piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział 20 "Lekcja Latania, cokolwiek ma to znaczyć..."



***
      Wyszli od Dumbledore'a w różnych nastrojach. A teraz zgadywać, kto w jakim! No, to nie jest ważne. Właśnie w tedy Merida, Ania i Caroly spotkały "na prywatnym" Harry'ego i Rona. Jak się wpada na ludzi, to tak już jest. Tylko tym razem było to sprawka Ani. Nie obeszło się bez poznania się rzecz jasna...
 - Hej, wybacz że na ciebie wpadłam!
 - Nie szkodzi...
 - Cześć! Ja jestem Ania, to Caroly, a to Merida. A wy?  - spytała, chociaż znała odpowiedź.
 - Ja Harry, a to Ron.
 - Wydaje mi się, że widziałem cię z moimi braćmi... - powiedział Ron, spoglądając na Car i nie wyglądając wcale na zdziwionego.
 - No tak, włóczyła się z nimi, Bóg wie, gdzie! Ostatnio robi to coraz częściej, może trzeba by ją uwiązać na smyczy? - sprowokowała ją Merida. - A po za tym, to nam się dosyć spieszy... - odeszły z Anią, chichocząc.
   Car pożegnała chłopaków i dogoniła je za najbliższym zakrętem. Tym razem nie wytrzymała.
 - Wiecie co? Nie chcę być wredna, ale możecie się odwalić? - spytała z rzadką u niej złością - To przestało być zabawne. Mówcie sobie co chcecie, ale ja się nie zakochałam i w najbliższym czasie nie zamierzam się w nikim zakochiwać, JASNE?! - wrzasnęła i ruszyła szybkim krokiem w błędnym kierunku.
 - To nie tam... - powiedziała cicho Ania, uważając na słowa.
 - Wiem o tym, zrobiłam to specjalnie! - zawołała i oddaliła się całkiem daleko.
       Caroly wróciła do dormitorium i zatopiła się w myślach. Nie, nie zakochała się, ale zaszła w uczuciach dalej, niż myślała. W "fazie pierwszej", kiedy czytała książki, chciała mieć baaaaaaardzo takich starszych braci, tak jak Ginny. Potem, kiedy zaczęła się bliżej zastanawiać, pomyślała, że tacy przyjaciele byliby wprost idealni. Ciągle jednak nie myślała o nich pod innym kątem. Do czasu koło trzynastki. Wtedy jej myśli ukierunkowały się bliżej innych tematów, ale dalej były to tylko zastanowienia. Sytuacja zmieniła się całkiem, a wszystkie myśli zawirowały w pociągu. Wtedy można by rzec na 100% że jej się podobają. A od podobają do miłości droga jest długa. Tylko ona sama czuła, że zmierza w tamtym kierunku. Ale to nie miłość. Jeszcze. Uznajmy, że zauroczenie. Tak, chociaż nie. To nawet za mocne słowo... chociaż?
(przyjmijmy,
że ten po lewej to George,
a ten po prawej  Fred)
              Gryfoni i Ślizgoni zmierzali właśnie na lekcję latania. Jakkolwiek maiłoby być, to było inaczej. 
Niemniej jednak, zachwycone tym wszystkie nasze dwie Gryfonki, myślały tylko o następnej lekcji, bo na tej sobie nie polatają. Wiedziały, że zaraz Neville poleci na miotle i spadnie, pani Hooch  pójdzie z nim do pielęgniarki i w końcu w ogóle nie będzie lekcji, Potter złapie przypominajkę i będzie happy. Nic w tym się nie zmieniło, nic a nic, z wyjątkiem wątku, w którym Mavis przegięła. Kpiła z Gryfonów razem z Draco i jego świtą. W dodatku, ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich, zaprzyjaźniła się z Dafne, a z Pansy zakopały topór wojenny.
        Caroly wyszła po lekcji unikając wzroku wszystkich, a już najbardziej spotkania z Anią i Meridą. Nie dane jej było iść jednak samej. Jack dobiegł do niej i złapał pod rękę.
 - Jak tam snucie planów na noc poślubną? Pamiętaj, przed ołtarzem da się stanąć tylko z jednym!
 - Jeśli to jedyny powód, dla którego mnie dogoniłeś, to cie rozczaruję, nie mam ochoty na takie rozmowy! - wyszarpała się, a Jack dostrzegł, że jej oczy się szklą.
 - Dobra, przepraszam... o co chodzi?
 - O wszystko! - rzuciła z płaczem i chciała uciec.
 - Czekaj...! - zażądał, łapiąc ją za rękę.
   Obróciła się zalana łzami, które wręcz strumieniami ściekały po policzkach.
 - PO CO!? Zrozum, że ja mam dość. Roszpunka i Elsa, nawet Czkawka potrafią to zrozumieć i wiedzą, gdzie są granice. Ale ty, Flynn, Merida i Ania? Czy was w ogóle obchodzi to, co ja czuję!? Bo zdaje mi się, że liczy się dla was tylko zabawa! - niemal krzyknęła, kładąc nacisk na każde słowo.
        Jack, żeby jej jakkolwiek przerwać, mocno ją przytulił. Podziałało. Zamilkła i łkała jeszcze chwilę, mocząc mu szatę. Przytulił ją mocniej. Dobrze, że to dosyć odludne miejsce, bo zapewne zaciekawiliby uczniów, chociaż nie przeszkadzało by mu to. 
 - Przepraszam... nie myślałem. Ale, czy ty na prawdę...?
 - Co naprawdę? - spojrzała na niego oswobadzając się z uścisku.
 - No wiesz... - nie chciał tego mówić głośno, ale wymuszała to na nim.
 - Nie, nie wiem. Jeśli chodzi ci o TO, to z góry mogę ci powiedzieć, że nie jestem pewna.
       Spojrzał na nią pytająco.
 - Tak, da się tak - odpowiedziała już trochę weselej - Jedno wiem na pewno, jeszcze się nie zakochałam.
 - Jeszcze? - spytał z uśmiechem od ucha do ucha Jack.
 - Tak, jeszcze. Mam nadzieję, że to szybko nie nastanie bo... - zamilkła.
      Zza zakrętu wyłoniły się dwie rudowłose postacie.
 - Kto się w kim zakochał?
 - Na razie nikt - powiedziała dziarsko szatynka.
Co do gry aktorskiej, to była niezła. Znana jako "mistrzyni wymówek" miałaby sobie nie poradzić?
Na jej szczęście rudzielce nie drążyli tematu.
 - Graliście kiedyś w Quidditch'a? - zapytał jeden z nich.
 - Ja tak - odpowiedział z dumą Jack.
 - Gdzie? Kiedy? Z kim? Jak? I dlaczego ja o tym nie wiem? - oburzyła się Caroly mierząc go kilkakrotnie wzrokiem.
 - W Opuszczonej Akademii, w to lato, z Kristoffem, Czkawką, Flynnem, Meridą i Anią, po prostu, bo siedziałaś z Elsą i Roszpunką w  bibliotece.
     Dziewczyna chwilę analizowała jego odpowiedź, zapominając kolejność pytań.
 - Ja nawet nie siedziałam na miotle, przez kochanego Neville'a.
 - No to trzeba to zmienić - powiedział Fred.
 - CO? Nie, ja nie... ja mam lęk wysokości!*
 - To też trzeba zmienić - wyszczerzył się George. 
 - No właśnie, Car, trzeba to zmienić - Jack zapasał ręce.
 - O nie... nie weźmiecie mnie tam siłą!

