ale chyba czas zacząć kolekcjonować własne”. Staranne (tylko okazyjnie, zazwyczaj bazgrała jak kura pazurem) pismo Caroly.
 - Tak.... Dostałem wielofunkcyjny breloczek patelnię! - zawołał Flynn zamieniając mały brelok w kształcie patelni w ekspres do kawy.   - Od kogo?
  - Od Elsy i Ani. Kristoff kupił mi skarpetki, Czkawka... tak się w sumie zastanawiam co to, ale wiem, że zieje ogniem... od Meridy kubek z imieniem, od Loli zegarek z dopiskiem „Zawsze z ręką na czasie”... a ty? - spytał zamieniając breloczek w rakietę tenisową.
-Klepsydrę do przechowywania wspomnień od Car, szalik od twojej dziewczyny, od Meridy również kubek, od Elsy i Ani okulary podobne działaniem do tych, które nosiła Luna... patrz, co to?
Jack wskazał na dwa prezenty, niezbyt bogato opakowane, które zniknęły gdzieś za wielką wanną, którą razem zminiaturyzowali.
 - „Dziękujcie Fredowi i George'owi”… już się boję.
 - A ja chyba już wiem, co to jest...- powiedział Jack, odpakowując prezent.
Wyjął stamtąd błękitny sweter, z dużą literą „J”, a Flynn'owi rzucił zielony z „F”.
 - Sweterki Weasleyów! - ucieszył się brunet.
 - To co, nie widzę sensu siedzenia tutaj, chodźmy do Wielkiej Sali... - zaproponował Jack.
Szybko ubrali się i zniknęli za drzwiami, niesieni cudownym zapachem śniadania...
W tym samym czasie, w wierzy Ravenclawu...
 - Wesołych Świąt, Elsa! - Roszpunka ściskała w ramionach ledwo obudzoną blondynkę.
 - Wesołych Świąt! - dziewczyna odwzajemniła uścisk. A jednak dostały prezenty. Szczególnie zaciekawione były tym, po kiego im mniejsza wersja lodówki, ale wolały nie wnikać w intencje rudzielców.
Elsa wzięła w ręce nieduży prezent, opakowany w okrągłe pudełeczko, który ozdabiała śliczna niebieska kokardka. Roszpunka miała identyczny, z ta różnicą, że na jej pisało : „Dla Punzie, od BFF”. Rozpakowały je szybko i odkryły śliczne naszyjniki, będące częściami serca. Na tych ich widniały napisy „Best” i „Friends” więc uznały, że Caroly ma trzecią, z napisem „Forever”.
Fotka dotyczy tylko przedziału serduszka ;)

 - Wow, sama go uszyłaś? - zapytała Elsa tuląc milutki materiał szalika ze swoimi inicjałami, orłem w kolorach Ravenclawu. - Jest taki mięciutki! I nadaje się do mundurka!
 - Tak... a ty sama zrobiłaś te kolczyki? - zapytała Roszpunka stojąc przed lustrem i przyglądając się wesoło swojemu odbiciu.
 - Z pomocą Ani, nie umiałam zrobić uchwytów, tak samo Ania pomogła ze zrobieniem łańcuszka.
 - Wyszło wam ślicznie! - zachwyciła się Roszpunka obserwując, jak śnieżynki mienią się w świetle poranka.
 - Zapewne tez masz sweterek z wielka literą "R" od mamy bliźniaków, co? - Elsa założyła sweter w kolorze zamarzniętego jeziora, który świetnie pasował do jej oczu.
 - Aham, tylko mój jest fioletowy! - wciągnęła sweterek i zjadła jedną z krówek, które były dołożone do prezentu. - Trzeba im dziękować, tak głosi napis! - powiadomiła wskazując na karteczkę doczepioną do pudełka.
        Roszpunka pobiegła do wysokiego pudelka, w różowym opakowaniu w fioletowe, pionowe paski.
 - Flynn mi kupił perfumy o moim ulubionym zapachu! Ciekawe skąd wiedział!
 - Aaa wy nie jesteście przypadkiem zaręczeni, co? - zapytała otwierając prezent od siostry, którym były cudowne, pełne najzdrożniejszych wzorków rękawiczki.
 - No... tak, ale wiesz... zaręczyny "zawieszone" na czas pobytu w 1991 roku i zapewne przez najbliższe siedem lat będzie tak samo... - powiedziała, ale nie wydawała się wcale smutna z tego powodu.
      Elsa tylko skinęła głową i odpakowała prezent od Jack'a. Był to jakiś nietypowy zegarek, który wydawał się kręcić. Nie wiedziała, do czego ma to służyć, ale po chwili razem z przyjaciółką zbiegły na dół, do Wielkiej Sali. Czekała tam na nich cała reszta.
 - Wesołych Świąt!!! - Caroly rzuciła się na nią z taka prędkością, że Elsa ledwo utrzymała się na nogach, a chwile potem Lolka już ściskała stojącą obok Roszpunkę. - Nas też tak wyściskała... - powiedział Jack tuląc Else, jednocześnie składając jej życzenia.
 - Wyściskała też "Wesley's Family" plus Harry'ego - dodał Flynn.
 - Taaak - potwierdził przechodząc obok Percy. - Wszystkich, po dwa razy, za każdym mówiąc Wesołych Świąt! - dokończył, życząc wymieniając uścisk dłoni z Jack'iem i Flynn'em.

      Oto był początek Bożego Narodzenia, ale...
Ciąg Dalszy Nastąpi...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Niby wam już skaładałam życzenia (no, ale się wyrobiłam jednak!!!) ale co tam...

Powodzenia i walki, sukcesu i ewentualnych darów,
w postaci cech charakteru,
Uśmiechu, przyjaciół, pogody ducha.
Słońca świecącego w dni ciemne i pochmurne!
Dróg dobrych i ścieżyn życia, losu łatwego!
Zdrowia by móc w nimi brnąć
dobrego ducha wiary i myśli w roku ...


Wasza Lusia i widzimy się po świętach!!!

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 22 "O co poszło Ślizgonce i Gryfonce?"

        Było już coraz bliżej Bożego Narodzenia. Hogwart leżał już od wczoraj pod kołdrą śniegu. Gryfoni wygrali mecz ze Ślizgonami Bliźniaków ukarali za zaczarowanie śnieżek (tyle, że nie tylko oni je zaczarowali), które ścigały Quirrella. Wiekszosc sów, które jakimś cudem przetrwały zamieć przechodziło kuracje u Hagrida. Sowy Loli i Jack'a wyleciąly gdzieś tam i wróciły po długim czasie. Dlatego też nalezały do grona kurujących się. Chopak zapomniał, albo nawet celowo nie odwiedzał swojej przeklętej sowy. Car natomiast u Hagrida przesiadywała godzinkę dziennie, głaszcząc i dogadzając Lilith.
          Od wydarzeń z Nocy Duchów, coraz częściej można było zobaczyć Jack'a w towarzystwie bliźniaków, czasem dołączał do nich jeszcze Flynn, ale najczęstszą towarzyszka wypraw rudzielców była Car. Dużo czasu spędzała jeszcze z Elsą, ale z Roszpunką nie mogły się spotkać i stale się mijały. Elsa i Jack pogodzili się, jednak mimo wszystko, tylko czasami chodzili razem (jak się gdzieś przypadkiem spotkali) . Ania przeprosiła Lolę i znów zaczęły się do siebie odzywać. Merida była jednak nazbyt uparta, by przeprosić. Kristoff zaszył się gdzieś, nikt go praktycznie nie widział. Czkawka coraz częściej widywany był z ładną Krukonką ze swojego roku. Mavis, Mavis przeszła "na złą stronę mocy!".
      Profesor McGonagall spisywała wszystkich, którzy zostają na święta w Hogwarcie. Jack nie chciał wracać do "tego starego, brudnego pudła", jak nazywał opuszczoną akademię. Fakt, ze Mikołaj trochę się postarał, ale jednak dalej czuć tam było kurz, pajęczyny i tak dalej. Skoro są tam pająki, to i Lola nie wracała. Merida, Czkawka i Kristoff zdecydowali się wrócić. Za to Flynn zostawał, gdyż uznał, ze będzie się nudzić bez Jack'a i biorąc ze sobą Roszpunkę, zostali. Elsie nie spieszyło się do Akademii. Pokochała Hogwart, wiec nie miała ochoty wracać. Z kolei Ania i Mavis pożarły się o to, która wraca, a która zostaje i w efekcie końcowym, obie wracają do Akademii.
      Właśnie trwała lekcja eliksirów. Gryfoni i Ślizgoni trzęśli się z zimna. Oddechy natychmiast zamieniały się w parę.
 - Naprawdę mi żal - orzekł Malfoy - tych wszystkich, którzy będą musieli zostać na Boże Narodzenie, bo nie chcą ich w domu.
   Wprawdzie słowa te kierował do Harry'ego, ale Jack mógłby przysiąc, że jego też objął wzrokiem.
  Lekcja eliksirów była wprost mecząca, zwłaszcza złośliwe docinki Malfoya, który jak zawsze działał Jack'owi na nerwy. Kiedy lekcja się skończyła, Lola zadbała o to, by poinformować blondyna o tym, że niektórzy nie chcą wracać do domu, bo już w nim są. Oczywiście zamurowało go na chwilę, ale potem znów odzyskał swoja "odpowiedź na wszystko", tyle, że jej już nie było.
     Kiedy wraz z Jack'iem spróbowali się ruszyć, z bólem odkryli, że korytarz zastawiła wielka jodła. Ze stopami Hagrida.
 - Może ci pomożemy, Hagrid? - zaproponowała Caroly.
 - Nie, nie trzeba, po za tym, po kłułabyś się, Lola.
     Oboje chwile potem zorientowali się, ze przecież zaraz zapyta go o to Ron. Dlatego, żeby nie psuć historii pobiegli do Wielkiej  Sali.
       Była dekorowana przez profesor McGonagall i profesora Flitwick'a. Festony ostrokrzewu i jemioły zwisały ze wszystkich ścian, wokoło stało ze dwanaście pięknych jodeł.
 - Wow! - usłyszeli za sobą znajomy głos.
 - Punzia!
 - Lola! - dziewczyna rzuciła się przyjaciółce na szyję.
 - Za każdym razem cię mijałam!
 - Ja też! Pytałam się ludzi, czy cie nie widzieli mówili, ze tak, szlam tak i okazywało się, że tyle co poszłaś!
 - Miałam tak samo! A zostajesz w Hogwarcie?
     Lola pokiwała głową.
 - No głupie pytanie. Ja tez zostaję!
 - A ja będę sama w dormitorium, Ania i Merida wracają, Hermiona wraca, Parvati i Lawender również...
 - Ojej... a ja z Elsą zostaję tylko... - westchnęła Roszpunka.
 - Ja będę tylko z Flynn'em - powiedział Jack.
 - Ty to masz szczęście... - Caroly usiadła przy stole Gryfonów, a reszta razem z nią.
 - Nie będzie aż tak źle... może uda nam się przekonać Dumbledore'a i McGonagall, żebyś przez ferie mieszkała u nas? - zaproponowała Roszpunka, pojawiając się po drugiej stronie stołu Gryfonów.
 - Wiesz co - zaczął Jack. - Nie wydaje mi się, żeby Krukoni podzielali twoje zdanie. Wiesz, jednak dormitorium  to dormitorium.
 - Chyba masz rację. A gdzie Elsa? Już rano jej nie widziałam, kiedy się obudziłam, nie było jej.
 - Ani też nie było, ale widziałam je na błoniach. W końcu siostry - Lola wstała i podeszła do McGonagall - Może w czymś pomóc, pani profesor?
 - Lizuska... - stwierdził Jack i zorientował się, że Roszpunka pobiegła za nią.
      Chłopak powoli powędrował w kierunku dziewczyn.