***
Pamiętacie tę sympatyczną scenę ze Shreka?
  - No, jednak weźmiecie... - szepnęła Caroly, przewieszona przez ramię Freda, który wesoło rozmawiał z George'm i Jack'iem.
 - Nie przeżywaj... - skarcił ją Jack, który zwolnił na chwilę, by iść za Fredem - Na pewno nie będzie tragicznie.
 - Jakby co, to mnie łapcie. Bo inaczej będę was zza grobu straszyć... - powiedziała  poważnie, ale odpowiedział jej śmiech wszystkich. - Z kim ja się zadaję? - zapytała samą siebie, a wtedy akurat rudzielec celowo wszedł w jakąś dziurę, zmuszając ją do trzymania się mocniej, żeby nie spaść głową w dół na trawę.
         W końcu dotarli na boisko.
 - Kiedy ja się naprawdę boję... - wyznała szczerze.
 - To nie masz czego - powiedział Fred kładąc jej ręce na ramionach, kiedy odstawił ją na ziemię.
 - Chodźcie po miotły! - zawołał białowłosy.
 - Ja zostaję!
 - Jak chcesz - odpowiedzieli chórkiem bliźniacy.
          Caroly chodziła w kółko po murawie i rozglądała się wokoło. Był wielki, wręcz ogromny z takiej perspektywy. Obracając się wokół własnej osi dostrzegła przyglądając się jej drobny punkt przy wejściu.
 - Elsa! - krzykneła, ale blondynka przyłożyła palce do ust.
 - Hej... co tam u ciebie?
 - Uczą mnie latać... - szatyna wywróciła oczami. - Skąd wiedziałaś, że tu jestem?
 - McG ww. - oznaczało to tyle, co "McGonnagal wie wszystko".
 - Aha, a ty nie chcesz polatać? Mogę cię przebrać, gwarantuję, że się nie skapną - zażartowała Car.
 - Przyszłam popatrzeć. Nie ma mnie tu!
 - Okey! - odpowiedziała szeptem, a blondynka schowała się za jednym z [jak to tam się nazywało?]... a wiecie, o co mi chodzi... to, gdzie siedzieli kibice itd.