***
    Do Bożego Narodzenia zostało jeszcze kilka dni (właściwie dzisiaj rozpoczęły się ferie) i "gang bliźniaków" przesiadywał w pokoiku za obrazem z Lordem.
 - Ciekawe co robią w Akademii... - zapytał Flynn rozkładając się na kanapie.
 - Czkawka pisał, że Dumbledore załatwił im choinkę, a oni z pomoczą czarów wysprzątali wszystkie skrzydła - orzekła Lola, poruszając laufrem, żeby chociaż raz wygrać z Fredem. - Wszystkie!
 - Korespondujecie ze sobą? - zdziwił się Jack.
 - W przeciwieństwie do ciebie, on potrafi mnie zrozumieć...- odpowiedziała widząc, jak wieża zbija jej drugiego skoczka - Poddaję się, jak ty to robisz?
 - Nie pozwolę ci się poddać. George, weź jej pomóż! - zawołał Fred.
 - Nie! Dam sobie radę, ten jeden raz! Dam radę! - zaprotestowała - W normalnych szachach często wygrywałam, ale te są uparte!
      Został jej tylko laufer, królowa, król i jeden pionek. Przy czym Fred miał prawie wszystkie.
 - Zimno tu - stwierdziła Elsa, przysuwając się do kominka w końcu pokoju.
 - Tobie jest zimno? - spytał Jack świadomy jej mocy.
 - Tak, właśnie, zimno - potwierdziła wystawiając ręce w kierunku ognia.
 - Jack, daj spokój. Mnie też jest zimno. Przydałby się cieplusi, gruby sweter! - powiedziała Caroly.
 - Mi też! Przynajmniej byłoby cieplej!  - Roszpunka wcisnęła się w róg kanapy, popijając gorącą czekoladę.
 - Ej, skąd masz czekoladę? - spytał Flynn.
 - Z kuchni - odpowiedziała biorąc kolejny łyk.
 - To ja lecę, zaraz wracam! - zawołał chłopak stojąc już przy drzwiach.
 - Weź mi też przynieś! - zawołała za nim  Elsa.
 - Wezmę wszystkim!
       Flynn zniknął za drzwiami.
 - Zamarzam!!! - Caroly pocierała dłonie bardzo szybko i nie wytrzymując pobiegła do Elsy przy kominku.
 - Mnie jakoś nie jest zimno - powiedział Fred.
 - No ktoś mnie rozumie! - zawołał białowłosy i zjechał po oparciu fotela.
 - Wiesz, dziewczynom wiecznie jest zimno... - stwierdził George.
 - Jak wam tak bardzo zimno, mogę lecieć po szaliki. Tylko będą szmaragdowo-srebrne.
 - Świetny pomysł! Kolor nie istotny! Ważne, że ciepło! - Roszpunka również zasiała obok kominka.
 - Jestem za pięć  minut.
       Siedzieli dosłownie parę sekund, kiedy Flynn wrócił z całą tacką gorącej czekolady. Wszyscy zbiegli się i każdy zabrał kubek, w większości ze słowami "dzięki' lub "dziękuję". Lola ponownie wróciła do gry.
 - Gdzie Jack?- zapytał chłopak odkładając tackę z jednym kubkiem na komodę.
 - Podszedł po szaliki - wyjaśnił Fred.
 - Bo dziewczyny zamarzały - dokończył George przyglądając się grze.
 - Co robimy? - zapytała Elsa.
 - WYGRAŁAM!!!!! - Lola podskoczyła omal nie wylewając na siebie czekolady.
 - Jeden raz na siedem - Jack pojawił się w drzwiach i rzucił jej szalik, którym natychmiast się owinęła.
 - Daj się nacieszyć... - wtrąciła Elsa.
 - Może zagramy w Eksplodującego Durnia? - zaproponował Flynn bawiąc się talią.
 - Jak coś wybucha, to lepiej nie... - zaczęła Lola.
 - Popieram! Nie wiecie, ile rzeczy przy niej wybuchło! - stwierdziła Roszpunka zawijając szalik szczelniej.
 - Przecież o to chodzi, żeby w tej grze wybuchało - uśmiechnął się Fred.
 - Wolałabym nie ryzykować. Ona ma zdolności destrukcyjne - Elsa zamrugała oczami.
 - Więc będziemy tak usychać? - zapytał George.
 - Chyba, że... - Fred wyjrzał przez okno.
       Roszpunka wstała dopijając czekoladę do dna i podeszła do Freda przy oknie. Wyjrzała przez okno i uśmiechnęła się.
 - To całkiem niezły pomysł - stwierdziła.
 - A podobno było wam zimno - powiedział Fred mierząc ją wesołym wzrokiem.
        Roszpunka wzruszyła ramionami.
 - Lepiej wyjść i się poruszać, niż siedzieć i marznąć. 
 - To co, dołączymy do tej bitwy na śnieżki toczącej się na błoniach?

***

     Po dwóch i pół godziny rzucania w siebie śnieżkami, wraz z resztą Gryfonów, Krukonów, Puchonów i Ślizgonów przemoczeni wrócili na kolację do Wielkiej Sali. Wszystko było takie cieplutkie, ze niemal natychmiast ich rozgrzało. W całej sali czuć było zapach jodeł, a wszystko dookoła przypominało o świętach. atmosfera była wprost magiczna.

 - Jestem wykończona - Elsa ziewnęła, kiedy razem z Roszpunką dotarły pod drzwi dormitorium.
 - Jakie szkody wyrządzi świeca, która spada z nieba? - zapytała kołatka w kształcie orła.
 - Skoro nie jest zapalona, to może co najwyżej walnąć kogoś w głowę, albo rozbić szybę - zaczęła Elsa.
 - A tak po za tym, od kiedy świeczki spadają z nieba? - dokończyła Roszpunka i kołatka wpuściła je do dormitorium. 
      Ostatnio zagadki były coraz dziwniejsze. Elsa złapała się na tym, że nie umiała odpowiedzieć na podchwytliwe pytanie: Na samym czubku dachu stoi kogut i znosi jaja, po której stronie spadną?
Dopiero po chwili  zorientowała się, że przecież kogut nie znosi jaj.
   Elsa zasnęła wprost błyskawicznie. Jeszcze tylko kilka dni do Bożego Narodzenia...
Nie spodziewali się prezentów, bo od kogo? Nie mieli tu rodziny i w ogóle. Ale mimo wszystko cieszyli się.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Co tam u was? Może jednak się wyrobie na jutro/pojutrze ze świątecznym postem. Może. Liczę, ze wam się spodobało, chociaż, jak mówiłam w poprzednim rozdziale, walczę z brakiem weny i pisze praktycznie "na siłę" i bez przemyślenia (co wpadnie, to wpisuję). Nie jest to moze najdłuższy rozdział, ale mam nadzieję zę wam sie spodobał.
No, to tyle, Wasza Lusio-Venti~

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 21 "Wybaczenie, Noc Duchów, Zaskoczenie"

 - Do twarzy ci w różowym, Jack! - powiedziała Elsa, idąc razem z nim w kierunku Wielkiej Sali.
 - Super, wiem, już mi to mówiłaś. Jeszcze tylko  pięć godzin i będę wolny! - powiedział próbując ściągnąć czepek, czy co to tam było.
 - Gdzie twoje owieczki, Frost? A może mówić ci Jackusia? - zakpił Malfoy mijając ich na korytarzu.
 - Nie trzeba, owieczki poszły spać! - odpowiedział białowłosy, nie chcąc dać mu satysfakcji.
 - Jack! My chyba nosimy ten sam rozmiar! Mogę pożyczyć kiedyś tę sukienkę? - zawołała jakaś dziewczyna.
      Jack był już cały purpurowy i miał nerwy w strzępkach. Gotowy był w każdej chwili wybuchnąć.
Na horyzoncie pojawiła się dziewczyna, o zakręconych włosach, grzywce przysłaniającej roześmiane, zielone oczy, wyglądającej w szkolnym mundurku na bardzo chudą i śliczną dziewczynę.Vicky.
 - Hej Elsa! A ty pewnie słynny pan Frost? - spytała z uśmiechem.
 - Tak, już nawet wiem, czemu słynny... - skrzywił się, spoglądając na zegarek. - Jeszcze tylko cztery godziny i pięćdziesiąt cztery minuty... pięćdziesiąt trzy.
 - Czyli nie tak źle. Elsa, widziałaś może Cartera?
 - Nie, Vicky, od rana go nie widziałam. Sprawdzałaś w bibliotece?
 - Carter i biblioteka? Te dwie rzeczy do siebie nie pasują... - zaprotestowała dziewczyna.
 - Ostatnio często go tam widuję - przypomniała sobie blondynka, wracając myślami do...
 - W zasadzie może się przede mną chowa. Dobra, spadam. Pa!
        Kiedy Vicky zniknęła za zakrętem, Jack ponownie się odezwał, ale Elsa przerwała mu w pół słowa.
 - Widziałeś jej naszyjnik? Srebrne litery L. V. w kółku, a dookoła T. M. R.! - powiedziała z przerażeniem.
 - Być może dlatego, że nazywa się Victoria Laurents, a jej mama to Tamara, siostra Martina, a ojciec Rufus? - powiedział bez przejęcia.
 - Możliwe. Skąd wiesz o jej rodzinie? - spytała nieco uspokojona Elsa.
 - Pansy obrażała w pokoju wspólnym wszystkich, których uznała za "szlamy", a Vicky poznała kiedyś tam i zaczęła opowiadać o tym Dafne, Milicencie i Mavis... - ostatnie słowo niemal wypluł.
 - Dobra, ale to nie zmienia faktu, że jest to trochę podejrzane. Lord Voldemort - Tom Marvolo Roddle...
 - Osobiście wątpię, żeby była jakkolwiek  związana z Voldkiem - w ustach Jacka pomalowanych różową szminką brzmiało to dziwnie.
      Określenie "Voldek" wywołało na jej twarzy uśmiech, a białowłosy również się uśmiechnął.
 - Nie ważne, zmieńmy temat. Więc zapominamy o całym zajściu? - spytał z nadzieją w głosie.
 - Tak. Więc ponownie mogę utrzymywać, ze jeszcze się nie całowałam - pozwiedzała do siebie, szeptem, ale on to usłyszał.
         Chłopka odskoczył zdumiony.
 - Jak to?!
 - Tak to. Miedzy innymi dlatego byłam na ciebie wściekła.
 - No wiesz, myśłałem, że...
 - Przez osiemnaście lat zamknięta w zamku poznałam tylu mężczyzn, że naprawę. A ty zapewne tak.
 - Tu cie rozczaruję. Nie masz racji. - powiedział chyląc głowę.
 - Hm? Myślałam, że tak, ze zdecydowanie tak... a tu proszę. No bo wiesz, znasz wiele dziewcząt, chociażby te z naszego towarzystwa: Roszpunka, Merida, Caroly, Mavis...moja siostra cię znała, albo Zębowa Wróżka...
 - Z Zębową Wróżką to trochę długa historia. Roszpunka to Roszpunka, Merida i ja? Jakoś tego nie widzę... Lola to przyjaciółka, bardzo dobra, jeśli nie najlepsza, Mavis... to, że się znamy, o niczym nie świadczy. Twoja siostra już kogoś ma, a po za tym, ty byś mnie chyba zamordowała.
 - Nie przesadzajmy... - uniosła rozweselone spojrzenie ku górze.
 - No okey, kara mi się należała. Jeszcze tylko cztery i pól godziny - powiedział przekraczając próg Wielkiej Sali.
 - Zapewne będziesz chciał się na nich zemścić? - zagadnęła Elsa.
 - Tak, oczywiście! - powiedział pewnie, kiedy usłyszał kolejne chichoty.
 - Tak się składa, że ja i Lola mamy ciekawy plan na Noc Duchów, wiesz, wystraszyć żartownisiów...
 - A co z trollem?
 - Harry go załatwi, zanim się obejrzymy. Spotkanie dzisiaj wieczorem, w Sali Portretów. Pamiętaj, przed ciszą, nie chce wylecieć...
 - Zjawie się na stówę - uśmiechnął się i ruszył w kierunku stołu Ślizgonów.

***

 - No nareszcie! Już myślałam, że się w ogóle nie zjawicie! - zawołała Caroly do idących z wolna Elsy i Jacka (który nareszcie wyglądał normalnie).
 - Ktoś jeszcze oprócz nas? - spytał Jack.
 - Możliwe, ze Roszpunka i Flynn się zjawią, ale nie wiem. Zaraz zobaczymy - powiedziała i wyciągnęła jakiś kawałek papieru, złożonego kilkakrotnie.
 - Czy to... - zaczęła Elsa.
 - Uroczyście przysiegam, że knuję coś niedobrego! - powiedziała szeptem Lola i dotknęła różdżką zwoju.
Napis na mapie głosił:
 Panowie Lunatyk, Gilzdogon, Łapa i Rogacz,
zawsze uczynni doradcy czarodziejskich psotników,
mają zaszczyt przedstawić
MAPĘ HUNCWOTÓW.