           Chłopcy wrócili z miotłami. Jack dał jej jedną i dziewczyna na niej usiadła.
 - Co teraz? - spytała.
 - Odepchnij się do góry - polecił George.
      Zrobiła jak kazał i przez chwile  unosiła się w górze.
 - Nie patrz w dół! - krzyknął Jack.
       Po co on jej to powiedział? Spojrzała i widząc, że jest prawie dwadzieścia stóp w górze, zakręciło jej się w głowie i spadła z miotły...
           Gdyby nie szybka interwencja chłopaków, leżała by plackiem na ziemi jak ostatnio Neville. Trzy miotły uniosły się ku górze w jej kierunku i zaczęły krążyć wokół spadającej dziewczyny, aż trzy ręce przytrzymały ją i powoli opuściły na ziemię.
 - Grunt! - zawołała kładąc się twarzą do ziemi. - Chwila... - poderwała się nagle i zazeła czyscić szatę, nerwowo machajac rękami. - Czy tu są pająki lub inne robactwa?! - spytała zdenerwowana.
 - Nie ma! - uspokoił ją głos Freda.
 - To dobrze... - odetchnęła z ulgą. - Mogę lecieć jeszcze raz? Tylko ty idioto nie mów mi o patrzeniu w dół! - wskazała na Jacka oskarżycielsko.
 - Ty chcesz jeszcze raz wsiąść na miotłę!? - zapytał Jack.
 - Mało nas o zawał nie przyprawiłaś! - zawołał jeden z braci.
 - A kto powiedział, że muszę pokonać strach? Wy. Jak wam nie pasuje, to może któryś poleci ze mną, jak się tak bardzo martwicie! - powiedziała kpiąco i załapała za rączkę miotły.
 - Pakuj się na miotłę, lecę z tobą - rzekł po chwili Fred.
       Nie takiej reakcji się spodziewała, ale może być... tylko czuła się trochę głupio. Tak, jakby sama miała nie dać sobie rady. W sumie, to dała popis spadając, więc w zasadzie powinna mieć pretensje do siebie.
 - DLACZEGO TY?! - zawołali chórkiem Jack i George.
 - Kolejność alfabetyczna - uniósł brwi.
 - Jasne... - skrzywił się lekko George, wsiadając na miotłę. Po chwili dodał jednak weselej:- Gratulacje Jack, jesteś ostatni!
 - Gdyby to było faktycznie alfabetycznie, ty byłbyś ostatni, a ja pierwszy!- Jack dosiadł drugiej, obok i wszyscy wznieśli się w powietrze.
 - W kwestii nazwisk owszem, ale...
 - Zazwyczaj się bierze po nazwiskach! - przerwał mu Jack robiąc pętlę w powietrzu.
 - Jak kto woli! - Fred i Caroly przemknęli mu przed oczami.
 - Jak ma się takie samo nazwisko, to się wam nie dziwię!