       Wszyscy w uwadze przyglądali się mapie. Dwie wstęgi oznaczone nazwami  "Roszpunka Light" i "Julian Szczerbiec" sunęły ku miejscu, w którym stali.
 - Idą! - powiedziała wesoło.
 - Skąd masz te mapę? - spytała blondynka.
     Szatynka spojrzała na nią jakby to było coś oczywistego. 
 - Chodź niemal krok w krok za kimś, z kimś lub po kogoś kto coś posiada, a będziesz wiedzieć, gdzie się znajduje.
 - A poważnie? - chłopak zapasał ręce na piersiach.
    Brązowooka przewróciła oczami.
 - Wykradłam ją, proste, prawda? - powiedziała i spojrzała ponownie na mapę. Chwilę się w nią wpatrywała, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu. - Koniec psot!
    Machnęła różdżką i mapa zamknęła się.
 - Hej! - zawołała Roszpunka, idąc w towarzystwie Flynn'a.
 - Hej, nareszcie jesteście! Co tak długo? - zapytała wkładając mapę do kieszeni szaty.
  Roszpunka nie odpowiedziała, tylko zaczęła bawić się włosami.
 - Dobra, nie ważne, musimy zacząć omawiać plan - rzekła szatynka. - Proszę za mną!
 - Co ty, McGonagall jesteś? -spytał Flynn z odrobiną kpiny.
 - Daj się nacieszyć! - odpowiedziała i ruszyła wzdłuż sali, w kierunku schodów.
  Szła pamiętając dokładnie, gdzie i kiedy powinna skręcić. W wkrótce dotarli do portretu, przedstawiającego jakiegoś otyłego mężczyznę i zielonym fraku, który przyglądał się z uwielbieniem swojemu odbiciu w lustrze.
 - Czyż nie jestem najprzystojniejszym mężczyzną na świecie? - zapytał ich portret.
 - Ależ oczywiscie, Lordzie Fannegann'ie! - odpowiedziała przesłodzonym głosem dziewczyna.
 - Jakaż z ciebie miła osóbka, zapraszam do środka! - odpowiedział portret i odsłonił wejście do komnaty.
Weszli sznurkiem do środka.
       Pokój był piękny. Ściany zdobiły cudowne malowidła, a w centrum pokoju stały kanapa, i kilka pięknych foteli, stolik do kawy i tak dalej... najlepsza była jednak ogromna szafa, bardzo szczelna, szczelna do tego stopnia, ze w ogóle nie było widać, gdzie kończyły się drzwi szafy.
Były tylko dwa okna, małe, w kształcie łuków, osłonięte szmaragdowymi kotarami w złote paski.
 - Potrzebny nam strażnik. Kto się zgłasza na ochotnika jako pierwszy? - zapytała Lola.
 - Nie ma chętnych - odpowiedział po chwili czekania  Flynn.
 - Może losowanie? - zaproponowała Elsa.
 - Kolejność alfabetyczna?
 - Tylko nie alfabet! - Jack oparł ręce na stolik.
 - Dobra, ja mogę stróżować - Flynn ponownie się odezwał.
     Lola ponownie wyciągnęła mapę i wręczyła ją Flynn'owi.
 - Niech wróci w stanie nienagannym, muszę ją oddać.
 - Nie ufasz mi?- spytał z miną aniołka.
 Dziewczyna bez słowa zmierzyła go wzrokiem.
Lola, Elsa i Punzia zasiały na kanapie, a Jack i Flynn (zaciekawiony mapą, która zaczęła go obrażać) na fotelach.
 - Weź coś zrób! - zawołał szatyn do Jack'a, kiedy "pan Łapa"  zaczął drwić z jego pewności siebie.
 - Nie pamiętasz? - niebieskooki wyciągną różdżkę. - Uroczyście przysięgam, że knuję coś bardzo niedobrego!
 - Jakoś tak zapomniałem. Syriusz, przegiąłeś! - szepnął Flynn do siebie i zaczął obserwować mapę.
 - Ty się nie przejmuj Black'iem, tylko tym, że rudzi mogą wrócić w każdej chwili - przypomniała Lola.
 - Jasne, wiem, rozumiem... - chłopak w ogóle jej nie słuchał i obserwował z zaciekawieniem chodzące postacie.
      Dostrzegł Harrego i Rona, którzy zmierzali w stronę chatki Hagrida. Widział również  Dracona, Crabbe'a i Goyle'a którzy...
 - Kryć się! - zakomendował i wraz z resztą schował się w szafie.
 - Co jest? - spytała Roszpunka wciśnięta w róg szafy.
 - Idą w tym kierunku, nie wiem, czy wejdą, ale nie chcę skończyć jak Jack.
 - Ej! - oburzył się wyżej wspomniany.
Usłyszeli znajome śmiechy, które w chwilę później ucichły. Siedzieli w bez ruchu na wstrzymanym oddechu. 
 - Lumos! -Elsa spróbowała rzucić zaklęcie, którego uczyli się drugoroczni i nie poszło jej najgorzej.
Szafa wypełniła się niebieskim światłem.
 - Sprawdzaj, gdzie są! - zawołała unosząc różdżkę jak najbliższej mapy, na taka odległość, żeby jednak jej nie spalić.
    Miała wielka nadzieję, ze szafa nie przepuści światła. 
 - Poszli! - ucieszył się Jack i cała piątka wysypała się z szafy na ziemię.
 - Nox! - niebieskie światełko na końcu różdżki Elsy zagasło.
 Przeszli do całkowitego omawiania planu...

***
Jakiś czas później(dużo później) , Noc Duchów

 - Wygląda Lord wprost przewspaniale, nie wiem, jak ten wstrętny chłopiec mógł Lorda tak niedorzecznie obrazić... - Roszpunka uspokajała plączący obraz, żeby dostać się do środka.
 Obraz łkał i pociągał nosem.
 - Wejdź panienko... chlip... dam sobie rade... chlip...
 - Dziękuję, następnym razem niech się Lord postawi! - zawołała wchodząc do pokoju.
 - Gdzieś ty była?
 - Ty nie musiałeś uspokajać płaczącego obrazu... - fuknęła.
 Jack uniósł ręce w geście podania. Był umalowany białym pudrem(chociaż i tak był blaty jak ściana, to wybieliło go jeszcze bardziej) i wyglądał prawie, jak trup. Caroly natomiast miała tak nastroszone włosy we wszystkie strony, że wyglądała jak wiedźma (w zasadzie to określenie jakoś nie pasuje do czarownicy, ale wiecie, o co biega). Flynn przypominał Zoombie. Roszpunka nie była jakoś specjalnie wystylizowana, porucz tego, że "wybuchnął" na nią eliksir.
 - Dobra, niemal wszystko gotowe - zawołał Jack robiąc więcej miejsca w szafie.
 - Chwila, ale jak ich tu zwabić? - zapytała Elsa, próbując jakoś doprowadzić się go gorszego stanu, ale jej z tym nie szło.
 - Spoko, myśleliście, że o tym nie pomyślałam? - zapytała retorycznie Caroly, mrugając.
 - A ty kiedyś myślisz?
 - Oczywiście! Co za głupie pytanie, zapewne częściej niż ty...
 - Ja nie myślę?! - oburzył się Jack.
 - Gdybyś myślał, to być nie c...
 - Więc skąd oni się tu wezmą? - Flynn przerwał rodzącą się kłótnię.
 - Więc tak - zamrugała słodko i usiadła na kanapie. - Mają zamiar coś stąd wziąć i przyjdą tu lada moment.
 - A wiesz co takiego mają stąd zabrać? - zapytała Roszpunka przyglądając się jakiemuś pudełku, z którego wydobywał się niebieski dym.
 - Nie mam bladego pojęcia! - zawołała opadając na kanapę.
 - A ma...
 - A co ja Wikipedia!? - Caroly weszła Jack'owi w pół słowa.
 - Chciałem tylko zapytać, czy masz tę mapę.
 - Nie - zaczęła machać nogami w powietrzu.
 - Nie, bo...?
 - Bo musiałam ja oddać? - podniosła się i spojrzała na niego z wyrzutem - Dobijacie mnie.
     Ponownie opadła na kanapę, kiedy usłyszeli kroki. Zerwała się i razem z reszta pognała do szafy. Cała piątka przystawiła twarze do drzwi szafy słuchając, co się dzieje. 
 - No to eliksir gotowy - stwierdził jeden z nich - W szafie powinny być fiolki...
 - Pytanie, czy nie wykorzystaliśmy wszystkich...
 - Raczej nie - odparł chłopak po chwili namysłu - Zobaczymy...
    Rudzielec otworzył drzwi i kiedy pięć osób wypadło na niego z szafy krzyknął razem z bratem.
 Cała piątka powoli zaczęła wstawać, w napadzie śmiechu.
 - Żebyście widzieli swoje miny!!! - zawołał Flynn.
 - Bezcenne!
   Śmiali się tak długo, a potem równie długo odzyskiwali spokój. Rudzielce jeszcze chwilę byli w szoku. Jeden leżał na ziemi, a drugi z nieregularną fiolką, którą ledwo trzymał,  stał w osłupieniu.
 - To w odwecie za pasterkę - uśmiechnął się Jack, odzyskawszy spokój.
   Obaj potrząsnęli głowami.
 - Jak?
 - Skąd?
 - Kiedy?
 - Po co?

 - Was trudno jest zaskoczyć czymkolwiek, wiec... - zaczęła Elsa.
 - Posłużyliśmy się waszą mapą... - Fred automatycznie dotknął kieszeni i zorientował się, że jest pusta.
 - Oddaliśmy ją - uspokoiła Caroly - Jest na swoim starym miejscu.
 - Skąd wiedziałaś, że taką mamy? - zapytał wstając z ziemi George.
 - Ja wiem wszystko! - odpowiedział dumnie.
 - Słyszałeś to, George?
 - Tak, Fred.
 - Zdrajczyni! - zawołali chórkiem.
     Lola wzruszyła ramionami.
 - No tak... mogłam się domyślić, że wy możecie robić i kawały, a ja wam nie - powiedziała z udawanym żalem.
 - Szacun - odpowiedział jeden z nich, a wszyscy podnieśli zaskoczone spojrzenia ku nim.
 - Brawo! Może byśmy tak rozpoczęli współpracę? - zaproponował drugi.
 - W sensie współpraca z wami oznacza...
 - Wspólne wycinanie numerów i tym podobne.
    Cała piątka spojrzała po sobie.
 - Wchodzimy w to! - stwierdził w końcu Jack.
 - Super. Podpiszcie tu... - Fred wręczył Jackowi długopis i jakąś stertę papierów.
 - Tu...
 - Tu...
 - I tutaj.
 - To wszystko! - chłopcy zabrali im kartki i stanęli szczerząc się jak zwykle.
 - Chwila... ja dobrze przeczytałam "będę ryzykować wyrzuceniem ze szkoły dla dobrej zabawy"? - Roszpunka próbowała odzyskać kartkę, którą podpisała.
 - Tak. No to umowa stoi, tak? - George wyciągnął rękę do Flynn'a, a Fred tak samo, do Jack'a.
 - Stoi - odpowiedziała zgodnie piątka.
 - Jedyni Ślizgoni którym mogę uścisnąć rękę. Czujcie się wyjątkowi...- dokończył za nim Fred.
Wscy uścisnęli sobie ręce i ruszyli do Wielkiej Sali, w której trwała właśnie panika. Żegnając się ruszyli za swoimi prefektami, wracając do dormitoriów.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Mam nadzieję, że wam się podobało. Ja nie jestem zachwycona, ale pisałam go dosyć długo, walcząc z brakiem weny, wiec proszę o wyrozumiałość. Ale krytykę mogę przyjąć ;)
Lusia

sobota, 20 grudnia 2014

Wesołych Świąt przed świętami!

Christmas at Disneyland Paris featuring Disney's Frozen, Anna and Elsa 
Może wyrobię się ze świątecznym rozdziałem na czas, ale nie obiecuję.
No, Święta w Hogwarcie nie były tak szybko, a my jesteśmy dopiero na początku roku.
chociaż i tak skracam te wydarzenia, bo wiele z jedenastolatkami robić się nie da :D
Muszę niestety przebrnąć jeszcze przez Noc Duchów i  rozdział o tym, 
kto zostaje w Hogwarcie, a kto wraca do Akademii.
Powiem tyle, ze połowa z dziesiątki wróci.
No wiec, raczej w ciągu dwóch dni wiele nie zdziałam, 
ale 21 w połowie napisana, wiec może się uda. 
Trzymajcie kciuki ;)
A teraz chciałabym wam życzyć 
Zdrowych, Wesołych Świąt, pełnych radości i rodzinnego ciepła.
Samych dobrych ocen, radości z życia, szczęścia w miłości, 
cudnych chwil uniesienia...
Wasza Lusia (Venti~)
PS. Kilka artów, żebyście wiedzieli, że nie tylko my przygotowujemy się do świąt!

http://31.media.tumblr.com/54f7cff7d7b3685769a6a6668624ed14/tumblr_mybx54ZtUu1rcx0kxo3_500.png
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHOA2XRn5YptrSDwGwu8Gp7I4cDN0duXa-EH65oEdaTCvuNSsk7fOZoqaZZcMpGEoAyyUdDZ-5zX5xyZvN3hrjQ5ZK0TeVghw0swfvrIzz725xk0suPHpEyoSzYZPM8avpP_3bP0I3bFE/s1600/tangled-christmas-enredados-navidad-disney-rapunzel-santa-claus-papa-noel-princesas-princess.jpg
 http://images6.fanpop.com/image/photos/32900000/Holiday-with-Rapunzel-and-Merida-disney-princess-32919524-200-200.jpg
http://31.media.tumblr.com/7a5b85504727b76a0e8459de5038c77d/tumblr_mybx54ZtUu1rcx0kxo4_500.png
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/236x/1c/f7/d1/1cf7d103f05f56201d175ee9a3aadb9c.jpg
http://images6.fanpop.com/image/photos/36400000/Merida-image-merida-36407599-200-200.png
Po raz ostani w tym poście, 
wasza Lusia ;)
Do zobaczenia (napisania) w rozdziale 21!

piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział 20 "Lekcja Latania, cokolwiek ma to znaczyć..."