***

 - Mam dosyć latania jak na jeden dzień... - powiedziała chwiejnie schodząc z  miotły po ekstremalnym locie z Jack'iem. - Kręci mi się w głowie... nigdy więcej nie lecę z tobą na miotle... ponad sześć razy miałam wrażenie, że się rozbijemy!
 - Nie przeginaj, do rozbicia się było aż pół cala!
      Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem. Uniósł ręce w geście poddania się. 
 - Cześć chłopaki, cześć Car! - przywitała się Elsa, mrugając porozumiewawczo do przyjaciółki.
 - Cześć! - odpowiedział jej chórek.
 - Wiec Jack, mieliśmy przedyskutować warunki umowy, prawda? - wzięła go pod rękę.
 - Prawda...
 - To ja może pójdę po coś tam, gdzieś tam... - Caroly pożegnała ich uśmiechem.
 - Więc może byśmy się tak czegoś napili? - zaproponowała Elsa.
       Jack'owi wydało się to podejrzane, ale nie pokazał tego po sobie. Ciekawe, czego mi dosypią... proszku na porost włosów? Na zmianę koloru skóry? - pomyślał. 

***

      Jack szedł wśród śmiechów uczniów, a szczególnie śmiał się Malfoy. Nie zapomni mu stroju pastereczki, różowych włosów zaplecionych w słodkie warkoczyki, narysowanych serduszkach na po liczkach i bucików na szpilkach, w których co chwila się przewracał. Flynn też mu tego nie zapomni. Ani Merida. Że też robi to dla wybaczenia. Upokorzyli go, cała trójką. W zasadzie ma za swoje. Doskonale o tym wiedział i żałował poważnie tego, co zrobił. W dodatku piekielnie różowy strój był niemożliwy do ściągnięcia przez dwadzieścia cztery godziny. Zostało mu już tylko szesnaście godzin. Nie tak tragicznie. Wiedział, że się odegra na tych rudych kreaturach... 
 - No, teraz jestem gotowa ci wybaczyć, moja słodka pastereczko! - Elsa cmoknęła go w policzek.
- Zapłacą mi za to... 

"Pastereczka Jack" wykonana  na tylko na potrzeby bloga, bez specjalnego starania się.


*żeby nie było: mimo faktu, że potrafi latać samoczynnie, to jednak nie ufała "przedmiotom latającym". Po za tym odkryła, że jej umiejętność lotu się "ulotniła". Na szczęście wciąż może rozmawiać ze zwierzętami.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieję, że się podobało. Pierwsze wydarzenia podparte "własnymi doświadczeniami".
Ta fotka pasterki to tak tylko, zrobiłam dla upozorowania tego. Nie starałam się w ogóle. "Efekty nudy".
A TERAZ INFO DO WAS: Komentujcie, albo wpisujcie się do księgi gości! Prooooszę! Bo jeśli mam jedną czytelniczkę, to się nie opłaca go nawet prowadzić. Nie wymagam od was dużo.
I DOBRA WIADOMOŚĆ! Już niedługo będzie "profesjonalny" wygląd bloga. "Robi się" i to nie ja go robię, tylko ktoś, kto się na tym zna. Na razie niestety musi zostać taki, jaki jest.
Lusiaczek...

4 komentarze:

  1. Super rozdział. Pastereczka Jack jest cudowna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetmy pisz dalej prosze bo teraz coraz wiecej blogów się wykrusza, ty sie nie podajesz pisz dalej proszę :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne :) Naprawdę... Jack... w sukience... takie... słodkie? Na prawdę :D Już wyobraziłam sobie Malfoy' a... ,, Ej Pasterkowaty!'' xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam :) jestem nowa i ....






































    Twoje opowiadania sa najlepsze !!!!!!!! Aż brak słów na to zeby skomentować twoje super-epickie-mega-chiper opowiadanie !!!(wiem powtarzam sie) :-D

    OdpowiedzUsuń