***
      Wyszli od Dumbledore'a w różnych nastrojach. A teraz zgadywać, kto w jakim! No, to nie jest ważne. Właśnie w tedy Merida, Ania i Caroly spotkały "na prywatnym" Harry'ego i Rona. Jak się wpada na ludzi, to tak już jest. Tylko tym razem było to sprawka Ani. Nie obeszło się bez poznania się rzecz jasna...
 - Hej, wybacz że na ciebie wpadłam!
 - Nie szkodzi...
 - Cześć! Ja jestem Ania, to Caroly, a to Merida. A wy?  - spytała, chociaż znała odpowiedź.
 - Ja Harry, a to Ron.
 - Wydaje mi się, że widziałem cię z moimi braćmi... - powiedział Ron, spoglądając na Car i nie wyglądając wcale na zdziwionego.
 - No tak, włóczyła się z nimi, Bóg wie, gdzie! Ostatnio robi to coraz częściej, może trzeba by ją uwiązać na smyczy? - sprowokowała ją Merida. - A po za tym, to nam się dosyć spieszy... - odeszły z Anią, chichocząc.
   Car pożegnała chłopaków i dogoniła je za najbliższym zakrętem. Tym razem nie wytrzymała.
 - Wiecie co? Nie chcę być wredna, ale możecie się odwalić? - spytała z rzadką u niej złością - To przestało być zabawne. Mówcie sobie co chcecie, ale ja się nie zakochałam i w najbliższym czasie nie zamierzam się w nikim zakochiwać, JASNE?! - wrzasnęła i ruszyła szybkim krokiem w błędnym kierunku.
 - To nie tam... - powiedziała cicho Ania, uważając na słowa.
 - Wiem o tym, zrobiłam to specjalnie! - zawołała i oddaliła się całkiem daleko.
       Caroly wróciła do dormitorium i zatopiła się w myślach. Nie, nie zakochała się, ale zaszła w uczuciach dalej, niż myślała. W "fazie pierwszej", kiedy czytała książki, chciała mieć baaaaaaardzo takich starszych braci, tak jak Ginny. Potem, kiedy zaczęła się bliżej zastanawiać, pomyślała, że tacy przyjaciele byliby wprost idealni. Ciągle jednak nie myślała o nich pod innym kątem. Do czasu koło trzynastki. Wtedy jej myśli ukierunkowały się bliżej innych tematów, ale dalej były to tylko zastanowienia. Sytuacja zmieniła się całkiem, a wszystkie myśli zawirowały w pociągu. Wtedy można by rzec na 100% że jej się podobają. A od podobają do miłości droga jest długa. Tylko ona sama czuła, że zmierza w tamtym kierunku. Ale to nie miłość. Jeszcze. Uznajmy, że zauroczenie. Tak, chociaż nie. To nawet za mocne słowo... chociaż?
(przyjmijmy,
że ten po lewej to George,
a ten po prawej  Fred)
              Gryfoni i Ślizgoni zmierzali właśnie na lekcję latania. Jakkolwiek maiłoby być, to było inaczej. 
Niemniej jednak, zachwycone tym wszystkie nasze dwie Gryfonki, myślały tylko o następnej lekcji, bo na tej sobie nie polatają. Wiedziały, że zaraz Neville poleci na miotle i spadnie, pani Hooch  pójdzie z nim do pielęgniarki i w końcu w ogóle nie będzie lekcji, Potter złapie przypominajkę i będzie happy. Nic w tym się nie zmieniło, nic a nic, z wyjątkiem wątku, w którym Mavis przegięła. Kpiła z Gryfonów razem z Draco i jego świtą. W dodatku, ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich, zaprzyjaźniła się z Dafne, a z Pansy zakopały topór wojenny.
        Caroly wyszła po lekcji unikając wzroku wszystkich, a już najbardziej spotkania z Anią i Meridą. Nie dane jej było iść jednak samej. Jack dobiegł do niej i złapał pod rękę.
 - Jak tam snucie planów na noc poślubną? Pamiętaj, przed ołtarzem da się stanąć tylko z jednym!
 - Jeśli to jedyny powód, dla którego mnie dogoniłeś, to cie rozczaruję, nie mam ochoty na takie rozmowy! - wyszarpała się, a Jack dostrzegł, że jej oczy się szklą.
 - Dobra, przepraszam... o co chodzi?
 - O wszystko! - rzuciła z płaczem i chciała uciec.
 - Czekaj...! - zażądał, łapiąc ją za rękę.
   Obróciła się zalana łzami, które wręcz strumieniami ściekały po policzkach.
 - PO CO!? Zrozum, że ja mam dość. Roszpunka i Elsa, nawet Czkawka potrafią to zrozumieć i wiedzą, gdzie są granice. Ale ty, Flynn, Merida i Ania? Czy was w ogóle obchodzi to, co ja czuję!? Bo zdaje mi się, że liczy się dla was tylko zabawa! - niemal krzyknęła, kładąc nacisk na każde słowo.
        Jack, żeby jej jakkolwiek przerwać, mocno ją przytulił. Podziałało. Zamilkła i łkała jeszcze chwilę, mocząc mu szatę. Przytulił ją mocniej. Dobrze, że to dosyć odludne miejsce, bo zapewne zaciekawiliby uczniów, chociaż nie przeszkadzało by mu to. 
 - Przepraszam... nie myślałem. Ale, czy ty na prawdę...?
 - Co naprawdę? - spojrzała na niego oswobadzając się z uścisku.
 - No wiesz... - nie chciał tego mówić głośno, ale wymuszała to na nim.
 - Nie, nie wiem. Jeśli chodzi ci o TO, to z góry mogę ci powiedzieć, że nie jestem pewna.
       Spojrzał na nią pytająco.
 - Tak, da się tak - odpowiedziała już trochę weselej - Jedno wiem na pewno, jeszcze się nie zakochałam.
 - Jeszcze? - spytał z uśmiechem od ucha do ucha Jack.
 - Tak, jeszcze. Mam nadzieję, że to szybko nie nastanie bo... - zamilkła.
      Zza zakrętu wyłoniły się dwie rudowłose postacie.
 - Kto się w kim zakochał?
 - Na razie nikt - powiedziała dziarsko szatynka.
Co do gry aktorskiej, to była niezła. Znana jako "mistrzyni wymówek" miałaby sobie nie poradzić?
Na jej szczęście rudzielce nie drążyli tematu.
 - Graliście kiedyś w Quidditch'a? - zapytał jeden z nich.
 - Ja tak - odpowiedział z dumą Jack.
 - Gdzie? Kiedy? Z kim? Jak? I dlaczego ja o tym nie wiem? - oburzyła się Caroly mierząc go kilkakrotnie wzrokiem.
 - W Opuszczonej Akademii, w to lato, z Kristoffem, Czkawką, Flynnem, Meridą i Anią, po prostu, bo siedziałaś z Elsą i Roszpunką w  bibliotece.
     Dziewczyna chwilę analizowała jego odpowiedź, zapominając kolejność pytań.
 - Ja nawet nie siedziałam na miotle, przez kochanego Neville'a.
 - No to trzeba to zmienić - powiedział Fred.
 - CO? Nie, ja nie... ja mam lęk wysokości!*
 - To też trzeba zmienić - wyszczerzył się George. 
 - No właśnie, Car, trzeba to zmienić - Jack zapasał ręce.
 - O nie... nie weźmiecie mnie tam siłą!

***
Pamiętacie tę sympatyczną scenę ze Shreka?
  - No, jednak weźmiecie... - szepnęła Caroly, przewieszona przez ramię Freda, który wesoło rozmawiał z George'm i Jack'iem.
 - Nie przeżywaj... - skarcił ją Jack, który zwolnił na chwilę, by iść za Fredem - Na pewno nie będzie tragicznie.
 - Jakby co, to mnie łapcie. Bo inaczej będę was zza grobu straszyć... - powiedziała  poważnie, ale odpowiedział jej śmiech wszystkich. - Z kim ja się zadaję? - zapytała samą siebie, a wtedy akurat rudzielec celowo wszedł w jakąś dziurę, zmuszając ją do trzymania się mocniej, żeby nie spaść głową w dół na trawę.
         W końcu dotarli na boisko.
 - Kiedy ja się naprawdę boję... - wyznała szczerze.
 - To nie masz czego - powiedział Fred kładąc jej ręce na ramionach, kiedy odstawił ją na ziemię.
 - Chodźcie po miotły! - zawołał białowłosy.
 - Ja zostaję!
 - Jak chcesz - odpowiedzieli chórkiem bliźniacy.
          Caroly chodziła w kółko po murawie i rozglądała się wokoło. Był wielki, wręcz ogromny z takiej perspektywy. Obracając się wokół własnej osi dostrzegła przyglądając się jej drobny punkt przy wejściu.
 - Elsa! - krzykneła, ale blondynka przyłożyła palce do ust.
 - Hej... co tam u ciebie?
 - Uczą mnie latać... - szatyna wywróciła oczami. - Skąd wiedziałaś, że tu jestem?
 - McG ww. - oznaczało to tyle, co "McGonnagal wie wszystko".
 - Aha, a ty nie chcesz polatać? Mogę cię przebrać, gwarantuję, że się nie skapną - zażartowała Car.
 - Przyszłam popatrzeć. Nie ma mnie tu!
 - Okey! - odpowiedziała szeptem, a blondynka schowała się za jednym z [jak to tam się nazywało?]... a wiecie, o co mi chodzi... to, gdzie siedzieli kibice itd.

           Chłopcy wrócili z miotłami. Jack dał jej jedną i dziewczyna na niej usiadła.
 - Co teraz? - spytała.
 - Odepchnij się do góry - polecił George.
      Zrobiła jak kazał i przez chwile  unosiła się w górze.
 - Nie patrz w dół! - krzyknął Jack.
       Po co on jej to powiedział? Spojrzała i widząc, że jest prawie dwadzieścia stóp w górze, zakręciło jej się w głowie i spadła z miotły...
           Gdyby nie szybka interwencja chłopaków, leżała by plackiem na ziemi jak ostatnio Neville. Trzy miotły uniosły się ku górze w jej kierunku i zaczęły krążyć wokół spadającej dziewczyny, aż trzy ręce przytrzymały ją i powoli opuściły na ziemię.
 - Grunt! - zawołała kładąc się twarzą do ziemi. - Chwila... - poderwała się nagle i zazeła czyscić szatę, nerwowo machajac rękami. - Czy tu są pająki lub inne robactwa?! - spytała zdenerwowana.
 - Nie ma! - uspokoił ją głos Freda.
 - To dobrze... - odetchnęła z ulgą. - Mogę lecieć jeszcze raz? Tylko ty idioto nie mów mi o patrzeniu w dół! - wskazała na Jacka oskarżycielsko.
 - Ty chcesz jeszcze raz wsiąść na miotłę!? - zapytał Jack.
 - Mało nas o zawał nie przyprawiłaś! - zawołał jeden z braci.
 - A kto powiedział, że muszę pokonać strach? Wy. Jak wam nie pasuje, to może któryś poleci ze mną, jak się tak bardzo martwicie! - powiedziała kpiąco i załapała za rączkę miotły.
 - Pakuj się na miotłę, lecę z tobą - rzekł po chwili Fred.
       Nie takiej reakcji się spodziewała, ale może być... tylko czuła się trochę głupio. Tak, jakby sama miała nie dać sobie rady. W sumie, to dała popis spadając, więc w zasadzie powinna mieć pretensje do siebie.
 - DLACZEGO TY?! - zawołali chórkiem Jack i George.
 - Kolejność alfabetyczna - uniósł brwi.
 - Jasne... - skrzywił się lekko George, wsiadając na miotłę. Po chwili dodał jednak weselej:- Gratulacje Jack, jesteś ostatni!
 - Gdyby to było faktycznie alfabetycznie, ty byłbyś ostatni, a ja pierwszy!- Jack dosiadł drugiej, obok i wszyscy wznieśli się w powietrze.
 - W kwestii nazwisk owszem, ale...
 - Zazwyczaj się bierze po nazwiskach! - przerwał mu Jack robiąc pętlę w powietrzu.
 - Jak kto woli! - Fred i Caroly przemknęli mu przed oczami.
 - Jak ma się takie samo nazwisko, to się wam nie dziwię!

***

 - Mam dosyć latania jak na jeden dzień... - powiedziała chwiejnie schodząc z  miotły po ekstremalnym locie z Jack'iem. - Kręci mi się w głowie... nigdy więcej nie lecę z tobą na miotle... ponad sześć razy miałam wrażenie, że się rozbijemy!
 - Nie przeginaj, do rozbicia się było aż pół cala!
      Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem. Uniósł ręce w geście poddania się. 
 - Cześć chłopaki, cześć Car! - przywitała się Elsa, mrugając porozumiewawczo do przyjaciółki.
 - Cześć! - odpowiedział jej chórek.
 - Wiec Jack, mieliśmy przedyskutować warunki umowy, prawda? - wzięła go pod rękę.
 - Prawda...
 - To ja może pójdę po coś tam, gdzieś tam... - Caroly pożegnała ich uśmiechem.
 - Więc może byśmy się tak czegoś napili? - zaproponowała Elsa.
       Jack'owi wydało się to podejrzane, ale nie pokazał tego po sobie. Ciekawe, czego mi dosypią... proszku na porost włosów? Na zmianę koloru skóry? - pomyślał. 

***

      Jack szedł wśród śmiechów uczniów, a szczególnie śmiał się Malfoy. Nie zapomni mu stroju pastereczki, różowych włosów zaplecionych w słodkie warkoczyki, narysowanych serduszkach na po liczkach i bucików na szpilkach, w których co chwila się przewracał. Flynn też mu tego nie zapomni. Ani Merida. Że też robi to dla wybaczenia. Upokorzyli go, cała trójką. W zasadzie ma za swoje. Doskonale o tym wiedział i żałował poważnie tego, co zrobił. W dodatku piekielnie różowy strój był niemożliwy do ściągnięcia przez dwadzieścia cztery godziny. Zostało mu już tylko szesnaście godzin. Nie tak tragicznie. Wiedział, że się odegra na tych rudych kreaturach... 
 - No, teraz jestem gotowa ci wybaczyć, moja słodka pastereczko! - Elsa cmoknęła go w policzek.
- Zapłacą mi za to... 

"Pastereczka Jack" wykonana  na tylko na potrzeby bloga, bez specjalnego starania się.


*żeby nie było: mimo faktu, że potrafi latać samoczynnie, to jednak nie ufała "przedmiotom latającym". Po za tym odkryła, że jej umiejętność lotu się "ulotniła". Na szczęście wciąż może rozmawiać ze zwierzętami.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieję, że się podobało. Pierwsze wydarzenia podparte "własnymi doświadczeniami".
Ta fotka pasterki to tak tylko, zrobiłam dla upozorowania tego. Nie starałam się w ogóle. "Efekty nudy".
A TERAZ INFO DO WAS: Komentujcie, albo wpisujcie się do księgi gości! Prooooszę! Bo jeśli mam jedną czytelniczkę, to się nie opłaca go nawet prowadzić. Nie wymagam od was dużo.
I DOBRA WIADOMOŚĆ! Już niedługo będzie "profesjonalny" wygląd bloga. "Robi się" i to nie ja go robię, tylko ktoś, kto się na tym zna. Na razie niestety musi zostać taki, jaki jest.
Lusiaczek...